Koniec marca, początek wiosny i nowych nadziei, pożegnanie szczątków odpadłych od przeszłego. Wpatruję się dziś uważnie w rozjaśnione oczy rozkwitającego dnia – istotne sprawy rozmieniam na drobne odczucia, żeby każda z nich znalazła ujście z właściwego źródła. Perła secesji Canfranc Estación wita nowych podróżnych w stylowych hotelowych wnętrzach, bezszelestnie otwierają się drzwi i rozświetlone witrażami sale. Rzeczy i obiekty architektoniczne, podobnie jak ludzie, nie zawsze mają szczęście do pomyślnego losu mimo szlachetnej idei twórców czy niezwykłej urody. To oryginalne i urokliwe miejsce nawiedziły wojenne i inne nieszczęścia, obecnie odnawiane jest pod opieką rządu Aragonii, więc ma szansę przywrócenia do pierwotnego stanu i przeznaczenia jednego z najpiękniejszych dworców świata.
Po krótkiej kawie ruszam w śniegu i deszczu, by wędrować szlakiem popularnie zwanym Aleją Melancholików – z rozległym widokiem na mocno jeszcze ośnieżone szczyty Pirenejów tuż przy granicy. Popołudniowa godzina, gdy sunę krok za krokiem pod strażą dorodnych stuletnich świerków, przynosi dawno oczekiwane wytchnienie. Wyżej białe olbrzymy z wolna wyłaniają się z zamglenia po francuskiej stronie i niepodzielnie panują nad okolicą. Ta chwila na pograniczu snu i jawy przywraca naruszoną w podróży harmonię miejsca i czasu. Byle tylko nie przegapić dnia powrotu, gdy trzeba będzie umyć matkę i ułożyć do najdłuższego snu w pościeli bielszej niż gęste górskie mgły. Jeszcze zegar nie oznajmił ostatecznej godziny, a już widoczne są znaki przeobrażania się bytu w pojęcia, definicje, epigramatyczne zapiski, wspomnieniowe frazy nie całkiem zrozumiałe. Zaczyna się rozsupływanie znaczeń niedopełnionych spraw. Wciąż trwają jubileusze, toasty, prezentacje, gdy w szczelinach kolejnej godziny nieustępliwie pulsuje sumienie w pogoni za wyjaśnieniami – potrzebny bilans zysków i strat, szukanie pointy tych wszystkich działań, nieporozumień, wyjazdów i powrotów, które nas pochłonęły do tego stopnia, że zapomnieliśmy o Początku i Końcu.
Pogoń sumienia za sensem nie mija, jesteśmy bowiem świadomi zbyt wielu rozczarowań, pozornych uszanowań, grzecznościowych zwrotów, wyzwań rzuconych wprost pod nogi byle jak i nie wiadomo gdzie. Opuszczam Canfranc i wracam do mieszkania w Jace, wprawdzie z przemoczonymi stopami (adidasy nie wytrzymują naporu wilgoci, gdy breja sięga ponad kostki), ale uradowana harmonią pejzażu i przepełniona chłodnym światłem bielejących w oddali szczytów dających poczucie pełni.
Jaca ma swój styl, gotycka katedra jest dumą mieszkańców, a w okresie świątecznym ściąga tu wielu turystów, by oglądać na ulicach figury Matki Boskiej Bolesnej i Jezusa Ukrzyżowanego. Jaca – pierwsza stolica Królestwa Aragonu – z kameralnym niepowtarzalnym klimatem obronnego grodu, z cytadelą i alejami spacerowymi wokół miasta to ulubione miejsce wypoczynku przyjeżdżających gości przeważnie z Saragossy.
Początek Wielkiego Tygodnia i wyprowadzanie legendarnych figur z ukrycia w centrum miasta ogłaszają bębniści na placu przed katedrą. Echo niesie głos werbli daleko na przedmieścia, przypomina o pokucie. Gdy grupa mężczyzn, mieszkańców Jaci, ubranych w czarne stroje zakonników niesie figurę Jezusa, bębny biją coraz głośniej: moja wina, moja wina, wielka nasza wina, konieczne jest odkupienie dla całego świata. Chwila zadumy nad marnością doczesnego bytowania… i znów rozlega się głośne kołatanie do ludzkich sumień, do każdego z osobna człowieka stojącego w ulicznym tłumie.
Gdy spacerujemy aleją modrzewiową, Pireneje widoczne w oddali przypominają o mocy Natury. Ustawione wzdłuż drogi ławki zachęcają do chwili zapatrzenia w oblicze górskich szczytów – tutaj można przypomnieć sobie, że istniejemy i poczuć, że przemijanie dokonuje się jednocześnie w nas wszystkich: w stworzeniach dużych i małych, w odpadających z masywu kamieniach, we włosach odklejonych od kołnierza jeszcze zimowego płaszcza, w szyszce rzuconej z gałęzi przez wiewiórkę. Przy wielkim pniu po niedawno ściętym drzewie liczącym ponad 300 lat rosną już młode świerki i modrzewie, a kasztanowiec rozwija pąki.
Popołudniowa godzina to mój ulubiony czas dnia. Trasa z Jaci do Saragossy, a potem do Madrytu, prowadzi autostradą – po obu stronach drogi kosodrzewina wczepiona korzeniami w piaskowe łachy wzgórz ukazuje nieprzystępny, pustynny pejzaż i pogłębia pragnienie powrotu w górskie lasy z dorodnymi świerkami, w chłód dający poczucie wieczności.
Teresa TOMSIA
Teresa Tomsia (1951), poetka, eseistka, animatorka kultury, autorka prozy dokumentalizowanej Dom utracony, dom ocalony (2009), tomików wierszy, m.in. Gdyby to było proste (2015), Kobieta w kaplicy (2015), szkiców literackich Niedosyt poznawania (2018). W kwartalniku Uniwersytetu Rzeszowskiego „Fraza” od kilku lat prowadzi cykl W pamięci, w odbiciu. Ostatnio wydała zbiór liryków paryskich W znikającym ogrodzie (2023). Pochodzi z rodziny o ziemiańskich tradycjach kresowych, w swoich tekstach podkreśla rolę dialogu i otwartości na „innego”. Jej wiersze weszły do wielu antologii, tłumaczone były na język niemiecki, francuski, rosyjski i ukraiński. Według jej projektu i redakcji ukazał się almanach polsko-ukraiński Czas pojąć ten świat – czas ukoić ból zrealizowany przy współpracy z portalem „Recogito” w tłumaczeniu Oleny Stepaniuk (FONT 2024). Od 1993 roku należy do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Mieszka w Poznaniu.
Recogito, rok XXV, marzec 2024