1.
Używa się potocznie wielu określeń na oznaczenie sztuki mającej służyć kultowi Bożemu. Sztuka kościelna, sztuka religijna, sztuka święta, sztuka chrześcijańska itd. Jakież są więc granice zakresu tych pojęć? Chodzi głównie o dwa pierwsze z tych terminów: sztuka kościelna i sztuka religijna.
Termin „sztuka kościelna” ujmuje rzecz obiektywnie, oznacza wytwory sztuki, które z racji swych wartości formalnych zdolne są zdobić kościoły i miejsca święte. Natomiast określenie „sztuka religijna” zawęża zakres swego znaczenia, interesuje się nie tylko obiektywną wartością formalną tworu, ale i jego wymową ideowo-religijną. Inaczej, zajmuje się dziełem i twórcą. Sztuka religijna to sztuka powstała z głębokiego nurtu życia religijnego autora,sztuka nie tylko służąca sprawom kultu, ale ten kult swą treścią poszerzająca, to sztuka, która jest w pewnym sensie autonomiczną jako sztuka – modlitwa.
Weźmy przykłady: czy sztuka wielkiego Michała Anioła jest w pełni sztuką „religijną”? Wielu słusznie sądzi, że jest to sztuka z ducha więcej pogańsko-świecka niż religijna, mimo religijnej tematyki. A przecież jest to sztuka „kościelna”. Zdobi najdostojniejsze miejsca naszego kultu, z racji swych wartości formalnych jest to sztuka wielkiej klasy.
A sztuka „religijna”? Klasycznym przykładem jest twórczość Fra Angelica, Botticellego czy Fra [Fillipo] Lippiego. Zwłaszcza Fra Angelico. Przy obrazach tego braciszka Aniołów z Fiesole, ogarnia nas płomień jego gorejącej wiary. Takie malarstwo musiało być tworzone na klęczkach. To jest sztuka – modlitwa.
2.
Jednym z ważnych zadań sztuki kościelnej ma być jej komunikatywność. Sztuka święta ma być zrozumiałą, ma wpływać na widza, ma uczyć modlitwy. A tymczasem w sztuce współczesnej nie tylko kościelnej, lecz również i świeckiej jesteśmy świadkami przerostu eksperymentalizmu formalnego. Dla ludzi przeciętnych będą to zawsze dziwactwa.
Jakaż jest genealogia tej „niezrozumiałości” w sztuce współczesnej? Przede wszystkim wydaje się być nią zerwanie z tematem. Malarstwo tematowe, zarówno w teorii jak i w praktyce zostało w XIX wieku zdyskwalifikowane. Hasło „sztuka dla sztuki” doprowadziło malarzy modernizmu do oderwania się od wszelkiej tematyki na korzyść eksperymentu malarskiego. Malarz czuje się zbyt dostojnym, by służyć zamówieniu społecznemu, tworzą się „kapliczki wtajemniczonych”. „Malarstwo ostatniej doby rozwiązuje trudne zagadnienia formalne (postimpresjoniści, kubiści), albo szuka wyrazu na drodze sennych,niesamowitych skojarzeń (surrealiści), czy też na drodze zniekształcenia i przemieszania elementów świata widzialnego (znów kubiści, ekspresjoniści)” (Jacek Woźniakowski – Problem sztuki religijnej). To są eksperymenty cenne i nie można ich w czambuł potępić, ale nie trzeba gubić sprzed oczu hierarchii wartości i zapominać, że doświadczenie ma służyć życiu. Czas na syntezę eksperymentów. Tu dzieje się tak jak i w fizyce. Istnieje fizyka teoretyczna i doświadczalna, ale obie mają służyć sprawom naszego dobrobytu. Zamknięcie się fizyki w abstrakcjach i laboratoryjnych eksperymentach byłoby wielkim niebezpieczeństwem dla naszej cywilizacji. Podobnie jest ze sztuką. Modna dziś deformacja spekulatywna, bezintuicyjna, intelektualna, pochodząca ze sfery wyrafinowanej wyobraźni, obniża nieskończenie jej wartość obiektywną, chociażby formalnie stała na wysokim poziomie. A ów przerost artystycznej maniery i snobizmu wytworzyły – jak to zwykle bywa – zerwanie więzów społecznych i kontaktu z życiem.
Kontaktowość sztuki świętej jest jednym z podstawowych postulatów i dlatego a priori trzeba wykluczyć ze służby świętej wszelkie próby sztuki dla sztuki.
3.
Na drugim krańcu należy postawić pospolitość w sztuce kościelnej. Myślę o tej przerażającej tandecie, która zalewa nasze miejsca święte. Jeżeli sztuka abstrakcyjna, mająca niewątpliwie nieraz wielkie wartości formalne, została odsunięta od godności sztuki religijnej, to tym bardziej należy to uczynić z tą, której nie godzi [się] w ogóle nazwać sztuką. Każda sztuka, a szczególnie religijna ma harmonizować naszą osobowość. Sztuka nam mówi o tym, co w nas jest, to ujmuje i o tym daje świadectwo. Każda epoka wielkiego napięcia religijnego miała swoją wielką sztukę. Sztuka jest, jak genialnie powiedział św. Augustyn, blaskiem, szatą prawdy (Pulchrum, splendor veri), stąd każde osiągnięcie prawdy jest głębszym pojęciem sztuki.
A tymczasem jak jest po naszych kościołach? Czyż nie zbiera nas pasja na myśl o tych „lakierowanych”, różawo-niebieskich madonnach, o tych świętych z mydlanymi bezmyślnymi twarzami, o banalnym, głupkowatym uśmieszku. Kicze, bohomazy – obrzydliwość. To nie jest sprawa artystycznego smaku. Tu rzecz sięga o wiele głębiej. Tandeta jest zaraźliwa. Taniość i banał w sztuce religijnej uczy nas taniości i banału w życiu. Ten blady, różowiutki kolorek, ten bezduszny uśmiech świętego, uczy nas letniości, taniej łezki, płytkiego optymizmu. Tymczasem treść naszej wiary nie jest ani taka prosta, ani taka łatwa. Przyjrzawszy cię kiedyś straganom w Lourdes, Huyamans powiedział krótko i węzłowato: „to odwet diabła”. Kicze po kościołach to nie tylko sprawa gustu. A nade wszytko kicze i bohomazy kłamią. Kłamią, gdyż są wewnętrznie puste, wyprane [z] wszelkiego potencjału ideowości. I to ich nieodwołalnie dyskwalifikuje. Katolik przychodzi do kościoła po prawdę. Pulchrum est splendor veri….
Ale tandeta ma wiele zalet. Jest tania, nie niesie ryzyka jakie występuje między zamawiającym a artystą, podoba się ludziom. Właśnie to ostatnie podoba się ludziom. Ileż uogólnień i pomyłek niesie takie zdanie! Miejmy odwagę rozróżnić między tym, co .się ludziom podoba a tym, do czegośmy ich przyzwyczaili. Przede wszystkim należy zauważyć przepaść jaka istnieje między sztuką ludową a kiczami „sztampy”. Rzecz wydaje się prosta, a tymczasem w praktyce niesie tyle pomyłek. Sztuka ludowa jest inna od sztuki „wyuczonej”, ale też o całe niebo stoi wyżej od bezdusznych figurek z gipsu. Ma ona mianowicie to, co jest istotą każdej sztuki, ma olbrzymi potencjał przeżycia i estetycznego doznania, aczkolwiek zamknięty w prostej i naiwnej często formie. Sztuka ludowa jest świeża, żywa, zaskakująca oryginalnością skojarzeń plastycznych. Nasze przydrożne świątki, „Chrystusy frasobliwe” to cały poemat wiary naszego ludu. Cóż, że głowa czy dłoń odbiega od klasycznych proporcji, ale ta głowa i dłoń w swoim najprostszym wyrazie wskazuje na wielką powagę religijnego skupienia. Twórczość ludowa ma duszę i czucie, jest szczera i prawdziwa, jest sztuką z prawdziwego zdarzenia.
Inna jest rzecz, że przyzwyczailiśmy siebie i ludzi do złej „sztuki” religijnej. A przyzwyczajenie w sprawach smaku artystycznego odgrywa wielką rolę. Otóż złe przyzwyczajenia nie mogą być w żadnym wypadku argumentem na korzyść złej „sztuki”. W dziedzinie życia religijnego najłatwiej jest o letnią łezkę, a przecież nikt nie będzie stąd argumentował, że istota życia religijnego polega na letniej i taniej łezce.
4.
Oto są dwie krańcowości: abstrakcyjny eksperyment i bezduszny kicz. Sztuka religijna musi się ustrzec od tych zboczeń. Jakież są wiec normatywne cechy sztuki religijnej?
a) Zadaniem sztuki religijnej jest przede wszystkim służyć kultowi Bożemu. Ta służba Boża sztuki obejmuje tak jej użytkowność praktyczną jak i jej potencjał ideowy. Pomińmy tu sprawę praktycznej użytkowości utensyliów kultu, „religijność” sztuki wyraża się głównie w jej treści wewnętrznej. Jest rzeczą niemożliwą, by artysta żyjący poza nurtem życia Kościoła stworzył dzieło naprawdę religijne. A tym bardziej jest rzeczą niemożliwą, by dzieło otworzone przez takiego artystę dopomagało do modlitwy. Bowiem służba kultowi Bożemu w dziedzinie wartości ideowych dzieła najpełniej wyraża się w tym, że dzieło to dopomaga do modlitwy. Ono zaś tylko wówczas spełni to szczytne zadanie, jeżeli tamo będzie modlitwą. Dzieło plastyczne jest kształtem prawdy, jej wizualnym ujęciem. Jego wartość polega zasadniczo na tym, by tę prawdę dostrzeżoną i pokochaną w sposób jak najbardziej sugestywny podać odbiorcy. Jakżesz nauczy nas dzieło plastyczne prawdy o Bogu, jeżeli samo nie będzie refleksem tej prawdy?
b) Aby zaś owa cecha służby ideowej mogła się w pełni rozwinąć trzeba, by sztuka kościelna była sztuką liturgiczną. „Liturgia z punktu widzenia twórczości plastycznej zajmować będzie artystów, poza swymi wewnętrznymi wartościami, zawsze jako żywe piękno Kościoła, wewnętrzna i zewnętrzne, dostarczające moc przeżyć i wzruszeń artystycznych, ponieważ liturgia jest źródłem, treścią i tłem plastycznej twórczości kościelnej” (prof. Zieliński – Liturgia a twórczość plastyczna). Gdzież pełniej jak nie w liturgii artysta pełni wielką godność swojej służby Bożej. Gdzież mamy doskonalsze zespolenie prawdy i piękna, pełniejszy wyraz modlitwy – jakby to można powiedzieć – najbardziej autentycznej? Obserwujemy obecnie wzrost życia liturgicznego. Ten fakt napawa nas otuchą, także i w odniesieniu do sztuki kościelnej. Zacytuję tu wypowiedź jednego z uczestników ankiety „Tygodnika Powszechnego” z 1949 roku. „Kto wie, czy właśnie w muzyce kościelnej nie leży największa dla nas możliwość zrozumienia, a tym samym zapragniecie prawdziwie religijnej sztuki. Czemuż w Polsce śpiew gregoriański tak opornie toruje sobie drogę? W nielicznych kościołach i kaplicach, gdzie został on wprowadzony, wszystkie te różowo-sentymentalne figurki są wprost nie do pomyślenia. Pod przemożnym wpływem gregoriańskiego śpiewu, tak idealnie zespolonego z Ofiarą Mszy świętej i z całą liturgią, wszelka tandeta, siłą rzeczy, musiałaby ustąpić miejsca dziełom wypływającym z religijnego natchnienia”.
c) Trzecią normatywną cechą sztuki religijnej ma być jej nowoczesność. Sztuka święta ma wyrazić naszą epokę, nasze problemy, nasze poszukiwania i osiągnięcia, słowem – nas. Ale właśnie tu jest kamień obrazy, nowoczesność… Czy może te „dziwactwa”, które sporadycznie oglądamy w „L’art d’Eglise” – to jest ta nowoczesność? I znów nieporozumienie. Przyzwyczailiśmy się do pewnych ujęć klasycznych i wydaje się nam, że tylko one są dobre. Znamy dzieła wysoko wartościowe, które zarazem nie budzą w nas żadnych sprzeciwów, obyliśmy się z Madonnami Rafaela, Murilla. I właśnie w tym jest cała rzecz. To świadczy o martwocie naszego patrzenia na sztukę. Chcemy z uporem patrzeć na Matkę Bożą, świętych, na sceny ewangeliczne oczyma Rafaela, Murilla, oczyma wieku XVI, XVII czy XIX. To jest (i jak słusznie zauważa Woźniakowski), jak gdybyśmy chcieli koniecznie mówić językiem ojca naszej literatury narodowej, Reja. Sztuka, jak i język, jak każda twórczość ludzka, jest zmienna i ewolucyjna, jest w ciągłym poszukiwaniu. Ale jeżeli polszczyzna dnia dzisiejszego nikogo nie dziwi, to dlatego, że jesteśmy z nią na co dzień. Tymczasem w sztuce tkwimy ciągle w tym, co było. Pomyślny, czyż dla ludzi epok minionych nie istniał ten sam problem? Czyż dla człowieka wczesnego Średniowiecza nie był „dziwactwem” gotyk? Przecież sam termin, który dziś wywołuje w nas tyle estetycznych skojarzeń, miał wówczas pejoratywne znaczenie. Albo czy Giotto, gdy po raz pierwszy zastosował perspektywę, nie wydał się dziwakiem Florentyńczykom?
Sztuka nowoczesna zaskakuje, jest niepokojąca, często rodzi sprzeciw. Ale właśnie to należy do współczesności. Artysta uczy nas patrzeć na zjawiska świata oczyma innymi niż nasze obojętne oczy. Jego spojrzenie jest zawsze rewelacją – dostrzega to, czego byśmy sami nigdy nie dostrzegli. Zżymamy się, buntujemy, ale idziemy za jego spojrzeniem i nagle dostrzegamy olśniewającą szczerość tego nowego ujęcia. Do tego jednak trzeba odrobiny dobrej woli i trzeba obcowania z nową plastyką.
Nie twierdzę, by wszystko we współczesnej twórczości religijnej było dobre. Zresztą nie jestem dysponowany po temu, by w ogóle wydawać takie sądy. Chodzi mi jednak o rzecz zasadniczą, o zrozumienie tej prostej sprawy, że dzieło plastyczne wieku XX ma prawo być inne niż dzieło wieku XXII i że niekoniecznie musi być dziwactwem także w twórczości religijnej.
5.
Nie chciałbym zakończyć tych uwag o sztuce religijnej bez praktycznych wniosków. O nie, u nas sprawa sztuki religijnej to nie tylko sprawa teorii. W przeciągu kilkunastu lat powojennych niejednokrotnie poruszano ten temat. Ogłaszano ankiety, dyskusje publiczne, organizowano konkursy. Tak było w „Znaku”, „Tygodniku Powszechnym”, „Słowie Powszechnym”. We wszystkich tych wypowiedziach można dostrzec podwójną nić: jedna to, że jest u nas źle, a druga to, że aby było dobrze, trzeba wielkiego zrozumienia i kultury duszpasterza na tym polu.
Więc po pierwsze, żeby było u nas dobrze, trzeba wypowiedzieć walkę na śmierć i życie bohomazom. Pamiętajmy, to nie jest tylko sprawa gustu, to jest sprawa naszej wiary. Po drugie trzeba kształcić swój gust estetyczny. Pół roku architektury kościelnej nie zastąpi nam wszystkiego. Pamiętajmy: Pulchrum, splendor veri. Zakończę wypowiedzią Marii Winowskiej: „W niejednym księdzu czy zakonniku śpi artysta… Niech też traktat De Verbo Incarnato stanie się również wtajemniczeniem w sztukę Największego Artysty. Dość długo trwał rozwód między teologią i poezją; nie dzielmy, co Bóg połączył”.
Józef SADZIK
Józef Sadzik (1933-1980) – pallotyn, edytor, estetyk, założyciel ośrodka odczytowo-dyskusyjnego Centre du Dialogue w Paryżu, przyjaciel artystów i mecenas wielu artystycznych przedsięwzięć, autor prekursorskiej Estetyki Martina Heideggera, obszernej relacji z podróży do Rwandy w 1975 roku oraz innych, rozproszonych po różnych książkach i czasopismach tekstów. Powyższy tekst ukazał się w wydawanym przez alumnów Wyższego Seminarium Duchownego w Ołtarzewie czasopiśmie „Nasz Prąd”, nr 12/1956, s. 212-214.
Recogito, nr 79 (lipiec-grudzień 2015)