Krople dudnią dziś o parapet okna w kuchni tak mocno jakby wrony dziobały rzucone ziarno.
Gdy codziennym godzinom towarzyszy niepewność, trwoga, oczekiwanie na przemianę, wtedy dźwięki dochodzące z zewnątrz wydają się dotkliwe. Nigdy nie czekamy na smutne wiadomości, a one prędzej czy później nadchodzą i nawet najskromniejsza fraza pamięci o przyjacielu zapisana w trudnych okolicznościach nagłej choroby – przypominającej o niekonieczności trwania – bywa nieocenionym wsparciem, że wciąż jesteśmy razem.
Szczęśliwi, którzy potrafią okazywać wdzięczność, czuły gest wierności, pisać listy w czas kwarantanny albo w okresie społecznych napięć, a więc w czasie niepewnym, niosącym poczucie zagrożenia. Nastały czasy krótkich informacji i skrywania uczuć, a przecież ci, co witają nas pogodnie i potrafią objawiać radość ze spotkania, rozjaśniają świat wokół siebie i wtedy wszystkim nam łatwiej z sobą po sąsiedzku żyć, pracować, rozmawiać, no i oczywiście marzyć, że będzie lepiej. Portrety sprzed lat z wizerunkiem wiernych przyjaciół wydobywane z albumu i szuflady krzepią nasze serca, dodają dziś otuchy – jak to ujęcie sprzed lat, gdy stoję z Eugeniuszem i Markiem Wittbrotem w Domu Literatury w Poznaniu wiosną 2004 roku po spotkaniu poetyckim z okazji Światowego Dnia Poezji, na które przyszli artyści i pisarze, m. in. poeta Witek Różański, malarz i krytyk sztuki Janusz Marciniak, dziennikarze, duchowni i profesorowie, ludzie ciekawi innego spojrzenia, odmiennego rytmu opowieści o świecie. Przypominam dziś to, co Marek napisał w przedmowie do tomiku Przed pamięcią (2000), nieznacznie parafrazując – nasz czas jest spleciony z życiem innych ludzi, ale każdy ma swoją drogę i choć miewamy podobne doświadczenia, niejednakowo są one odbierane; nieliczni potrafią patrzeć jasno na wszystko, co ich otacza, dotyka, niekiedy zwodzi i przygniata. Jak zatem wzmocnić się przeciw temu, co i w jaki sposób obecnie nas pognębia, wokół spotykam wielu ludzi przygnębionych, potrzebujących wsparcia i pomocy. Byłam wdzięczna Witkowi, że przyszedł, był po wylewie, niedawno odwiedzałam go w szpitalu, a jednak chciał być z nami i współuczestniczyć w spotkaniu.
Nasz przyjaciel Rafał Żebrowski z warszawskiego Ursynowa wiele razy w serdecznym mailu pytał o zdrowie seniorki, mojej matki Zofii – polubił ją wraz z jej zesłańczym kresowym życiorysem, wie, że co dnia wypłakuje swoje żale na los, jednak do tej pory nie poddaje się i trwa, podziwiając od rana widoki z okna. Na temat życia w odosobnieniu, z dala od publicznych skandali i sporów R. posiada pogląd – pewnie jako dziecko lekarzy, historyk, po mieczu potomek rycerskiej rodziny – że „ten dzień jest dobry jak każdy, by umrzeć”, co nie znaczy, że lekceważy zagrożenia, lecz rozumie, jak często przychodzą one niespodziewanie pod nasz próg i jak bardzo wobec odchodzenia bywamy bezradni mimo doświadczeń poprzednich pokoleń. Radzi nam zatem wzmacniać równocześnie ciało i ducha, by na śmierć być przygotowanym. Niezmiernie wzmacniają i radują rozważania, że równowaga powagi i humoru najbardziej pomaga przetrwać chwile niepokoju. Zapytałam o jego pisarskie i naukowe plany, jednakże nie o książkach potoczyła się rozmowa, lecz o przyjaciołach, których ostatnio utraciliśmy i o tych, którym obecnie pragniemy pomóc, bo sami nie ze wszystkim potrafią sobie radzić (a przecież tak wiele im zawdzięczamy). Trudno na co dzień znaleźć odpowiednią okoliczność dla okazania wdzięczności, jednak gdy nadchodzi czas niezwyczajny, jest wiele okoliczności i powodów. „Zobowiązanie” w przyjaźni to bardzo czuła sprawa i nigdy nie wiadomo, jak do tego tematu podejść, wszak jesteśmy w uczuciach bezinteresowni. Rafał trafnie to ujął:
„Niby nic takiego jak zobowiązanie między przyjaciółmi nie powinno istnieć, a jednak. Nawet, kiedy kochamy, to niby bez realnych powodów, ale dobrze jest, kiedy – zwłaszcza z upływem lat – jest za co”.
O, tak, gdy jest za co, wtedy czujemy dosyt, bo gdy nawet nas nie proszono, dawaliśmy z potrzeby serca, a kiedy prosimy, pragniemy otrzymać choćby okruch tego, co by nas uradowało. Wiersz Wszystkie odcienie bieli, jaki niedawno w „Recogito” się ukazał, stał się dla niego oznaką trwania rzeczy niewidzialnych, a także świadectwem, że obrazy mistrzów unoszą nas z nizin egzystencjalnych dolegliwości w przestwór wyobraźni, koją wszelkie żale, dopełniając braki.
Początek tygodnia, połowa stycznia. Płatki śniegu z deszczem kleją się do gałęzi świerków, osiadają na szybie niczym łza współczucia dla chorego przyjaciela. Jego pogodne spojrzenie na ostatnio przysłanym zdjęciu przedziera się przez smutek i niepewność – co będzie, gdy się okaże podczas operacji, że jest źle? Dlatego przypominam jego uśmiech w radosnej chwili spotkania podczas XXII Dialogu Dwóch Kultur w Domu Literatury w Warszawie. Rafał miał być operowany w swoje 70-te urodziny osiemnastego stycznia, ale termin przesunięto. Serdecznie dziękuje nam wszystkim, że pamiętamy i wspieramy go, a to przecież zwyczajny (czy może obecnie niezwyczajny) odruch współodczuwania, troski o drugiego.
Na okiennej ramie błysnęła mała kropla jakby to był promyk nadziei.
Teresa TOMSIA
Teresa Tomsia (1951), poetka, eseistka, animatorka kultury, autorka prozy dokumentalizowanej Dom utracony, dom ocalony (2009), tomików wierszy, m.in. Gdyby to było proste (2015), szkiców literackich Niedosyt poznawania (2018). W kwartalniku Uniwersytetu Rzeszowskiego „Fraza” od kilku lat prowadzi cykl W pamięci, w odbiciu. Ostatnio wydała zbiór liryków paryskich W znikającym ogrodzie (Flos Carmeli, 2023). Pochodzi z rodziny o ziemiańskich tradycjach kresowych, w swoich tekstach podkreśla rolę dialogu i otwartości na „innego”. Jej wiersze weszły do wielu antologii, tłumaczone były na język niemiecki, francuski i rosyjski. Od 1993 roku należy do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Mieszka w Poznaniu.
Recogito, rok XXV, luty 2024