Na ekrany polskich kin trafił właśnie film Johnny o życiu jednego z najpopularniejszych polskich kapłanów ostatnich lat, ks. Jana Kaczkowskiego. Historia dramatyczna. Kapłan, bioetyk, który pomaga innym oswoić śmierć, sam staje się pacjentem walczącym z glejakiem – złośliwym nowotworem mózgu. Obraz wyreżyserował Daniel Jaroszek w oparciu o scenariusz Macieja Kraszewskiego. Wyprodukował Next Film. Czy ksiądz Jan popędziłby do kina, by go zobaczyć? Jaką napisałby recenzję?
„Dawniej byłem «talibem», który potrafił przywalić prosto z mostu. Teraz zmądrzałem, uczę się, żeby przygryźć język” – mówił w jednym z wywiadów. Być może przemilczałby więc dysonans między treścią a formą filmu, która nie nadąża za błyskotliwością umysłu i serca głównego bohatera. O ile wybrane do filmu sceny z życia księdza Kaczkowskiego są ambitnym wzorem chrześcijańskiej postawy wobec świata, a słowa kapłana nękanego nieuleczalną chorobą długo rezonują w widzach, o tyle sposób ich przedstawienia dramatycznie ciąży ku banałowi.
Już na początku w zakłopotanie wprowadza widza narrator, który przez kilka pierwszych scen nachalnie tłumaczy, co się dzieje na ekranie. Jakby odmawiając widzowi inteligencji i umiejętności czytania filmowych obrazów. W wielu miejscach podobnie niechlubną rolę pełnią dialogi między bohaterami filmu. Do oczywistego obrazu dopowiadane są zupełnie zbędne słowa, które jedynie mącą ciszę. Czarę goryczy z powodu „łopatologicznego” przekazu przelewają tzw. „piosenki z tekstem”, pojawiające się w dramatycznych chwilach życia bohaterów. Jaskrawo odnoszące się do konkretnych scen, utrudniają cichą refleksję. Mimo tego, że Dawid Podsiadło ze znanej piosenki Anny Jantar „Nic nie może przecież wiecznie trwać” chyba wyraźniej wydobywa sens niż pierwotna interpretatorka utworu, utwór ten dodany do filmu, wprowadza chaos. Podobnie jak inne dyskotekowe rytmy dźwiękowej ścieżki.
Czy ks. Jan Kaczkowski przemilczałby także pobożnościową symbolikę w filmie? Szalona impreza, zasypana narkotykami i zalana alkoholem z Ostatnią Wieczerzą Leonarda da Vinci w tle. On sam kilka razy pojawia się w poświacie jak Jezus Chrystus po zmartwychwstaniu, przedstawiany na obrazkach rozdawanych przez księży podczas kolędy.
Na szczęście nie umniejsza to artyzmu zdjęć Michała Dąbala. Starannie wycyzelowane kadry utrzymują film na powierzchni sztuki. Podobnie jak aktorskie kreacje. Dawid Ogrodnik, który słynie z mistrzowskiego odtwarzania ról autentycznych postaci (m. in. radiowiec Tomasz Beksiński, legendarny celebryta Najmro, wirtuoz fortepianu Mietek Kosz, artysta wizualny Daniel Rycharski) ani na chwilę „nie wypada” z roli. Jest osadzony w postaci od początku do końca, w najdrobniejszych szczegółach. Nie tylko przejmujący wadą wymowy sposób mówienia księdza Kaczkowskiego, ale też charakterystyczne spojrzenie spod zbyt grubych okularów, utykający chód czy gesty – w pełni należą do postaci księdza Kaczkowskiego. Nie ustępuje mu odtwórca drugiej głównej roli, Piotr Trojan. Jako Patryk Galewski, recydywista, który dostaje od księdza Jana nowa szansę ujmuje naturalnością gry aktorskiej. Za to na Festiwalu Filmowym w Gdyni odebrał drugą w swojej karierze statuetkę za najlepszą rolę męską. Dodatkowego waloru filmowi Johnny dodają damy polskiego kina: Anna Dymna jako matka księdza Kaczkowskiego i Maria Pakulnis, pacjentka hospicjum. Sceny z ich udziałem to fragmenty filmu jakby w wyższym artystycznym rejestrze.
Film nie jest biografią ks. Jana Kaczkowskiego. Jak piszą sami jego twórcy, jest „opartą na prawdziwej historii opowieścią o miłości do świata i drugiego człowieka oraz o tym, że każdy zasługuje na drugą szansę”. Głównych bohaterów mamy dwóch, ksiądz Jan i Patryk. Ich relacja niesie czyste ewangeliczne przesłanie, że zawsze można zacząć od nowa, że należy wybaczać bez końca, bo zawsze człowiek ma szansę na zmianę, że najważniejsze w życiu to dać odczuć drugiemu człowiekowi, że jest dla nas ważny, że jest się gotowym trzymać go za rękę do końca. „Czas to jest coś najcenniejszego, co możemy dać drugiemu człowiekowi” – rozbrzmiewają słowa ks. Kaczkowskiego jeszcze długo po wyjściu z kina.
W filmie, czuły wobec ludzkich słabości ksiądz Jan staje w konfrontacji nie tylko ze skostniałą strukturą Kościoła, ale także z dość ciemnym jego obliczem – wyniosłością hierarchów, ich żądzą władzy i bogactwa, nieczułością na cierpienie zwykłych ludzi. To może ujmować widownię, nawet tę skrajnie antyklerykalną. Ale czy tak jak ujmował ks. Kaczkowski. I z ambony, i w wywiadach czy książkach?
Autorzy filmu prześlizgują się zbyt po wierzchu, zarówno przesiąkniętej dramatyzmem osobowości księdza Jana, jak i po powierzchni chrześcijańskiego przesłania, które chcą przekazać, ale zamiast w tony intelektualnego, twórczego odkrywania istoty relacji z drugim człowiekiem, światem czy Bogiem, zbyt często sięgają do cukierkowych sloganów i pokazują wiarę w strywializowanym wydaniu. Bardziej od przeciętnego wymagający widz może się czuć niedoceniony i pomyśleć tak, jak mawiał czasami ks. Jan Kaczkowski, że „to jest wobec Pana Boga przynajmniej nieeleganckie”.
Monika FLOREK-MOSTOWSKA
Monika Florek-Mostowska ukończyła studia w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego oraz na Wydziale Rusycystyki i Lingwistyki Stosowanej UW, jak i Wyższą Szkołę Dziennikarstwa w Lille. Jest także absolwentką European Studies and Regionalism w European Academy w Bolzano. Pracowała w Radiu Wawa, współpracowała z Radiem Bis oraz „Sygnałami dnia” w Polskim Radiu. Po czteroletnim doświadczeniu pracy w tygodniku „Wprost” zajęła się publicystyką jako free-lancer. W Radiu Warszawa tworzyła i prowadziła audycje „Spory o wartości” oraz „Warszawski salon naukowy”. Współpracowała z tygodnikiem „Idziemy”, magazynami „Familia”, „Focus”, „Fronda”, a także z „Tygodnikiem Powszechnym”. W roku 2015 wydała Rozmowy o człowieku. Wywiady z ekspertami. Obecnie jest wiceprezeską Pallotyńskiej Fundacji Misyjnej Salvatti.pl
Recogito, rok XXIII, wrzesień 2022