Milczenie i mowa

Św. Marek (1503/1508) Jeana Bourdichona (1457–1521). Miniatura z Grandes Heures, dzieła Anne de Bretagne © Bibliothèque nationale de France, Paryż

Św. Marek nie mówił wiele. Unikał retorycznych figur i ozdobników. Czy był dostatecznie „przyobleczony w pokorę”? (1P 5,5b). Czy raczej brakowało mu wyobraźni? Wiele o nim mówi jego ucieczka w stroju Adama. Jak i przerwana w Perge podróż. A także męczeńska śmierć około 68 roku.

Jaki był Marek Apostoł i co po sobie pozostawił? O wpływie Piotra na dzieło Marka pisali Orygenes, Tertulian, Euzebiusz z Cezarei i św. Hieronim. Według Klemensa Aleksandryjskiego w obecności oficerów Cezara głosił on Ewangelię w Rzymie. Augustyn z Hippony uważał, że Marek dokonał streszczenia hebrajskiej ewangelii Mateusza. Pojawiły się nawet teorie, związane z odkryciami Mortona Smitha w połowie XX wieku, na temat Tajemnej Ewangelii Marka. Opinie uczonych – jak zwykle – są podzielone. Do końca nie dowiemy się, jaki był, gdzie kiedy przebywał, czy był w Aleksandrii, czym zauroczył go Rzym. I na ile, w IX wieku, potrzebny był Wenecji, co zawdzięczają mu pisarze, notariusze i – jak na ironię – uznane w 2020 roku za największe ognisko pandemii koronawirusa Bergamo. Wszystko to nie oznacza jednak, że zdani jesteśmy na domysły albo reinterpretację dostępnych źródeł.

Wiemy – jak wynikałoby z częstych dysput przy niejednym pallotyńskim stole – kto z kim śpi, co sąsiad czy sąsiadka robili ostatniego dnia lub nocy. Doskonale znamy się na sporcie i polityce, a także na ludziach. Lubimy wspomagać się najnowszym sprzętem. Zdaje się nam, że dostęp do wiedzy mamy nieograniczony? A jak jest naprawdę…?

Słynne stało się zdanie Sokratesa: „Οίος ό βίος τοιοῦτος καί ό λόγος1 [Oíos hó bíos, toioútos kaí hó lógos]. Albowiem to, co mówimy i jak się wypowiadamy, wiele o nas mówi. „Gdzie wiele słów, tam nie ustaje nieprawość, lecz kto powściąga swe wargi, jest rozumny. Język sprawiedliwego jest najlepszym srebrem” (Prz 10,19-20a) – pouczała Księga Przypowieści Salomona. Św. Hieronim, tłumacząc jeden z Psalmów, użył sformułowania: „eloquia Domini eloquia munda argentum” (Ps 11,7a). Stąd później wzięła się sentencja, iż mowa jest srebrem, zaś milczenie – złotem (niektórzy dziś dodają, że słuchanie jest platyną). Ludzka natura i historia – zdaje się – jest o wiele bardziej złożona. I przewrotna. Przykładów mamy bez liku.

Diogenes z Babilonu, który w II wieku p.n.e. w Rzymie wygłaszał swe odczyty, utrzymywał, iż obowiązkiem filozofa jest dzielenie się swoją wiedzą. Zaznaczał przy tym, że czym innym jest zatajanie czegoś, a czym innym powściągliwość w słowach. I lepiej nieraz nie powiedzieć nic, niż słowami zabić. Digesta Iustiniani pokazywały jak pożyteczna i zarazem niebezpieczna jest postawa: nie potwierdzam i nie zaprzeczam. Cesarz Justynian wiedział też jak bardzo – nie tylko dyplomatom – przydaje się szafowanie słowem. Bliższy naszym czasom Erazm z Rotterdamu, augustianin sekretarzujący biskupowi Cambrai i autor niezwykłych Adagiów, przestrzegał przed wielomówcami w duchownych sukniach, którzy udając pobożnych i zwodząc na manowce nie przejmują się ani formą, ani treścią swojego przekazu. Z kolei Søren Kierkegaard, jako dziecko przysłuchujący się dysputom dorosłych, zaprawiony przez ojca w dyskusjach, wygłaszając kazania chciał przekonać do swoich idei (a właściwie swojego rozumienia chrześcijaństwa) jak najwięcej osób. Z czasem doszedł do przekonania, iż początkiem autentycznej religijnej refleksji, pierwszym krokiem ku nieskończoności, jest odczucie własnej nicości, uciszenie swoich emocji, a zarazem rzucenie się w ciszę. Kto nie nauczy się być cichym, kto nie będzie chciał posiąść milczenia, ten nie zrozumie ani lilii polnych i ptaków, ani człowieka i Boga. Może dlatego – nad czym autor niezliczonych Håndskrifter mocno ubolewał do końca swoich dni – ten, kto nie wpycha się wszędzie ze swoją mądrością, na ogół pozostawiany jest sam sobie. Może dlatego i we współczesnych chrześcijanach jest tak mało chrześcijaństwa, tak mało ducha Jezusowej Ewangelii.

W książce wydanej przed laty w paryskim domu i graficznie, mistrzowsko opracowanej przez Witka Urbanowicza, Tadeusz Żychiewicz pisał o nazbyt uroczystej ciszy, posągowej i opływającej aksamitem, wzmacnianej nadętym rytuałem i pozorami skupienia, oraz o ciszy innej, bez „zabawnych celebrantów”, którzy są bardziej żałośni niż śmieszni, jak i „uroczystych figuranów”, którzy „skryte kompleksy albo infantylizm”, a także „próżność, zapatrzenie w siebie”2, przykrywają słowami bez pokrycia. Czy niektórzy z nas „przypadkiem nie forują w swym otoczeniu zręcznych i usłużnych lizusów, umiejących wpleść nić pochlebstwa w podsumowane do podpisu decyzje?”3 – pytał autor Roku Marka. „Czy niektórzy mając oprócz zaszczytów, honorów i władzy także i wiedzę, nie podporządkowują jej w pierwszym rzędzie interesom własnego stołka?”4 I czy przypadkiem „nie tworzą wokół siebie dusznej i śliskiej atmosfery strachu, wazeliniarstwa, donosów, podstępów, rozgrywek – tak dobierając układy sił, aby te podskórnie wzburzone flukty neutralizowały się wzajemnie”5, aby zawsze być na piedestale, zawsze rozdawać karty i prowadzić swoją grę, a tym samym utrwalać zło i przeciwstawiać się dobru?

Czas morowy jest dla wszystkich doskonałą okazją, żeby zrobić poważny rachunek sumienia, żeby zastanowić się nad sobą, swoją duchową kondycją? Albowiem, gdy przyjdzie dzień ostatni, nie będzie już czasu, żeby cokolwiek uczynić, nie będą się liczyć żadne honory, tytuły, stanowiska i dochody. Albowiem już nie żaden wirus ani przez lata budowany łańcuch powiązań i uzależnień, lecz sam Najwyższy może nie dać więcej szansy, żeby nauczyć się być cichym, posłyszeć eloquia Domini, posiąść sztukę milczenia, wielbienia Jedynego Boga.

W swojej wizji Roku Marka, na czarnym tle, ksiądz Witold umieścił ptaka z rozpostartymi skrzydłami i uskrzydlonego lwa. W Księdze Ezechiela, jak i w żydowskiej kabale, lew jest symbolem miłującej dobroci. Gołąb czy gołębica, pojawiający się w Księdze Rodzaju, symbolizują stwórcze siły, jak i moc odradzania się. Według Hugona, kierującego szkołą św. Wiktora w Paryżu, szerzącego idee chrześcijańskiego sokratyzmu, powracająca do arki Noego gołębica symbolizuje ludzi dobrych, niespokojnych duchem, lecz poszukujących pokoju serca i dlatego pełniących dzieła miłosierdzia. Nie bez powodu w Pieśni nad Pieśniami wejrzenie oblubienicy przyrównuje się do spojrzenia gołębicy. Orygenes uważał, że wierzący w Boga powinni mieć oczy gołębicy, bowiem miłość, łagodność, prostota i nieskazitelność wraz z roztropnością, to najskuteczniejsze oręże, gdy zostajemy posłani „jak owce między wilki” (Mt 10,16). Niewątpliwie zawsze potrzeba nam pełnego prostoty i łagodności spojrzenia z wysoka, jak i miłującej dobroci, która uskrzydla mimo wszelkich, największych nawet przeciwności.

Kiedy – według niektórych tradycji – 25 kwietnia 68 roku po ulicach Aleksandrii, ówcześnie najwspanialszego miasta świata, włóczono Marka Apostoła, zdawało się, że jego śmierć zniweczy wszystkie jego wysiłki. A jednak jego proste przesłanie, jak i odwaga połączenia żydowskiej racjonalności, greckiej podejrzliwości i rzymskiego umiłowania porządku z chrześcijańską ἀγάπη [agápē], nie pozostały bez echa. Działalność człowieka „bardzo użytecznego w posługiwaniu” (2Tm 4,11) miała swój ukryty walor i raczej uczy nas milczeć niż mówić o swoim magnum opus.

Marek WITTBROT

Paryż, 25 kwietnia 2020 roku

1 Cyt. za: Stanisław Kalinkowski, Aurea dicta. Złote słowa, Warszawa 2001, s. 224.
2 Tadeusz Żychiewicz, Rok Marka, Paryż 1979, s. 140.
3 J.w.
4 J.w., s. 142.
5 J.w.

Marek Wittbrot – w latach 1991-1999 prowadził „Naszą Rodzinę”, obecnie zaś jest redaktorem „Recogito”.

Recogito, rok XXI, kwiecień 2020