Wielki słownik Larousse’a wymienia aż trzynastu przedstawicieli rodu Montmorency, którzy od dziesiątego do siedemnastego stulecia wsławili się bądź na polu walki, bądź na dworze królewskim. Ale w ich rodzinnym gnieździe, w miasteczku Montmorency, nie dosłyszysz dzisiaj ech historii Francji, natomiast z głębi grobów dobywa się jakby wołanie „Boże, zbaw Polskę”.
Jak to się stało, że właśnie tutaj spoczęło tak wielu wybitnych Polaków, mimo że wśród stałych I7 mieszkańców Montmorency nie było nigdy żadnego Polaka? Tajemnica polega na tym, że nasi przodkowie byli wiernymi dziećmi wsi, nie znosili miasta, pragnęli przebywać wśród pól i lasów tak za życia, jak i po śmierci. Takie przynajmniej uczucia żywili emigranci, którzy po upadku powstania listopadowego znaleźli się na paryskim bruku. Najstarszy spośród nich, generał Karol Kniaziewicz, pobierał od rządu francuskiego emeryturę wojskową, co mu pozwalało wynajmować na lato domek pod lasem w Montmorency. W roku 1834 przybył z Londynu jego stary przyjaciel z lat szkolnych i z powstania kościuszkowskiego, Julian Ursyn Niemcewicz. On także stęskniony do uroków wsi spokojnej, wsi wesołej, wynajął sobie stancję w Montmorency, przy rynku pod numerem czternastym.
Niemcewicz prowadził dziennik, który szczęśliwie zachował się do naszych czasów. Znajdujemy w nim wiadomości z Polski i o Polsce, nowiny z życia emigrantów paryskich, komentarze do wielkich wydarzeń, a także dość szczegółowy opis okolic Montmorency, które stary emigrant przebiegał bądź na osiołku, bądź pieszo. Czytając te notatki, odnosi się wrażenie, że od stu pięćdziesięciu lat niewiele się tu zmieniło, tyle tylko, że znikły liczne niegdyś winnice, które zresztą dawały trunek kiepskiej jakości.
Oto kilka urywków z tego dziennika. W pierwszym dniu pobytu w Montmorency Niemcewicz pisze: „Odwiedził mnie dobry jenerał Kniaziewicz, pobytem tu swoim od kilku niedziel odświeżony niezmiernie. Jeździ na koniu, maluje, odwiedza znużonych. Byłem u niego na obiedzie, ma wyborną kucharkę. Wypaliwszy lulkę, poszliśmy na przechadzkę. Widzieliśmy domek, gdzie mieszkał J.J. Rousseau, a potem Gretry, kompozytor oper”.
Następnego dnia notuje: ,,Obudziłem się o godzinie piątej, a o ósmej podług rad Kniaziewicza wsiadłem na osiołka i pojechałem w las tutejszy. Jakże przyjemnie było oddychać świeżym powietrzem wiejskim, zachwytać woń rozmaitych róż i kwiatów, słuchać śpiewania słowików, ziemb i kukawek. Ostatni raz com je słyszał, było to trzy lata temu w Ursynowie. Niestety, było to prawdziwie raz ostatni. Nie ujrzysz w lasach tutejszych sosen, same orzechy, dęby, jesiony. Widziałem czyste, świeże, umyślnie zbudowane do najęcia domy z pięknymi na wzór angielski ogródkami, kwiatów pełnymi. Czasem łany zasiane rozmaitym zbożem”.
Dnia 21 maja Niemcewicz pisał: ,,O godzinie piątej obudzony byłem zjeżdżającymi się na targ wieśniakami z warzywem, mięsem, obuwiem, wszystkimi pierwszej potrzeby towarami. Odezwały się bębny i trąby, a przy nich nieznośne kwiczenie świń i głosy kuglarzy pokazujących rozliczne sztuki, sprzedających lekarstwa i wody pachnące”.
Wędrując po okolicznych wioskach, które „w Polsce mogłyby uchodzić za miasteczka”, Niemcewicz stwierdza, że „we Francji jest gdzieniegdzie ubóstwo, lecz nie ma nędzy”. Natrafia też na ,,pyszne pałace z obszernymi ogrodami, wszystkie prawie na sprzedaż, gdyż po podziale własności na małe części w czasie rewolucji nikt nie jest w stanie utrzymać tak kosztownych gmachów”.
Dnia 25 maja: „Niedziela. Byłem w tutejszym kościele. Starożytny jest i dość obszerny. Co rzadko, okna gotyckie zachowały w szybach całą świeżość farb i malowań dawnych. Nie dziw, bo Montmorency uszło wszystkich okropności rewolucji, nie znało nigdy ni jakobinów, ni klubów. Same prawie kobiety napełniały świątynię, tych tylko czułe serca lubią wznosić się do Najwyższego. Mężczyźni zapominają, że jest ktoś nad nimi, oprócz prefekta lub mera”. Tego samego dnia Niemcewicz dopisuje: ,,Odwiedzają Montmorency rozmaici goście z Paryża. Wczoraj dwa świetne powozy Anglików i Angielek, dziś dwadzieścia jeden powozów mieszczan paryskich, wszystko to zaraz rzuciło się na koniki i osiołki, żeby użyć wierzchniej przejażdżki. Zwierzęta te tak podrożały, że osły po dwa franki, koniki po trzy na godzinę płacono”.
Do Montmorency przyjeżdżają też polscy goście. Nie tylko po to, aby odetchnąć świeżym powietrzem, ale przede wszystkim, aby pokłonić się nestorom emigracji, stojącym poza kręgiem ,,potępieńczych swarów”.
Niemcewicz notuje 24 maja: ,,Przyszedł do mnie pułkownik Łagowski, dawny żołnierz z Legionów, podobno nawet od Kościuszki. Przyszedł z Paryża pieszo”. A 7 czerwca: ,,…przybył i rymotwórca nasz, Adam Mickiewicz, zaprosiłem wszystkich na herbatę, jenerał Kniaziewicz na obiad nazajutrz. […] Mickiewicz wiele widział, uważał i dobrze opowiada”. W tydzień potem, 16 czerwca: „Około godziny trzeciej odwiedził nas książę Adam Czartoryski, Władysław Zamoyski i jenerał Dębiński. Jak miło było widzieć tych trzech tak słusznych ludzi”. Po czym następuje streszczenie smutnej rozmowy o przyczynach upadku powstania. A są i weselsze wizyty. Na przykład dnia 3 września: „Przybyli do nas nowożeńcy, państwo Mickiewiczowie. Wizyta tak dobrego poety i ładnej kobiety zawsze jest miła. Staram się ich przyjąć, jak dozwalają sposoby. […] Daję im rosół z kaczki, zrazy z surowego mięsa i szpinak z jajami”.
Wzmianki kulinarne pojawiają się w tym dzienniku parokrotnie. Oto jedna z nich: ,,Któżby zgadł, że około dwóch godzin chodziłem za chrzanem. Imienia nawet tej rośliny nie znają. Udałem się podług rady mieszkańców do aptekarza i tam dopiero dostałem jeden korzonek za osiem sous”.
W swych wędrówkach po okolicach natrafia Niemcewicz w Saint-Denis na dawnego wiarusa polskiego, Brockiego, który ma tam sklepik spożywczy. Dwaj inni żołnierze napoleońscy, Żukowski w Grosley i Gołębiowski we wsi Dole, wynajmują się do pracy na roli.
Dnia 13 lipca Niemcewicz notuje: „Chłodnym wieczorkiem wyszedłem odwiedzić proboszcza, który długo był w Polsce. Znalazłem go w ogródku z brewiarzem […] Ksiądz ten dwom służy parafiom. Szedł ćwierć mili pierwszą Mszę odprawić w Eaubonne”.
Jeszcze jedna notatka z kościoła: „Ja i trzy baby byliśmy tylko na Mszy, ksiądz czwarty. Zebrawszy cztery wieki nasze i piąty księdza, byłoby trzysta pięćdziesiąt lat”.
Niemcewicz lubi też zaglądać na cmentarz: ,,Poszedłem piechotą ku mogiłom. Prosty napis znalazłem węglem na ścianie: C’est id qu’il faut venir un jour”.
Dnia 17 września: „Usłyszawszy z daleka śpiewanie pogrzebu, udałem się na cmentarz. Chowano mieszkańca tutejszego. Do smutnych pieśni kościelnych łączyły się nieoddzielne tu od nich dęcia rogów. Wraz z innymi pokropiłem trumnę zmarłego. Któż moją pokropi?” I tak rok po roku upływały wakacje Kniaziewiczowi i Niemcewiczowi. Ilość gości wzrastała. Nie sposób ich tu wszystkich wymienić. Powiedzmy tylko, że pewnej niedzieli Kniaziewicz miał przy swym stole Niemcewicza, Mickiewicza i Chopina. Bawili się świetnie, a to dzięki Chopinowi, który umiał przedrzeźniać różne osoby. Po obiedzie poszli razem pod kasztany na zabawę wiejską. Mickiewicz tak sobie upodobał te strony, że w roku 1836 spędził z rodziną całe lato w pobliskim Domont, skąd jednak nie mógł przyjechać na pogrzeb Klaudyny Potockiej, a to na skutek zbyt rozmokłej drogi.
Na te nastroje sielskie, anielskie spada żałoba w roku 1841, kiedy umiera Niemcewicz, i w roku następnym, kiedy śmierć zabiera Kniaziewicza. Pogrzeb generała ma charakter szczególnie uroczysty, gdyż biorą w nim udział przedstawiciele francuskich władz rządowych i wojskowych, a w kondukcie idącym z Paryża batalion piechoty oraz cała emigracja polska licząca wówczas koło pięćset osób.
Obu zasłużonym ufundowano groby na cmentarzu, zebrano też osiemnaście tysięcy franków na piękne grobowce w kościele dłuta Oleszczyńskiego, nad nimi zaś umieszczono tablice, których tekst warto przytoczyć w całości. Niemcewiczowi wykuto: „W naprawie Rzeczypospolitej za przesławnego czteroletniego sejmu zapaśnik dzielny i szczęśliwy – żołnierz 1794 nieulękły, ranny pod Maciejowicami i jeniec – 1830 roku senator – poeta zawołany, mówca wyborny – sławny przodków czciciel wierny – dziejów ojczystych miłośnik i pisarz – urodzony w Skokach w województwie brzesko–litewskim 1758 roku – zmarły w Paryżu 21 maja 1841 roku, czeka zmartwychwstania w Chrystusie”.
Druga tablica głosi: „Za wojny napoleońskiej, 1798, pod Civita–Castellana i pod Gaeta wsławiony – czterdzieści chorągwi na nieprzyjacielu zdobytych wniósł tryumfalnie do Paryża – za godnego przez wodza Champion wnet uznany – nieszczęsnej wyprawy, 1812, odświeżając przodków zwycięskie ślady – pod Smoleńskiem, pod Możajskiem, pod Czerykowem, pod Woronowem, pod Wiazmą, pod Dąbrową, nad rzeką Berezyną – cnocie żołnierza i fortunie Napoleona nawet zachwianej wiernym się stawił – pod koniec wojny komandorem Legii Honorowej mianowan – po zgonie imię swoje na tryumfalnym łuku paryskim wykute i grobowiec na wygnaniu – Francji zostawia – piękny wzór cnoty, wytrwałości i miłości Ojczyzny – Polsce przekazuje. Urodzony w Assiten w Kurlandii 4 maja 1762 roku, zmarły w Paryżu 9 maja 1842 roku czeka zmartwychwstania w Chrystusie. Na cmentarzu montmorenckim obok Niemcewicza pogrzebany – Tu przed ołtarzem Boga Miłosiernego – na pomniku wdzięcznością i nakładem Polaków wzniesionym cześć odbiera”.
W rok potem staraniem Wydziału Historycznego, któremu przewodniczył Mickiewicz, ufundowano ze składek emigrantów wieczyste nabożeństwa żałobne za duszę Niemcewicza i Kniaziewicza, a także za dusze Polaków zmarłych na wygnaniu. Początkowo miały to być oddzielne Msze, odprawiane w dni powszednie, ale wkrótce przeniesiono je na niedziele i połączono w jedno nabożeństwo. Fundacja ta, wynosząca tysiąc sto jeden franków i pięćdziesiąt centymów przewidywała też jałmużnę w wysokości dziesięciu franków dla ubogich Polaków. Pierwszą Mszę żałobną w roku 1843 odprawił biskup z lotaryńskiej stolicy Stanisława Leszczyńskiego, Nancy, Forbin Janson, i on też wygłosił kazanie.
Od tej pory, a więc od stu pięćdziesięciu lat, na te wieczyste nabożeństwa w końcu maja lub na początku czerwca przybywają rokrocznie liczne pielgrzymki Polaków z okręgu paryskiego. Urządza je Towarzystwo Historyczno-Literackie, mając ten obowiązek wpisany do swego statutu. Uroczystość rozpoczyna się od Mszy świętej z patriotycznym kazaniem po francusku i hymnem Boże coś Polskę, po czym pochód ze sztandarami i dziatwą w strojach krakowskich przeciąga przez miasteczko, od kościoła na cmentarz, aby złożyć kwiaty na grobach zasłużonych i wziąć udział w kweście na konserwację nagrobków. Jeszcze po drugiej wojnie światowej blaszaną puszką potrząsała wnuczka Adama Mickiewicza, wzruszająco do dziadka podobna. Nawet w czasie wojny, pod okupacją niemiecką nie przerwano tej tradycji, choć musiano zwoływać się tajnie.
Stu pięćdziesięcioletnią nieprzerwaną tradycją może się też wykazać komitet, który obecnie nosi nazwę Towarzystwa Opieki nad Polskimi Zabytkami i Grobami Historycznymi we Francji. Powstał on z inicjatywy i pod przewodnictwem generała Dwernickiego, aby uchodźcom, którzy nie mieli tu rodzin, zapewnić godny pogrzeb i zaoszczędzić ich prochom wspólnego dołu. A gdy z biegiem czasu okazało się, że i groby umierają, jako że po stu latach zapadają się płyty, kruszeje kamień, deszcz rozpłukuje napisy. Towarzystwo zmieniło swą działalność, koncentrując się na konserwacji grobów i ratując je w ten sposób od likwidacji. W ciągu ostatnich czterdziestu lat przewodniczącymi Towarzystwa byli: znakomity gastronom, ostatni batiniolczyk Edward Pomian–Pożerski, następnie deputowany Jean Paul Palewski, wnuk powstańca z roku 1863, obecnie zaś [tj. w roku 1986 – dop. red.] godność tę piastuje znany pisarz Paul Vialar, który jest w prostej linii wnukiem belwederczyka Nabielaka. Ale w ciągu ostatnich lat duszą Towarzystwa był Władysław Żeleński, i to dzięki jego przeogromnej pracy i przedsiębiorczości odrestaurowano kilkadziesiąt grobów na różnych cmentarzach, przede wszystkim w Montmorency. Wiele z nich znajdowało się w stanie ruiny, niektórym, jak na przykład w przypadku grobu Zofii Węgierskiej, przywrócono w ogóle istnienie, jako że był to tylko pusty prostokąt zarośnięty zielskiem, bez krzyża i bez napisu.
Jakże nie wspomnieć najbardziej pamiętnego dnia w dziejach cmentarza w Montmorency? Umierając w Konstantynopolu Adam Mickiewicz powiedział swemu spowiednikowi, księdzu Ławrynowiczowi, że chce być pochowany w Montmorency razem ze swą żoną. Zabalsamowane zwłoki poety, umieszczone w potrójnej trumnie, wędrowały długo morzem do Marsylii i lądem do Paryża. Dnia 9 stycznia 1856 roku umieszczono je w krypcie kościoła Świętej Magdaleny, dokąd sprowadzono też ekshumowane z cmentarza Père-Lachaise prochy Celiny Mickiewiczowej. Pogrzeb odbył się dnia 21 stycznia. Przemawiając nad mogiłą wieszcza Bohdan Zaleski nie powstrzymał się, aby nie powiedzieć paru słów o urokach Montmorency: ,,Śliczne, ciche, powońne Montmorency, jakże błogo i uroczo odzwierciedlają pierwsze lata emigracji”.
Czy można się dziwić, że i wówczas, i w latach następnych, i aż po dzień dzisiejszy wielu uchodźców polskich pragnie spocząć na tym cmentarzu? Pokolenie za pokoleniem, jak kamienie rzucane na szaniec, spoczywają w Montmorency żołnierze Dąbrowskiego, uczestnicy obu powstań narodowych i dwóch ostatnich wojen. Do generałów napoleońskich Giedroycia i Zamoyskiego dołączyli legioniści Piłsudskiego, generał Sosnkowski i generał Jaklicz. W kościele umieszczono brązowe popiersie księcia Adama Czartoryskiego, a na cmentarzu wybrał sobie miejsce obok żony i syna Ignacy Paderewski, pochowany tymczasowo w Waszyngtonie. Jeszcze nie przeniesiono zwłok Mickiewicza na Wawel, a już sprowadzono z Ivry trumnę z prochami Norwida. Na cmentarzu, który kryje grobowiec Ojców Zmartwychwstańców, będących pierwszymi duszpasterzami emigracji we Francji i pierwszymi gospodarzami polskiego kościoła w Paryżu, spoczął w roku 1985 nagle zmarły Rektor Polskiej Misji Katolickiej, ksiądz prałat Zbigniew Bernacki. Tu leżą wszyscy kolejni kierownicy Biblioteki Polskiej: Karol Sienkiewicz, Bronisław Zaleski, Władysław Mickiewicz, Franciszek Pułaski, Czesław Chowaniec, Irena Gałęzowska. Do malarza krajobrazów kieleckich Szermentowskiego z XIX wieku dołączyli w XX stuleciu Olga Boznańska i Tadeusz Makowski. Obok Delfiny Potockiej – muzy Krasińskiego i Chopina – spoczęła Irena Paczkowska, ozdoba salonów przedwojennej Warszawy. Tu ostateczny spoczynek znalazło wielu, na których grobach powtarzają się napisy: „Mąż zacny, Polak prawy, żołnierz znamienity”.
Po ostatniej wojnie zaczęły pojawiać się na murach cmentarza tablice ku czci poległych. Każda większa jednostka wojskowa chciała zachować w pamięci narodowej swych poległych towarzyszy broni. Dzięki wysiłkom Władysława Żeleńskiego, jego małżonki i całej ekipy oraz wpływowym zabiegom J. P. Palewskiego zgrupowano tablice na jednej pomnikowej ścianie, zaprojektowanej przez architektów Rybczyńskiego i Korytkowskiego. Poświęcone lotnikom, marynarzom, dywizjom wojsk lądowych, naczelnemu wodzowi Władysławowi Sikorskiemu, a także ofiarom obozów i zesłania, tablice symbolizują całokształt wysiłku zbrojnego naszego narodu podczas drugiej wojny światowej.
Nie jest przypadkiem, że te pamiątki umieszczono na cmentarzu w Montmorency. Jest to bowiem miejsce nie tylko wiecznego spoczynku i narodowej żałoby. Ten cmentarz ma swoje oblicze ideowe, może bardziej wymowne niż Aleja Zasłużonych na warszawskich Powązkach czy krakowska Skałka. Prawie wszyscy, którzy tu leżą, byli szermierzami wolności. Jeżeli spoczęli tutaj, a nie w ziemi ojczystej, to dlatego, że walka o wolność, której poświęcili swe życie, nie dopuszczała żadnego kompromisu. Mógł więc na pielgrzymce w roku 1908 kaznodzieja francuski ksiądz Dumas wołać: „O ziemio Montmorency! Dla ciebie mam tylko słowa błogosławieństwa. Tym, którzy przechodząc tędy, rzucają roztargnione spojrzenia i mówią: «to jest Polski grób», powiem: to jest Polski kolebka. O ziemio Montmorency! Do ciebie przychodzą nowe pokolenia ożywić się na nową walkę i rozgrzać w miłości narodu”.
Jan WINCZAKIEWICZ
Jan Winczakiewicz (1921-2012). Poeta, krytyk teatralny, tłumacz i dziennikarz. Urodził się w 1921 roku w Kielcach. Uczestniczył w kampanii wrześniowej 1939 roku, w 1940 uciekł z niewoli niemieckiej do Francji. Walczył w Polskich Siłach Zbrojnych we Francji, w Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka. Od roku 1946 zamieszkały w Paryżu, gdzie pracował we francuskim Radio. Zmarł 24 marca 2012 roku w Lailly-en-Val.
„Nasza Rodzina”, nr 1 (496) 1986, s. 21–25