Niewiele zdarza się takich spotkań

Teresa Tomsia i Michał Milberger obok Figurki po sesji rzeźbiarskiej, w głębi popiersie Icchaka Rabina (Paryż, 1997) ©.Marek Wittbrot

Jak wysoko się wznosimy,
wie jedynie Ten, który nas wznosi.

Jeśli można rzec o kimś, że urodził się mówcą, poetą czy podróżnikiem, że z pasją pełni swoją misję bądź realizuje dzieło, to na pewno z przekonaniem powiemy o Michale Milbergerze, że urodził się do rzeźbienia, do lepienia w glinie postaci okazałych i miniaturowych, ukazując pracą rzeźbiarza zainteresowanie drugim człowiekiem, ujawniając kontrasty życia, to, co wysokie i co niskie, kształty ludzkiego losu zdanego na łaskę przypadku i okoliczności. Dla artysty świat jest namacalny – widzi go, słyszy, czuje, dotyka, intuicyjnie odkrywa jego pierwotne pochodzenie: z piachu, wody, błota, kamienia, światła, wie, że  świat ma kolor, szorstkość materii, temperaturę, lecz dopiero we własnych dłoniach jest w stanie to wszystko uwiarygodnić, potwierdzić prawdę istnienia w sobie jako części Natury. Dla rzeźbiarza dotyk jest najważniejszy, przekazywanie ciepła dłoni chłodnej grudce szarej gliny, zanim powstanie z niej obraz nie tylko piękna, ale też utraty, rozpaczy, przemijania.

Gdy szare dni przeżywane w odosobnieniu mijają powoli i na pozór nic się nie dzieje, wysyłają jednak znaki i krążą w myślach nie do końca odczytanych. Zamyślenie w kącie pokoju nad albumem zdjęć z dawnych lat wydaje się nieprzydatne, a przecież coś istotnego odkrywam w nowym spojrzeniu na minione, w zanotowanych frazach, urywkach. Zapisane zdanie pozwala powściągnąć emocje i szukać właściwej formy dla uczuć, jakie chciałam wyrazić, by nie poddać się rozczarowaniu, że tyle umyka, rozpada się, kruszy. Za każdym razem można spojrzeć inaczej na to, co już wcześniej było nam znane – na bliskich ludzi, ulubione przedmioty, znajome miejsca, nawet na siebie, choć o to najtrudniej. Zwykle patrzy się na nowo, gdy pojawia się nieoczekiwane zdarzenie, nieznany pejzaż albo emocje niosące niedostrzeżone dotąd znaczenie, jak na przykład wspólna wieczerza z artystą, który staje się duchowym ojcem, przy kim doświadczamy się i uczymy innego spojrzenia.  

Przekładam kartki albumu Michel Milberger – Sculptures (Les éditions polyglottes, Paris 1991), na sąsiadujących stronach przeglądają się w sobie jak żywe twarze Friedricha Dürrenmatta i Czesława Miłosza w patetycznej pozie z odrobiną sceptycyzmu na wyrazistych wargach – z niewypowiedzianym do końca zdaniem, a więc ochronione przed ostatecznym wymiarem, wciąż żywe. Za nimi, na następnej stronie, w kolejnej odsłonie, samotny biedak przysiada na kamieniu i w pokornym pochyleniu głowy zamyśla się nad niesprawiedliwością świata. Inne popiersie ukazuje uczucia dwojga ludzi, zostały ukazane w całkowitym zespoleniu się kobiety i mężczyzny tworzących jeden kamień, wtulonych w siebie tak szczelnie, miłość wszechogarniająca, pieta i uniesienie jednocześnie, że nic nie może ich od siebie oderwać – ani młot rzemieślnika, ani taran historii. Przywołuję w pamięci postać polskiego rzeźbiarza Michała Milbergera, który nad Sekwaną spędził twórcze życie, aby z perspektywy doświadczenia minionych lat dowiedzieć się więcej, co artysta pragnął nam przekazać ze zdobytej wiedzy o sobie w świecie, przed czym nas ostrzec, nad czym się razem z nami pochylić. Widzę go wciąż krzątającego się pośród gipsowych głów, miniaturowych figur, rozrzuconych szkiców w pracowni przy rue Borromée. „Nie rzeźbię kształtów, lecz duszę człowieka, która wydobywa się ku poznaniu” – pamiętam jego słowa, które powtarzał Marek Wittbrot – rzadko zdarza się tak niezwykłe spotkanie tworzące trwałe więzi Mistrza i ucznia, niczym ojca i syna dążących w różny sposób do wspólnego poszukiwania piękna, jego odsłon i tajemnicy tworzenia.          

Na zdjęciu pożegnalnym w pracowni Michał Milberger stoi na tle gipsowej głowy, jakby to była jego postać utrwalona w rzeźbiarskiej formie, na co przecież wielce zasłużył artystycznymi dziełami, całkowicie ofiarowując siebie innym, rzeźbiąc ich postacie. Pogodnie zwrócona twarz ku młodemu pallotynowi, który zdjęcie wykonał wtedy moim prymitywnym aparatem, ukazuje radość z wykonanej pracy artysty lepiącego w szarej glinie tajemnice ludzkich dusz. Niewiele zdarza się pogodnych spotkań, nie każdego człowieka zapamiętujemy z przyjaźnią na długie lata. Ważna jest chwila, gdy wspólnie czujemy się zatrzymani na moment w wieczności, w danym nam czasie – przed rozstaniem, chorobą, śmiercią, jakiej nikt z przyjaciół tak wcześnie się nie spodziewał i nie był w stanie się z tym faktem pogodzić. A jednak nadeszła wiadomość, że pracownia przy rue Borromée opustoszała i została potajemnie ogołocona. Takie wiadomości trudno przyjąć, burzy się w nas poczucie sprawiedliwości losu, jeśli w ogóle o czymś takim można by mówić. Czasem czuję się jak „Figurka” Milbergera, co uległa rozbiciu – i po tym, gdy wspominam, z trudem zbieram się w całość.

Ożywa w pamięci nasz spacer ostatniego dnia po kilkugodzinnej pracy nad postacią kobiety zwieńczającej u czoła dłonie. Była połowa słonecznego października 1997 roku, gdy żegnaliśmy się na zawsze, przekrzykując gwar ulicy. Paryż ma wciąż nowe społeczne problemy, nie sposób przewidzieć, czy zainteresowanie losem człowieka-artysty w mieście sztuki – gdzie trudno przetrwać, mieć osobny grób na własną miarę i pozostać nieśmiertelnym – przybierze realny kształt w srebrną rocznicę śmierci rzeźbiarza.

Aby tworzyć, poeta używa wyobraźni, patrzy i opisuje, wsłuchując się w rytmy życia, przetwarza je według własnych wizji, cytując zastane głosy, ale też dodając od siebie nową energię. Mocuje się z masą słowa, nieokiełznaną materią, podobnie jak rzeźbiarz kruszy nieprzystępną skałę, by wyrazić w niej swoją wolę. Artysta rzeźby poznaje świat przez dotyk chropawej materii, z której lepi. Jego dzieła powstają nie tylko z wysiłku wyobraźni, ale również z siły mięśni, z zapachu ziemi, z potu, ze zmagania się z kamieniem. Po dniu pracy jego ciało przypomina obiekt sztuki – oblepione grudkami gliny, pomazane krwią z rąk skaleczonych dłutem, obrzmiałych od usuwania gruzu – jawi się jako łącznik między rzeczywistym a wyobrażonym, w nim przebiega granica tego, co świat może od niego otrzymać w darze. Bo sztuka słowa czy rzeźby zawsze jest bezcennym i nieocenionym darem dla współczesnego mu świata, bywa, nie od razu przyjętym, zauważonym.

Pamięć to wdzięczność za darowane chwile uwagi i rozmowy, za możliwość towarzyszenia przy pracy, w akcie tworzenia. Michał Milberger znał wielu podobnych sobie ludzi twórczych i umiał odczytać w spotkanym człowieku jego pasje, zainteresowania, temperament. Inspirowały go osobowości poszukujące, niepokorne. Był ciekawy losu tych, którzy przyjeżdżali z Polski po raz pierwszy, z uwagą wsłuchiwał się w ich wrażenia, wchłaniał aurę obecności kogoś, kto przybywa z kraju jego młodości, pytał o rodzinne korzenie, poglądy, porównywał na bieżąco swoje wyobrażenia z tym, co zastaje. Witał nas radośnie jak gospodarz domu, który cieszy się z niespodziewanych gości, oprowadzał, pokazywał prace z różnych lat – pracownia rzeźbiarska złożona z kilku pomieszczeń była jego najpierwszym i najważniejszym domem, skąd w istocie nigdy się nie wyprowadził.

Dwadzieścia trzy lata mijają od tamtej grudniowej nocy, gdy artysta odszedł na zawsze. Był utalentowanym rzeźbiarzem i życzliwym człowiekiem – Żydem z urodzenia, a Polakiem z wyboru, obywatelem Francji zafascynowanym kulturą dawnej Rosji. Urodził się w Warszawie 31 grudnia w 1922 roku, tam rozpoczął drogę artystyczną na studiach, które kontynuował w Moskwie (znana jest jego rzeźba spotkania Mickiewicza z Puszkinem). Dzieło, jakie pozostawił, to galeria postaci działających publicznie: prezydentów i premierów Izraela, polityków Francji, filozofów, pisarzy,  artystów, a każdemu z osobna starał się nadać indywidualny rys, osobne spojrzenie. Pisząc o dokonaniach Michała Milbergera, autor eseju O miłości i innych problemach (Marek Wittbrot, O włóczęgostwie i innych przypadłościach, Wyd. Naukowe UMK, Toruń 2018, s. 46) zauważa, że praca rzeźbiarza wymaga dogłębnej znajomości praw natury: „Rzeźbiarz nie tworzy z niczego, nie powołuje do istnienia, choć – jeśli chce być wiarygodny – musi tchnąć w bryłę życie. (…) Jest jak chirurg, rękodzielnik, konstruktor, psycholog i mistyk w jednej osobie”.

Gipsowa „Figurka” Michała Milbergera, w głębi miniatury z terakoty (Paryż, 1997) ©.Marek Wittbrot

Pokaźną część dorobku Milbergera stanowiły statuetki wykonane z czerwonej glinki, miniaturowe postacie ludzi i zwierząt bytujących w symbiozie z przyrodą, surowo ulepionych z biedy i poniżenia, ale też wznoszących się w godności istnienia dzięki uczuciom. Artysta był wnikliwym obserwatorem rzeczywistości, wrażliwym na nędzę człowieka, jego wzloty i upadki, współodczuwającym, dobrym gawędziarzem i rozmówcą – tak wspominają go przyjaciele z domu pallotynów przy rue Surcouf, gdzie bywał częstym gościem i ważnym dyskutantem. Rzeźbiarz zmarł w Ivry-sur-Seine 18 grudnia 1997 roku. Wiadomość o ciężkim stanie po operacji tętniaka dotarła do Marka Wittbrota w Poznaniu, gdzie był po raz pierwszy gościem wieczoru w poznańskim Klubie Piosenki Literackiej wraz z warszawską poetką Zofią Beszczyńską. To był cios, który wiele zmienił, nieoczekiwany zwrot zdarzeń, zniweczenie wspólnych twórczych planów kolejnych seansów pozowania, ale przede wszystkim utrata człowieka czującego, który żywo reagował na obecność drugiego, potrafił skracać dystans lat i doświadczeń, wyczuwać ukrytą moc ducha, pięknie dzielić się sobą.

Pozostawione w pracowni rzeźby nie trafiły do muzeum, nie wiadomo, co się dziś z nimi dzieje. Niechby powstał skromny stały kąt w zaprzyjaźnionej rzeźbiarskiej pracowni z ekspozycją postaci przez niego ukształtowanych w glinie i brązie. Dałoby to szansę następnym pokoleniom czerpania z nieprzeciętnej wrażliwości i wyobraźni, z efektów stwórczych dłoni rzeźbiarza, który swoim spojrzeniem przenika człowieka na wskroś i dzięki temu odzwierciedla jego życie w rzeźbie. W sztuce – unieśmiertelnia. Jak wysoko się wznosimy, wie jedynie Ten, który nas wznosi.

Teresa TOMSIA

Teresa Tomsia poetka, eseistka, animatorka kultury, autorka tekstów pieśni i piosenek.  Publikowała w pismach literackich „Tygiel Kultury”, „Topos”, „Fraza”, „Recogito” i in.  W tłumaczeniu na j. niemiecki i francuski ukazał się wybór jej wierszy SchönerPiękniejsze – C’est plus beau (2000). Ostatnio wydała tomik Kobieta w kaplicy (2016) i szkice literackie Niedosyt poznawania (2018). Pochodzi z rodziny o kresowym rodowodzie. Mieszka w Poznaniu.

Recogito, rok XXI, grudzień 2020