U podnóża wydmy znalazłam kiedyś zaciszne miejsce, by usiąść i w milczeniu patrzeć w morze. Mimo chłodu i porywającego wiatru wyprawa poza dom przyniosła ukojenie, a późnym popołudniem horyzont na tyle się rozjaśnił, by wędrować wzdłuż brzegu. Dobrze jest zapatrzeć się w minione lata i nieśpiesznie zliczać godziny niczym mewy prześwietlone w zachodzącym słońcu – unoszą się na falach, kołyszą, błyskają urodą i znikają w pianie wśród kamyków, muszelek, połamanych patyków albo chwytając w locie resztki jedzenia pozostawionego przez plażowiczów unoszą je za przybrzeżny las.
Z oddali lat przybywają głosy, przypominają, co utracone, ale też mówią o tym, co wciąż warto pamiętać i co należy przypominać. Gdy wcześnie biegłam nad brzeg, by wdychać rześkie powietrze morskiego poranka i mierzyć się z chłodnym spojrzeniem ciemnozielonej głębi, czułam, jak wewnątrz łagodnieją głosy w złych snach przywoływane. Czasem słucham milczenia w telefonie, w jednym geście pozdrawiam i żegnam pospiesznie, niekiedy czekam niecierpliwie na niewiadome. Nieoczywiste stany uczuć pozostają w pamięci i w przeczuciu, że coś istotnego mogło się zdarzyć, lecz było za mało życzliwości lub odwagi, za płytkie zainteresowanie czyimś losem, żeby wysłuchać, wesprzeć duchową służbą, przyjacielską radą.
Mokry piach szoruje stopy, a wspomnienia drażnią sumienie, że nie wszystko udało się zrobić dobrze, lepiej, że jest wiele do przemyślenia, do przepracowania w sobie. W niedawnym wpisie na łamach „Recogito” trafnie ujął to w wierszu Ludwik Lewin: „Mało znam słów i waham się z ich wypowiedzeniem / bo czy zostaną zrozumiane nie wiem / Sam też ich nie rozumiem / Ogarnąć rozumem nie umiem”. Słów mało, by wyrazić uczucia i przeczucia, jest jednak wiele do odczytania między wersami; po tym można poznać dobry wiersz, gdy przemawia do nas nieoczywistym, poruszającym tekstem, gdy chcemy cytować zawartą w nim refleksję. Milczeć mądrze warto, lecz nie wolno przemilczać, udawać, że się nie dosłyszało, o co chodzi, że się nie wie lub nie pamięta, co się wydarzyło, czego wspólnie byliśmy uczestnikami lub świadkami. Myślę tu o wielu sprawach, a w ostatnich dniach – w kontekście 75. rocznicy zakończenia II wojny światowej – przypominam opóźniony powrót do ojczyzny osiemnastoletniej wówczas Zofii, mojej przyszłej matki. Chora na malarię Zosia Gołacka, ukrywana przed radzieckimi strażnikami pod kocem w kącie wagonu, aby jej nie zostawiono, jechała ze starszą siostrą Aliną w towarowym wagonie z matką i braćmi, transport wiózł z północnego Kazachstanu powracających z deportacji Polaków w czerwcu 1946 roku. Cieszyli się z powrotu, choć już wiedzieli, że ich ojciec został zamęczony w łagrze Uchta-Iżejsk i że nikt tu na nich nie czeka z pomocą. Na zawsze utracili dom w Słonimie na ziemi nowogródzkiej z bibliotecznymi zbiorami ich ojca legionisty dowborczyka. Boso, w znoszonych ubraniach zaczynali na nowo życie w obcym krajobrazie Dolnego Śląska, potem Pomorza, tułali się po kraju w poszukiwaniu miejsca do życia i pracy.
Słuchałam sybirackich opowieści babci Walerii, interesowałam się losem Kresowian, również przodków ze strony ojca, ziemian, którym zagrabiono majątki na ziemi tarnopolskiej, zapisywałam ich świadectwa męczeństwa i wygnania w wierszach, w prozie dokumentalizowanej. Gdybym przemilczała ich los zajęta wyłącznie liryką, sztuką, pięknymi obrazami świata, nie mogłabym powiedzieć w sumieniu, że moje milczenie było godne, bo stałoby się zachowawcze, pomijające prawdę historii, z której wyrastam. Żyć – to znaczy pamiętać, co było i pytać o racje naszych przodków, rozumieć ich wybory, nie krępować się niezawinionej biedy, nie lękać się wyznania rodowych korzeni. Moja matka Zofia opowiada o swoim ojcu z szacunkiem i ze wzruszeniem, ale też zastanawia się, jak potoczyłoby się życie rodziny, gdyby ojciec Bronisław, st. sierż, sztab., nie zginął. W pamięci bliskich i rodaków pozostał niezłomny i wierny, ale przecież miał swoje wady jak każdy człowiek, był namiętnym palaczem, co pewnie osłabiło mu zdrowie i nie przetrwał ciężkiej pracy w kopalni.
Kobiety, które tak jak moja babcia uratowały na zsyłce dzieci od głodu i pielęgnowały polskość, a po wojnie pozostały wierne swoim mężom straconym w Katyniu i w łagrach, chciałoby się nazwać świętymi. Babcia Waleria pragnęła, aby jej dzieci żyły w zgodzie i kontaktowały się z sobą. Nie jest to łatwe, gdy rodzina się powiększa i pojawiają się tradycje innej rodziny, odmienne przyzwyczajenia, a nade wszystko codzienne kłopoty z utrzymaniem, wychowaniem, wykształceniem dzieci. W testamencie duchowym przesłała listownie błogosławieństwo córkom i synom oraz przykazanie wzajemnej pomocy. Ufała w moc słowa i opiekę patronów. I chociaż nie wszyscy w rodzinie tę ufność babci podzielali, to nikt nie odważył się nigdy sprzeciwić jej uwagom ani zlekceważyć poleceń. Postawa taka miała w sobie coś z mitycznej wiary w zwycięstwo dobra już tu, na niepewnej ziemi.
Wspominając, wzięłam znów z półki książkę Bez prawa powrotu, którą dzielna działaczka Solidarności Walczącej Ewa Kubasiewicz-Houée podpisała po wieczorze autorskim w piwnicy Karmelitów Bosych w Poznaniu w grudniu 2008 roku „Zofii Chałupkowej – z wielkim szacunkiem dla Sybiraczki i patriotki”. Mama nie myśli o sobie w kategoriach wyróżnień, choć przecież należą się jej wszelkie wyrazy uznania za wierność chrześcijańskim wartościom, nieustanną pomoc potrzebującym, kresową gościnność domu, a przede wszystkim za otwartość umysłu do późnych lat na wiedzę o świecie i rozmowę o społecznych, politycznych i obyczajowych przemianach, za wspieranie kultury.
Nie ma powrotu do minionego świata, do utraconego kresowego domu. Pozostały fragmenty wspomnień. Jest pamięć, która ocala i musi wystarczyć, by trwać dalej, by mimo wojennych i powojennych klęsk nie czuć się pokonanym, trzeba po raz kolejny przejść boso jak w kołchozie ogród porośnięty ostami i nie poddawać się. Chwila milczenia w rozmowie przywraca równowagę, wycisza nadmierne emocje, utrwala przekonanie zdobyte doświadczeniem, jest też próbą mierzenia się z sobą o odwagę wypowiedzenia tego, co z niepewności siebie pozostaje w głębi ukryte, niedopowiedziane.
Teresa TOMSIA
Teresa Tomsia – poetka, eseistka, autorka prozy dokumentalizowanej Dom utracony, dom ocalony (2009), tekstów pieśni i piosenek. Ostatnio wydała szkice literackie Niedosyt poznawania (Poznań 2018). Mieszka w Poznaniu.
Recogito, rok XXI, maj 2020