Styl, w jakim żyjemy i kochamy,
zawsze pozostawia ślad w „glebie” cudzego życia.
Stanisław Stawicki
Żegnając się z murami Alma Mater Friburgensis i, latem 1962 roku, szykując się do opuszczenia Villa Thérèse przy Bernerstraße 31 we Fryburgu Józef Sadzik nie pozbył się wątpliwości. „Przypuszczam, że Drogi Ksiądz powrócił szczęśliwie do pięknej Szwajcarii i już dawno zabrał się do poważnej roboty nad książką. Proszę cenić sobie tę wielką możliwość naładowywania własnych akumulatorów”1 – pisał trzy lata wcześniej z Paryża do Fryburga ksiądz Tomasiński. Chodziło o zrobienie „makiety na okładkę książki”2 Włodzimierza Okońskiego Wielka Tajemnica. Nie było to pierwsze i ostatnie zlecenie, jakie Sadzik otrzymał po swoim wakacyjnym pobycie w Paryżu. „Prośba urzędowa” albo prośba o „braterskie usługi”3 – pojawiała się co jakiś czas. „Potrzeba nam ludzi światłych, aby nas świat nie wyścignął w oddziaływaniu na masy”4 – zwierzał się we wrześniu 1961 inicjator rozbudowy drukarni w Osny, pochłonięty „robotami demolicyjnymi”5 i przebudową domu przy rue Surcouf 25 w Paryżu. „Ważniejsza ratować to, co nas kosztuje tyleż lat wysiłków i żmudnej pracy. A przy dobrych chęciach i zdrowej głowie można z łatwością opanować sytuację i dzieło pchać dalej”6 – przekonywał. „Osobiście jestem z dotychczasowej pracy mojej we Francji bardzo zadowolony, owszem powiedziałbym szczęśliwy i chętnie podzielę się z każdym tym szczęściem, kto przybędzie z gotowością poświęcenia się dla bożej sprawy”7 – zapewniał Tadeusz Tomasiński, powołując się na opinie księży z rzymskiego generalatu, Franciszka Bogdana i Stanisława Suwały, jednocześnie uznając za priorytetowe działania „na polu wydawniczym lub szkolnym”8. Swoimi obawami i nadziejami Sadzik otwarcie dzielił się ze swoimi najlepszymi kolegami: Jakubem Krzyszczukiem, Zenonem Modzelewskim i Franciszkiem Wyciskiem. Po pierwszym dłuższym pobycie nad Sekwaną jego spojrzenie na – trzeba by rzec – polsko-francusko-pallotyńskie realia nie było tak różowe i optymistyczne jak, zważywszy na ukazywane w listach z Paryża perspektywy i kuszące zachęty, należałoby się spodziewać. Decydując się na „kierunek” francuski nie rezygnował ze swoich ambicji naukowych, a jednocześnie marzył o tym, żeby wydać i ujrzeć w paryskich księgarniach swoją pracę doktorską: Art et Vérité. Esthétique de Martin Heidegger. Swój wyjazd do ojczyzny Kartezjusza i Pascala traktował jako tymczasowy.
* * *
„Chciałbym zabrać się do roboty; gdy tylko znajdę możność nabycia płyt miedzianych, zacznę całą serię suchych igieł z natury. W Pontoise i Osny są takie zakątki, które się do tego nadają”9 – donosił swojemu synowi w marcu 1883 roku Camille Pissarro. Nie trzeba było przekonywać do tego innych.
Do mistrza, przez wiele lat mieszkającego w Pontoise (a od grudnia 1882 roku do kwietnia 1884 zamieszkałego w Osny), wybierali się między innymi Paul Cézanne i Paul Gauguin. Pierwszego jeszcze w latach 70. XIX wieku urzekły ośniańskie klimaty, drugiego – równie mocno pociągnęły miejscowe krajobrazy. Cézanne w 1875 namalował Staw sióstr w Osny (obraz L’étang des sœurs à Osny, nazywany niekiedy L’étang de Busagny, przebywa obecnie w Courtauld Gallery w Londynie). Malarz z Aix-en-Provence w sumie więcej czasu i uwagi poświęcił Pontoise. Z kolei autor Drogi prowadzącej do Osny i Wiejskiej uliczki w Osny zauroczył się powoli rozrastającą się, położoną w Dolinie Oise osadą, bo wydała mu się dziewicza i surowa. Rok 1883 okazał się dla Gauguina przełomowy, bo podczas drugiego, wakacyjnego pobytu w Osny postanowił zrezygnować w pracy w banku i poświęcić się malarstwu.
W XIX wieku domaine de Busagny należała do familii de Nicolaï. W résidence de campagne będącej w posiadaniu wpływowego rodu miała się dokonać jedna z odsłon słynnego romansu, nazywanego aferą Lafarge’a, powiązaną z kradzieżą. Marie de Nicolaï, żona wicehrabiego de Léautaud, zaprzyjaźniła się z Marie Fortunée Capelle, która często bywała w Busagny. Arthur de Léautaud podarował żonie diamenty, ale te zaginęły. O ich przywłaszczenie została oskarżona, a następnie skazana przez sąd na dwa lata więzienia Marie Fortunée. Zła sława przyczyniła się później do posądzenia jej o otrucie własnego męża, Charlesa Lafarge’a.
Powstałe w 1883 płótno Gauguina La ferme du château de Busagny zaginęło. Ocalało Le château de Busagny Pissarra z 1884 i mogłoby służyć do porównawczych analiz. Pojętny uczeń oraz jego mistrz nie myśleli zapewne, że malowane przez nich rozległe pola, piaszczyste drogi, gęste zarośla, lekkie wzniesienia i rozrzucone pomiędzy nimi zabudowania z czasem zupełnie zmienią swój charakter. Intymnego krajobrazu poszukiwał w Osny jeszcze uczeń Paula Delaroche’a i spadkobierca barbizończyków, Alexandre René Veron. Przeobrażenia dokonujące się na przełomie XIX i XX wieku dokumentował pochodzący z Thiais, osiadły w regionie Val d’Oise Georges William Thornley, którego nauczycielami, oprócz własnego ojca, byli: Eugène Cicéri, Pierre Puvis de Chavannes, Achille Sirouy oraz Edmond Yon. Jedenaście lat po śmierci autora Ulicy św. Jana w Osny i Pól wokół Osny na zdewastowaną podczas wojny posiadłość trafili pallotyni, ale z pewnością to nie dzieła Thornley’a, jak i płótna Cézanne’a, Gauguina czy Pissarra, przyczyniły się do wyboru tajemniczego, opustoszałego zakątka.
Château de Busagny, skonstruowane w XVIII wieku przez André Moucheta, tuż przed wojną nabył – jak wskazują dokumenty – pochodzący z Ameryki Środkowej monsieur de Guirola, zapewne potomek znanej w Salwatorze rodziny bankierów. Podczas okupacji zajmowali je niemieccy lotnicy obsługujący lotnisko w Cormeilles-en-Vexin. Po wycofaniu się Niemców zajęli je amerykańscy żołnierze. W 1945, a być może już w 1944, château z zabudowaniami gospodarskimi oraz 27. hektarowym terenem i mocno zapuszczonym parkiem wypatrzył Czesław Wędzioch. Jego pragnienie, utworzenia „schroniska dla chłopców-sierot po zmarłych, deportowanych, jeńcach wojennych”10, powoli zaczęło się spełniać. W 1946 dom i posiadłość, przejęte jako dzierżawa, zostały spłacone. Stało się to możliwe dzięki ofiarodawcom, zwłaszcza za sprawą Jadwigi Golińskiej-Koch, kuzynki Alberta i Zofii Falquet, przyjaciół i dobrodziejów pallotyńskich (Albert od 1944 był prezesem Towarzystwa „Nasza Rodzina”) oraz – jak ustalił w 2015 roku ksiądz Kończak – dzięki jednemu z księży francuskich. Był nim Henri Jollain, archiprezbiter i proboszcz kościoła katedralnego Saint-Maclou w Pontoise. W 1947 zarząd regii postanowił z Chevilly do Osny przenieść Gimnazjum św. Stanisława Kostki, ale decyzję wdrożono dopiero po trzech latach. W turystycznych przewodnikach i portalach można niekiedy odnaleźć informację, iż bractwo (czy też konfraternia lub zrzeszenie religijne) braci pallotynów otworzyło w 1950 prywatny, katolicki collège oraz szkołę drukarską. W rzeczywistości od momentu przejęcia przez pallotynów château z przyległościami, dawne ustronie zaczęło się zaludniać i urbanizować. W roku 1946 odbył się formacyjny kurs dla Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży, a także rekolekcje zamknięte i kolonie dla francuskich harcerzy. W latach 1948-1960 domaine de Busagny było ośrodkiem wypoczynkowym dla polskich dzieci z różnych regionów Francji. Każdego roku w okresie wakacyjnym przybywało około 200 dzieci.
W 1963, z powodu radykalnie zmniejszającej się liczby potomków polskich rodzin, ośrodek otworzył się na dzieci francuskie. Już wówczas cała posiadłość od kilkunastu lat poddawana była wielu przeobrażeniom. Najpierw pojawił się budynek, połączony z château, w którym wyodrębniono pomieszczenia na sale wykładowe i kaplicę. „W przepięknym Osny, położonym tuż obok miasta Pontoise, w malowniczej prowincji Vextin, w dolinie rzeczki Viosne, panuje niezwykły ruch, widoczny nawet spoza murowanego parkanu, okalającego 24 hektarową posiadłość. Albowiem spośród zieleni angielskich parków świeci nieskazitelną bielą nowa, wspaniała budowla, przytykająca do niemniej pięknego zamku z ubiegłego stulecia”11 – zachwycał się autor artykułu Tryumf pracy, zapobiegliwości i przewidywania. W rzeczywistości przylegający do château nowy budynek był typowym dla lat powojennych przykładem komunalnej, pozbawionej finezji, użytkowej konstrukcji. 26 czerwca 1954 roku „Narodowiec”, uchodzący za największy polskojęzyczny dziennik na Wychodztwie – anonsując 10-lecie gimnazjum, poświęcenie groty Matki Bożej z Lourdes i poświęcenie nowego gmachu – informował również, iż bacząc na potrzeby polskiej emigracji polskie gimnazjum pallotynów wychowuje uczniów w zdrowych warunkach towarzyskich i moralnych, pogłębiając znajomość polskiej mowy i polskiego piśmiennictwa. Według opinii korespondenta gazety profesorowie i wychowawcy to wykwalifikowani fachowcy, niedopuszczający żadnych skrzywień moralnych, uwzględniający temperament i potrzeby fizyczne młodzieży. Gimnazjum, zapewniające wszechstronną i całkowitą formację w duchu polskim i katolickim, zyskało czteropiętrowy gmach z centralnym ogrzewaniem, urządzeniami higieniczno-sanitarnymi i zapleczem administracyjnym. Reporter podkreślał, że wciąż się coś dobudowuje, ulepsza i upiększa, plusem zaś jest to, że placówka posiada własne gospodarstwo. Z czasem nieopodal „wyrosła” stancja z refektarzem dla uczniów. Według relacji księdza Gracza, grota oraz kolejne stacje drogi krzyżowej były wznoszone w latach 1952-1962, później niektóre z nich przerabiano. Grota została poświęcona w czerwcu 1954, zaś kalwaria podczas dorocznego zjazdu w lipcu 1963. W 1960 roku ksiądz Wędzioch informował zarząd, że osiem stacji zostało wybudowanych, a na dalszych sześć fundusze są w kasie regionalnej. Za dwunastą z nich wyznaczono parcelę na cmentarz. Poszczególne stacje, dłuta Floriana Rachelskiego i Kazimierza Węglewskiego, zostały sfinansowane przez francuską Polonię i fundatora z USA. Po drugiej stronie rzeki, a raczej strumyka, w 1957 rozpoczęła się budowa drukarni i Technicznej Szkoły Drukarskiej. Trwała do 1962.
Obok hali maszyn drukarskich pallotyni zyskali dwupiętrowy budynek administracyjny oraz podobny gmach mieszczący internat ze, związaną z Imprimerie de Busagny, szkołą drukarską. Kaplicę przy drukarni poświęcono w 1968. Praktycznie różne budowy lub rozbudowy i modernizacje ciągnęły się przez długie lata. Ksiądz Urbanowicz wspominał, że kiedy przybył w 1972 do Francji, nie było jeszcze hali sportowej i domu sióstr. Pallotynki wprowadziły się do swojego nowego domu w 1978 roku. Miasto i Imprimerie de Busagny wraz z École Technique d’Imprimerie Notre Famille przeżyły swój boom w latach 80. i 90. XX wieku. Pojawił się również kosztowny, nieudany projekt domu starców, z którego zrezygnowano w fazie prac terenowych. Pallotyńska posesja dwukrotnie była okrajana, propriété de Busagny odstąpiło miastu w latach 90. XX wieku część parceli na osiedle mieszkaniowe i, na początku nowego stulecia, część na szosę. Ale tego ksiądz Sadzik nie doczekał.
24 sierpnia 1962 roku Józef Sadzik opuścił Fryburg i, po locie z Genewy i wylądowaniu w Orly, drugi raz w życiu znalazł się na paryskim bruku. Z woli przełożonych 3 września zamieszkał w Osny, aby zająć się wydawaną przez Société d’Éditions Internationales (SEI) Wielką Nowenną Tysiąclecia Stefana Kardynała Wyszyńskiego. „Mamy tutaj drukarnię, wydawnictwo, gimnazjum i szkołę drukarską. Ja mam pracować w wydawnictwie. Okolica tu jest bardzo ładna. Duży park, cisza. Ale o wiele gorzej jest z ludźmi. Mamusiu kochana, będę tu miał na pewno wiele, wiele trudności. […] Liczę się z trudnościami już od początku. Ale też nie chciałbym, aby mię one nie zaskoczyły”12 – donosił swojej matce tydzień po zainstalowaniu się w nowym miejscu. I zapewniał: „Ufam Bogu, który mię już przez niejedno przeprowadził. On jest mocniejszy niż wszystkie trudności, a życie przecież nie jest sielanką”13. W październiku dzielił się – jak sam to określił – najważniejszą wiadomością: iż mimo dużych problemów i awantury udało się „«wykraść» z Polski”14 najlepszego kompana i przyjaciela, Jakuba Krzyszczuka. „Już od tylu lat jesteśmy razem, znamy się jak stare żydy i nieraz już sobie pomagaliśmy w ciężkich chwilach”15 – zaznaczał. W listopadzie pisał o pracy „na dwie zmiany, dzień i noc”16. Następne miesiące były równie intensywne. „Jestem w Osny, częściowo w Paryżu. Przygotowuję stale wydanie polskie Pisma św. Nowego Testamentu”17 – informował w marcu 1963 roku. Od szesnastu miesięcy zamieszkiwania w propriété de Busagny trzeba by odjąć pobyty w Szwajcarii i Italii w styczniu i maju 1963, letni pobyt we Fryburgu, Ostrawie i Sułkowicach oraz wyjazd na przełomie 1963 i 1964 roku do Berna, Einsiedeln, Olten, Gossau, Monachium, Fryburga Bryzgowijskiego i Limburga. Często też wypuszczał się do Paryża, aby spotkać się z przybyszami z Polski, z Niemiec i Szwajcarii, głównie ze swoimi przyjaciółmi.
Za równie ważną, jak paryskie relacje, uznał wizytę w Wielką Sobotę 1963 roku w Maisons-Laffitte i nawiązanie kontaktu z Józefem Czapskim, Zygmuntem Hertzem i Jerzym Giedroyciem. Redaktora „Kultury” często się radził w sprawach wydawniczych (a z czasem i w kwestii zdobywania nowych prelegentów dla Centre du Dialogue). Podjął również próbę zacieśnienia współpracy z Instytutem Literackim na poziomie edytorskim. Jednak pomysł, aby książki „Giedroycia” drukować w pallotyńskiej drukarni, został negatywnie oceniony i odrzucony przez pallotyńskich włodarzy. Wiele wskazuje na to, że opór, na jaki często w swoim życiu, w pallotyńskim środowisku się natykał, nie raz przyczyniał się do wybrania nietypowej drogi i brania na siebie funkcji, jakie nie były jego domeną ani jego marzeniem. Nie uciekał też od wyzwań i sam wyznaczał sobie zadania. „[…] zdecydowałem się zacząć nowe studia na Uniwersytecie w Paryżu. Otrzymałem pozwolenie zapisania się od przełożonych i chcę to uczynić w tym tygodniu. Chciałbym skończyć historię sztuki. Może jakoś połączę pracę wydawniczą z nauką. Będę mieszkał po kilka dni w Paryżu i po kilka dni w Osny. Tak czy owak, chcę spróbować. Myślę, że powinienem korzystać z pobytu we Francji jak najwięcej”18 – pisał w październiku 1963 roku. Drugim poważnym przedsięwzięciem, w jakie autor Estetyki Martina Heideggera włożył dużo serca i wysiłku, było wydanie mszału ołtarzowego po łacinie i po polsku. Finalizował je na odległość, bo 14 stycznia 1964, zaraz po powrocie z Niemiec, zwinął swoje „manele” i przeniósł się do pallotyńskiego domu przy rue Surcouf, pod numer 25, w Paryżu. Jeszcze przed wyjazdem i przeprowadzką, po odmowie wydawnictwa Gallimard, za własne i pożyczone pieniądze wydrukował w pallotyńskiej drukarni swoją pracę doktorską, zaś na prośbę autora Doliny Issy, za pośrednictwem Giedroycia, spotkał się w Osny z przybyłym ze Stanów Zjednoczonych Czesławem Miłoszem. Przez kolejne lata, ze względu na swoje zaangażowania – związane z SEI, z powstałym w 1966 Éditions du Dialogue, a także z „Naszą Rodziną”, którą przez kilka lat prowadził i dla której do 1973, przyuczając do „zawodu” Witolda Urbanowicza po jego przybyciu do Francji, robił makietę – regularnie bywał w Imprimerie de Busagny.
W 1963 roku, z powodu kanonizacji założyciela Stowarzyszenia Apostolstwa Katolickiego, na placu przed Château de Busagny postanowiono postawić pomnik Pallottiego. Statuę, zgodnie z decyzją zarządu regii, miał wykonać Maurice Normand. Jego dzieło okazało się przedstawieniem rzeźbiarskim ani wybitnym, ani nowatorskim. Chociaż rzeźbę trudno uznać za dowód wysokiej sprawności warsztatowej, na szczęście nie okazała się ona kiczem, podobnym do popularnych we Francji po pierwszej wojnie światowej posągów czy postumentów, kiedy to na wielu placach i w wielu świątyniach upamiętniano patriotycznego ducha albo sakralizowano ofiarę krwi zwycięskiego narodu. Normand wyszedł nieco poza utarte, patetyczne schematy, lecz nie wykazał się zbytnią inwencją. Ważne dla pallotynów wydarzenie Sadzik postanowił uczcić w mniej „pomnikowym” stylu: mini-albumem wydanym wspólnie z Piusem Rastem. „Dostrzegamy głębokie związki łączące Pallottiego z naszym czasem, z zadaniami Kościoła naszych dni. Pallotti, w wizji przyszłości, już w pierwszej połowie dziewiętnastego wieku tworzył powszechne «Apostolstwo Katolickie». Jak nikt inny z jemu współczesnych pojmował rolę laikatu w Kościele. Był przekonany, że Kościół może wypełnić swoje apostolskie posłannictwo jedynie w intymnej współpracy ludzi świeckich z duchowieństwem. Zjednoczenie «Apostolstwa Katolickiego» przyjmowało w swoje szeregi jednych i drugich. Gdy później zakładał «Stowarzyszenie Apostolstwa Katolickiego», to tylko w celu ożywienia Zjednoczenia. Nie chciał zakładać nowego zakonu. Chciał, aby «pallotyni» stali się – jak lubił mówić – duszą i motorem aktywności apostolskiej wśród świata”19 – czytamy we wstępie do zdjęciowego reportażu, zatytułowanego Wincenty Pallotti. Przyszły twórca wydawnictwa i centrum odczytowo-dyskusyjnego swoją rolę upatrywał w byciu łącznikiem i pośrednikiem; w budowaniu zjednoczenia, a nie zakonu oderwanego od świeckiej rzeczywistości czy zgromadzenia zapominającego o świeckich, obojętnego na przemiany zachodzące w świecie. Był przekonany, że w kulturze (niekiedy nazywanej świecką) tkwi ogromny potencjał i że warto go wykorzystać – czyniąc bliższe życiu to, co przez wieki uchodziło za wyłączną kościelną domenę; natomiast tym, którzy są na pierwszej „linii”, dając szansę poszerzenia swoich horyzontów, jak najlepszego spożytkowania własnych predyspozycji czy umiejętności. Tak widział pallotyńskość. Starał się być oryginalny i otwarty na nowe idee. Zajmując się wydawnictwem, mimo licznych obowiązków i natłoku zajęć, nie rezygnował ze spotkań i nowych kontaktów. Na ogół był bardzo rzeczowy i zwięzły. Swoimi pomysłami i działaniami zapoczątkował swoistą rewolucję. Było tylko kwestią czasu, kiedy dojdzie do zderzenia „starego” z „nowym”. Ale problemami i rozterkami dzielił się raczej sporadycznie, z zaufanymi osobami. Zenon Modzelewski, o którego akces do francuskiej regii wytrwale zabiegał, pisał o dziwności sytuacji. „Tak, powinniśmy być razem, wspólnie pracować, projektować, pisać tworzyć. Rozumiem Twoją samotność”20 – przekonywał. „Mój drogi, walcz z wszelkim zwątpieniem i czarnymi myślami. Organizuj wydawnictwo, z tego może być wielka rzecz. Éditions du Choix – to brzmi bardzo ładnie i jakoś stylowo w porównaniu z Waszymi Plonami, Cerfami itp. Nazwa spokojna i wiele mówiąca. Motywacja, której nie należy się wstydzić. Tę nazwę ja również wybieram. Ta nazwa ma szansę stać się wielkim skrótem i wielką metaforą”21 – prorokował Modzelewski. Wielokrotnie zapewniał Sadzika, iż rozumie jego obawy i niepokoje. Radził mu, że gdy musi „robić rzeczy mało twórcze i często beznadziejne”, albo gdy „przylepiają się” różne „bezeceństwa”, powinien „sprytnie otrząsać się z nich”22, bo inaczej zginie. „Jesteś obecnie mocno zaatakowany, ale obronisz się, Ty to potrafisz”23 – starał się podtrzymywać go na duchu młodszy, studiujący w Lublinie kolega. „Wyobrażam [sobie] Ciebie jako profesora mocno zaangażowanego kulturowo-publicystycznie, głęboko wszczepionego w środowiska artystycznie twórcze. Wszelkie rektorstwa, dyrektorstwa są dla nas ciosem śmiertelnym”24 – pisał. „Mam mocne przeświadczenie, że za kilka lat będziemy razem wykładać, tworzyć, zastanawiać się”25 – podkreślał, przesyłając imieninowe życzenia na widokówce z drewnianymi domami na Rynku w Kazimierzu Dolnym. Sadzik w lipcu 1963 gościł u siebie i oprowadzał po Paryżu rodzinę Korpalów z Sułkowic, dzięki której w latach swojej młodości zbliżył się do świata sztuki. Przybycia nad Sekwanę swojego przyjaciela doczekał się po wakacjach. „Ksiądz Prowincjał zezwolił mi na roczny wyjazd do Paryża. Dzisiaj wyjeżdżam”26 – zawiadamiał kamrat z Warszawy 4 września. „Wczoraj pielgrzymowałem do Twoich apartamentów w Osny. W Twoim pokoju toczyliśmy z Piotrem długie dyskusje (kryształowej gąski do rąk nie brałem!)”27 – donosił 8 września z Paryża do Sułkowic kolega Zenon. Mocne przeświadczenie Modzelewskiego miało tylko częściowo się spełnić. Troje przyjaciół stworzyło z czasem swoisty tryumwirat. Ale ani Jakub Krzyszczuk, ani Zenon Modzelewski, ani Józef Sadzik nie zrobili kariery akademickiej.
Lata 1964-1976, kiedy Sadzik i Modzelewski mieszkali w Paryżu, a Krzyszczuk (przez kilka lat również rektor paryskiego domu) w Osny koordynował pallotyńskie poczynania, w historii Regii Miłosierdzia Bożego były najbardziej (chyba trudno o inne określenie) kulturotwórczym okresem. I czasem przemieniania słowa w czyn, czasem zażyłej współpracy na linii: pallotyni – świeccy. Okres koniunktury (nomen omen spowodowany ciężką sytuacją w kraju i pracą dla Polski finansowaną w dużym stopniu z niewłasnych źródeł) sprzyjał podejmowaniu gigantycznych wyzwań, a zarazem pracy od podstaw, bo tym było propagowanie nauki Vaticanum II, promowanie współczesnej myśli teologicznej, szukanie nowych form wyrazu w sztuce sakralnej, angażowanie w przedsięwzięcia na poły kulturalne, na poły religijne wybitnych twórców (aktorów, architektów, kompozytorów, myślicieli, pisarzy, redaktorów, tłumaczy, a nawet politologów czy polityków, ludzi nie zawsze utożsamiających się z chrześcijaństwem lub Kościołem).
W 1966 powstało Éditions du Dialogue. Tego samego roku odbył się XXI Zjazd Katolicki w Osny, złączony z uroczystościami Tysiąclecia Chrztu Polski. Miała miejsce też uroczysta Akademia Tysiąclecia, wraz z występem orkiestry „Echo” z Houdain (w departamencie Pas-de-Calais). W zjeździe uczestniczyło dziesięć tysięcy Polaków. Odsłonięto tablicę pamiątkową przy dziesiątej stacji Kalwarii, ufundowanej na Tysiąclecie Chrztu przez Polonię z Dammarie-les-Lys i Melun. Przez kolejne lata, w każdą pierwszą niedzielę lipca, w Osny licznie gromadziła się Polonia. Sadzik angażował się propagując owoce swojej działalności wydawniczej, a niekiedy przemawiając do pielgrzymów. Pod egidą SEI i Éditions du Dialogue opublikował łacińsko-polski zbiór dokumentów Sobór Watykański Drugi. Konstytucje, Dekrety, Deklaracje. Po nieudanych próbach wejścia na rynek francuski z ambitną literaturą religijną lub filozoficzną, jak i polską beletrystyką (w przekładzie na francuski), zdecydował się na stworzenie teologiczno-filozoficznej serii książkowej w języku polskim. W 1968, przy wydatnym jego udziale, zostało doprowadzone do końca wydanie łacińsko-polskiego mszału. W 1969, przez ponad dwa miesiące prowadził wykłady z antropologii filozoficznej w Wyższym Seminarium Duchownym w Ołtarzewie. Latem zdecydował się na naukę angielskiego w L.T.C. School of English przy 26-32 Oxford Street w Londynie, zaś po wakacjach poprowadził rekolekcje dla pallotynów w Osny. W tym samym roku musiał się zmierzyć z otwartą niechęcią oraz z, lansowaną przez zarząd regii, opcją odstąpienia na rzecz poznańskiego Pallottinum od serii „Znaki czasu”. „W koleżeńskiej rozmowie z «Piotrem» ks. SADZIK wyraził zamiar powrotu do Polski na stałe. Chciałby to uczynić już w tym roku, ale kierownictwo Pallotynów nie chce osłabić redakcji «Naszej Rodziny» wychodzącej we Francji z przeznaczeniem dla Polonii i dlatego zakomunikowano mu, że jego powrót będzie aktualny po znalezieniu odpowiedniego kandydata, który byłby w stanie godnie zastąpić go w wydawnictwie. «Piotr» charakteryzuje ks. SADZIKA jako człowieka inteligentnego, bardzo zdolnego i wysoce utalentowanego. Zna on swoje walory i stąd jest trochę «sztywny», dumny, ale nie zarozumiały”28 – informował w tajnym raporcie podpisujący się jako mjr mgr S. Rogalewski, zastępca naczelnika Wydziału IV KWMO w Warszawie, po spotkaniu w warszawskiej kawiarni z kandydatem na tajnego współpracownika i późniejszym pallotyńskim informatorem SB o pseudonimie „Piotr”. W 1970 Józef Sadzik sfinalizował wydanie nowego, ołtarzowego Ordo Missœ z prefacjami i z czterema kanonami po polsku i po łacinie, podjął w Rzymie rozmowy na temat budowy nowego paryskiego domu, zaangażował się w przygotowanie Wystawy Książki Polskiej w ramach Kongresu Współczesnej Nauki i Kultury Polskiej na Obczyźnie, a jednocześnie głosił we Francji, w Niemczech i w Polsce rekolekcje. Na początku lat 70. przystąpił do realizacji bodajże do najważniejszego projektu swojego życia: stworzenia sali-kaplicy, w której mogłaby być sprawowana liturgia, a zarazem prowadzone świeckie konferencje i debaty. Do niezwykle ryzykownego i nowatorskiego (i iście pallotyńskiego, symbolicznego w swej wymowie, łączącego święte ze świeckim) pomysłu kolejny raz udało mu się przekonać wybitnych polskich twórców, a po inauguracji spotkań w grudniu 1973, potrafił z Centre du Dialogue uczynić skromne, ale poważne forum wymiany myśli. W 1974 podjął się wydania nowoczesnego w formie i treści, uwzględniającego zdobycze katechetyki, pedagogiki i biblistyki, czterotomowego katechizmu. Przed wyjazdem do Rwandy, Burundi i Egiptu latem 1975, udało mu się namówić Czesława Miłosza na bibliofilskie wydanie wierszy z ilustracjami Jana Lebensteina. Wcześniej podjął się wydania listów pasterskich episkopatu i prymasa Polski. Przez następujące po sobie miesiące i lata kontynuował wydawanie serii „Znaki czasu” i innych – w swoim przekonaniu – najwartościowszych pozycji, w tym katalogu Lebenstein’75. Wszystko to sprawiało, że – mimo zamieszkania w paryskim domu przy rue Surcouf – praktycznie funkcjonował między Paryżem a Osny.
Na przełomie kwietnia i maja 1976 roku mógł wreszcie pokazać swojej matce Paryż. „Wspominałem już Mamusi o udanych rekolekcjach, przeprowadzonych dla sióstr zakonnych na południu Francji. Po powrocie byłem kilka razy w Osny, ponieważ drukowaliśmy album o Rwandzie – z moim tekstem i fotografiami – oraz następną książkę z serii «Znaki czasu». […] Prace wydawnicze posuwają się obecnie ślamazarnie, głównie z powodu straszliwych upałów, jakie obecnie naszły na Francję. […] W Osny przygotowujemy się obecnie do Zjazdu Katolickiego, który ma się odbyć w przyszłą niedzielę, 4 lipca. Z niepokojem myślimy o Zjeździe w takich upałach. Prosimy Boga o zmiłowanie”29 – donosił w czerwcu martwiąc się brakiem wieści z Sułkowic.
Śmierć Jakuba Krzyszczuka 23 września 1976 oraz tarapaty, jakie zajrzały wszystkim w „oczy” w związku z drukarnią, okazały się poważnym ciosem dla założyciela Centrum Dialogu. Odejście do wieczności zaufanego kolegi jeszcze bardziej dotknęło Modzelewskiego. „U nas obecnie przeżywamy trudne chwile: oprócz smutku po stracie ks. Krzyszczuka pozostaje sprawa zastąpienia go we wszystkich działach pracy, co nie przychodzi łatwo, zwłaszcza w drukarni. Dwoimy się i troimy”30 – pisał dzieląc się pragnieniem przyjazdu do rodzinnego miasta na Boże Narodzenie Sadzik. Na święta nie wyjechał. Od października 1976 do stycznia następnego roku, kiedy Zenon, drugi wręcz niezastąpiony jego pomocnik, przebywał w Viry-Châtillon i u rodziny w Polsce, próbował sam ogarnąć wszystkie sprawy. W międzyczasie doprowadził do wydania albumu o polskich misjonarzach i przeprowadził w opactwie norbertanów Averbode w Belgii rekolekcje dla księży. W lutym 1977 zdołał namówić Czesława Miłosza do przetłumaczenia Psalmów, a w maju napisał wstęp do Ziemi Ulro. „Jutro, w piątek 1 lipca, przyjeżdża do nas z Krakowa Kardynał Wojtyła. Wieczorem będzie miał konferencję w ośrodku, który założyłem i który stale prowadzę. Jest to dla mnie wielka radość, że będę wprowadzał do konferencji krakowskiego kardynała i niejako gospodarzował spotkaniu. W sobotę 2 lipca wieczorem będzie bierzmowanie 4 dorosłych osób w kościele polskim w Paryżu. Będę asystował przy bierzmowaniu. W niedzielę, 3 lipca, jest doroczny Zjazd Katolicki w Osny. Będzie mu przewodził właśnie Ksiądz Kardynał. Ma się rozumieć, będę uczestniczył w Zjeździe”31 – wyjaśniał matce.
Dzień przed Zjazdem otrzymał wiadomość, że Aniela Sadzikowa jest w szpitalu. Przez kolejne tygodnie i miesiące, oprócz innych trosk, ciągle miał na uwadze zdrowie swojej matki i niepokoił się o jej stan. 26 września 1977, przed wyjazdem do Austrii i Polski, postanowił sporządzić testament. 20 październiku w Warszawie, z powodu kłopotów z sercem, trafił do szpitala. „Złożyłem Mu wizytę w szpitalu Przemienienia Pańskiego. Był bledszy niż zwykle, tylko ciemne oczy wydawały się ciemniejsze i bardziej tragiczne. Uśmiechał się swoim rozbrajającym, Sadzikowym uśmiechem. – Zawał, i to niestety z tych cięższych – tłumaczył spokojnie. – Ale lekarze są zadowoleni. Ja mniej. Więcej nie mówiliśmy o chorobie. Ksiądz Sadzik wypytywał mnie o wszystko – ja nadużywałem Jego talentu słuchania. Umówiliśmy się na następne spotkanie. Jakie było moje zdziwienie, gdy dowiedziałem się, że ksiądz Sadzik uciekł na własną prośbę ze szpitala i powrócił do Francji. Leczenie nie było Jego najmocniejszą stroną”32 – wspominał Jarosław Abramow-Newerly. Po „dezercji” i powrocie do Paryża skoncentrował się na debatach w Centre du Dialogue. Pod koniec stycznia 1978 udał się na rekonwalescencję do Szwajcarii, a 6 lutego kolejny raz trafił do szpitala. Po powrocie zza Alp próbował skupić się na prelekcjach i pracy wydawniczej, ale niektóre ze spotkań w Centrum Dialogu musiał powierzyć innym. 9 maja, w wyniku upadku w łazience, złamał sobie dwa żebra, a w czerwcu, po wydobrzeniu, wyjechał do chorej matki. Z Sułkowic powrócił 24 sierpnia, aby następnego dnia, w domu przy rue Surcouf, móc się spotkać z Miłoszem i przystąpić do pracy nad jego przekładem Psałterza. We wrześniu musiał zrezygnować z rekolekcji w Vaudricourt, które poprowadził za niego Janusz Pasierb. Wkrótce pojawił się nowy kłopot, bo 6 października pallotyn, Cezary Jurkiewicz, wyszedł z domu i więcej nie powrócił. Dziesięć dni później, po wyborze Wojtyły na papieża, Sadzik musiał się zająć tabunami dziennikarzy, nachodzącymi dom przy rue Surcouf, aby mówić o Janie Pawle II i o książkach, jakie wydał po francusku, jakie długo zalegały magazyny i nagle stały się pilnie potrzebne. Nieoczekiwany „nalot” mediów zakończył się dla niego zabiegiem koronografii i hospitalizacją „u Neckera” przy rue de Sèvres w Paryżu, a następnie pobytem w ośrodku rehabilitacyjnym w Maisons-Laffitte. W lutym 1979 udało mu się wspomóc Romana Cieślewicza, w księgarni „La hune” przy bulwarze Saint Germain, w promocji numeru „Cahier de l’Art mineur”, jaki został poświęcony polskiemu grafikowi. Miesiąc później Hôpital Necker znowu stał się jego przeznaczeniem, bo musiał się poddać operacji nerek. Po odpoczynku w Polsce, w maju dopilnowywał w Osny druku Księgi Psalmów w przekładzie Miłosza. W czerwcu, goszcząc poetę w Paryżu, rozpoczął rozmowy, które (w zamierzeniu) miały się złożyć na książkę-wywiad o chrześcijaństwie, współczesnym katolicyzmie i roli religii w życiu społeczeństw i ludzi. Ambitnego planu nigdy w pełni nie udało się zrealizować. Zabrakło czasu. 22 czerwca Sadzik poprowadził „Wernisaż Psalmów”33, a dzień później spotkanie Miłosza z profesorami Sorbony i studentami polonistyki. 4 lipca, na audiencji ogólnej na placu Świętego Piotra w Rzymie, wydaną przez Éditions du Dialogue Księgę Psalmów wręczył Janowi Pawłowi II. Wakacje spędził w Szwajcarii. 9 września, po powrocie z rekolekcji w Osny, pisał do matki: „Tak łatwo mówimy o krzyżu, kiedy wszystko dobrze się układa; jakże trudno zrozumieć tajemnicę krzyża, kiedy ona spada na nas z całym okrucieństwem. A przecież nasz krzyż możemy unieść tylko razem z Krzyżem Chrystusa! Jest to i mój krzyż, Mamusiu Ukochana! Bo stale myślę o tym, czy dobrze robię pozostając daleko, chociaż ta odległość wynika z woli Bożej”34. Sześć dni później dotarła do Paryża wiadomość, iż 15 września w szpitalu w Myślenicach zmarła Aniela Sadzik.
Na pogrzeb wyruszył 17 września. Na zawsze żegnał się z matką 22 września, już w Sułkowicach. Poprowadził jej trumnę z rodzinnego domu do sułkowickiego kościoła i na miejscowy cmentarz. Ostatnie zapisane słowa Anieli – „odpisz niedługo Józiu, przyjedź niedługo”35 – przeczytał dopiero 29 września, po powrocie z uroczystości żałobnych do Paryża i po dokonaniu notarialnych zapisów oraz uregulowaniu kwestii spadkowych. Niecały tydzień później dotarła do niego wiadomość o śmierci Zygmunta Hertza, z którym od czasu przybycia do Francji utrzymywał bardzo serdeczne relacje. 9 października poprowadził na miejsce wiecznego spoczynku w Le Mesnil-le-Roi kolejną bliską sobie osobę. „Gdyby się chciało w najprostszym i najbardziej zwięzłym stwierdzeniu określić całe Jego życie, trzeba by powiedzieć: Zygmund był człowiekiem dobrym. Nie jest łatwo przejść przez życie w dobroci! Dobre przeżycie jednego dnia wymaga czasem większego wysiłku niż napisanie księgi. Zygmunt nie pisał ksiąg – szedł drogą trudniejszą codziennej dobroci”36 – mówił w homilii pogrzebowej. I jednocześnie dzielił się swoją wiarą, głębokim przekonaniem, że tylko Jezus „naprawdę wie, co kryje się w człowieku i co stanowi wypełnienie ludzkiego życia”37. Pod koniec października, mimo obaw, udało mu się w towarzystwie Zenona Modzelewskiego polecieć do Rzymu i spotkać się tam z kardynałem Wyszyńskim w sprawach wydawniczych, a 31 października po raz drugi rozmawiać przed bazyliką Świętego Piotra z Janem Pawłem II. „Wracam właściwie spod Monte Cassino, gdzie dzisiaj, w Dzień Zaduszny, odprawiałem Mszę za poległych żołnierzy. Myślałem stale o Zygmuncie, którego życie było związane z tą epoką. Stale o nim myślę… Dopiero teraz czuję jak Go kochałem. Czasem wydaje mi się, że jest między nami, że za chwilę zadzwoni”38 – pisał do Zofii Hertz 2 listopada z Wiecznego Miasta. Radość ze spotkań i wręczenia papieżowi Miłoszowej Księgi Psalmów nie trwała długo.
7 listopada znowu trafił do szpitala, tym razem przy bulwarze de l’Hôpital w Paryżu. W szpitalu regularnie odwiedzały go Teresa Dzieduszycka, dzięki której znalazł się w Hôpital Pitié Salpêtrière i którą uważał za niezwykle dzielną i dobrą, Olga Scherer, którą – mimo zmienności jej nastrojów – podziwiał i cenił za piękne serce i przenikliwą inteligencję, Teresa Socha-Lisowska, w której dostrzegł wrażliwą kobietę i ciekawą, choć nieznaną poetkę, jak i kilka innych osób, głównie przyjaciół i najbliższych współpracowników. Cieszył się, że mógł wysłuchać, nagranego na magnetofon, wystąpienia Stanisława Stommy na temat narodu i polskiego społeczeństwa, które potrafi być wielkie w momentach zagrożenia i zupełnie nieodpowiedzialne w krótkich okresach swej pomyślności. Podobała mu się myśl prelegenta Centre du Dialogue, że Polsce potrzebny jest zryw psychologiczny, odbudowa wartości obywatelskich. Często sam ubolewał, że jest w nim zbyt wiele sprzeczności, że każde „tak”, łączy się z jakimś „nie”, że nie zostało mu dane wielkie doświadczenie Boga i że nie potrafi – jak mistycy i jak jego przyjaciele-artyści, poeci czy malarze – wyrazić tego, co jest istotą każdego większego, metafizycznego a zarazem ludzkiego przeżycia. Powrót we własne progi w uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny zmobilizował go do pracy. Razem z Janem Lebensteinem omówił specjalne wydanie Apokalipsy, Księgi Hioba i Księgi Rodzaju z ilustracjami artysty. 22 grudnia zakrwawiony i nieprzytomny został zabrany do Hôpital Laënnec przy rue de Sèvres w Paryżu. Nowy rok witał i siły odzyskiwał u podnóża Villard-Corrençon niedaleko Grenoble. Pierwszą osobą, jaką odwiedził po kolejnym powrocie do życia, była Olga Scherer.
Czytając maszynopis jej książki i, przez kolejne dni, dużo z nią rozmawiając, zwierzył się, iż wcale nie czuje się lepiej i że miał okropny sen, w którym sala-kaplica Centre du Dialogue została zamieniona przez pallotynów na ohydne biuro. 24 lutego, po raz kolejny, postanowił sporządzić testament. Pierwsze miesiące 1980 roku minęły mu na pracy wydawniczej, przygotowaniach wieczorów w swoim ośrodku, pisaniu kazań, spotkaniach z gośćmi i przyjaciółmi, wizytach w szpitalu i beznadziejnej walce z nałogiem i depresją. 15 maja, w uroczystość Wniebowstąpienia, jego przeznaczeniem stał się ponownie Hôpital Pitié Salpêtrière. W szpitalu boleśnie przeżył niemożność uczestniczenia w pielgrzymce Jana Pawła II do Francji i konieczność rezygnacji ze spotkania (papieża z prezydentem Valéry’m Giscard d’Estaing’em), na jakie został zaproszony. Ubolewał także z powodu skutków, jakie wywołały papieskie podarunki. Otrzymał je za pośrednictwem posłańca. Wizyta papieskiego wysłannika sprawiła, iż w szpitalu zaczęto go traktować lepiej od innych. Pocieszał się lekturą Księgi Hioba i przystąpił do pisania wstępu do Miłoszowego przekładu księgi o cierpieniach sprawiedliwego Hioba. 9 czerwca opuścił szpital z nadzieją, że więcej do niego nie wróci. Czynnikiem mobilizującym okazał się zbliżający się przyjazd Czesława Miłosza i wieczór poety-tłumacza w Centrum Dialogu 27 czerwca. „Pogoda w Paryżu okropna i zimno. Ale nasza współpraca z Józkiem znakomita i to dla mnie ogromny odpoczynek, odprężenie, te godziny spędzone na pracy nad Hiobem, przed południem i po południu. Pracę już skończyliśmy. Przyjechał Toni z Holandii i Niemiec, gdzie był w sprawach swojej firmy, przyjechał też mój brat z żoną. W przyszłym tygodniu będę przeważnie w Menton, potem w Szwajcarii, do Paryża wrócę 15 lipca, a 17 odlecę do Stanów”39 – pisał 2 lipca autor przekładu Księgi Hioba do Konstantego Jeleńskiego. „Czwarty już raz występowałem na rue Surcouf, tym razem czytając fragmenty z Księgi Hioba i nowe wiersze. Przyjazdy tutaj co roku stały się dla mnie bardzo ważne, jako rzadka możliwość kontaktu z publicznością polską. Przede wszystkim jednak otrzymałem cenny dar: przyjaźń ks. Józefa Sadzika. Księga Psalmów i Księga Hioba to wynik naszej współpracy, która w warunkach mojej amerykańskiej izolacji ma duże dla mnie znaczenie. Godziny, które spędziliśmy nad tekstami – a dużo zebrałoby się tych godzin – uważam za jedne z szczęśliwszych w życiu. Bo nie chodziło tutaj o samą robotę techniczną – była ciągła wymiana, porozumienie, nowe pomysły, dygresje. Poza tym odpowiada mi systematyczny tryb życia przy rue Surcouf i mam poczucie niemalże przynależności do pallotyńskiej wspólnoty. Dzięki za wszystko”40 – napisał poeta 3 lipca w Księdze Pamiątkowej, po wieczorze w Centrum Dialogu i tradycyjnym pobycie związanym z kolejną rocznicą urodzin. 4 lipca Sadzik poprowadził odczyt kolegi z Fryburga, kardynała Macharskiego. Dwa tygodnie później, na lotnisku Charles-de-Gaulle w Roissy, Czesław Miłosz i jego pomocnik i przyjaciel po raz ostatni uścisnęli sobie dłonie. Pierwszy powrócił do Berkeley, drugi – następnego dnia wyruszył na francusko-szwajcarską granicę.
17 sierpnia, po powrocie z Alp, Józef Sadzik zajął się gośćmi i przystąpił do korekty przekładu Księgi Hioba. 26 sierpnia, po godzinie dziesiątej, pojechał pociągiem do Osny, aby oddać do druku Miłoszową Księgę Hioba i wygłosić konferencję dla pallotyńskich nowicjuszy, Adama Dobka, Piotra Krakowskiego i Marka Rajkowskiego. Po piętnastu minutach od rozpoczęcia swojej przemowy zapytał jednego z nich, co go skłoniło do wyboru Stowarzyszenia. I nagle poczuł się źle, ale nie zgodził się, żeby wezwano lekarza. „Przeszedł sam do pokoju Tadeusza – przerwałem pisanie i poszedłem sprawdzić: jego ostatnia droga wynosiła sześć lub osiem kroków. Położył się. Wstał. Usiadł na krześle. Popatrzył na ten sam widok, jaki mam za oknem: przed ścianą drzew ścięty w połowie pnia platan”41 – relacjonował dramatyczne chwile Pasierb. Uczestnicy konferencji próbowali go ratować. Marek, gdy zanikło tętno, zaczął mu na podłodze robił masaż serca. Wezwano karetkę. Sprzęt reanimacyjny także nie pomógł. Józef Sadzik zmarł około godziny siedemnastej (w akcie zgonu widnieje godzina osiemnasta). Jeszcze tego samego dnia, w intencji zmarłego, została odprawiona msza pod przewodnictwem księdza Wędziocha. Z Watykanu nadszedł telegram z kondolencjami od Jana Pawła II. „Po tej śmierci zapytuję siebie, co dalej. W tych ostatnich latach, dla mnie ciężkich, zbudowałem sobie gmach obowiązków, częściowo przestrzenny, z rue Surcouf jako stroną, w którą byłem zwrócony, i z Józkiem jako najważniejszą osobą dla przynoszenia jej swoich przekładów do aprobaty. Poza tym przyjaźń nasza nie stała na miejscu tylko, rozwijała się, tak że byłem z nim stopniowo coraz bardziej otwarty i każdy mój przyjazd do Paryża spełniał jakąś obietnicę, ale zarazem był zapowiedzią dalszego – tak że to, co się stało, jest jak przerwanie w połowie zdania”42 – ubolewał autor Ziemi Ulro. Nawiązując do przedmowy do Księgi Psalmów i obszernego wstępu do Księgi Hioba poeta wspominał: „Próbowaliśmy też nagrywać rozmowy – te, które już są, chyba niezbyt udane, ale zachęciły go do projektu zrobienia razem książki i o tym mówił ze mną przez telefon w dniu swojej śmierci. W Szwajcarii z myślą o tym przeczytał raz jeszcze Rodzinną Europę. Powiedział, że jedzie do Osny zaraz, żeby oddać Hioba do składania – choć książka miała się ukazać w początku 1981 roku, na moje 70-lecie, które chciał na Surcouf obchodzić”43. Według relacji Miłosza, z listu do Jeleńskiego, zachęta jaką usłyszał po przedyskutowaniu zaplanowanych przekładów ze Starego Testamentu brzmiała: „A potem zabierz się do Nowego Testamentu”44. „Z tym wszystkim – zwierzał się częsty gość domu przy rue Surcouf – najważniejsze może, że czułem się w jego towarzystwie w.y.w.y.ż.s.z.o.n.y, tzn. podjęty na jego poziom moralny, o którym nie wątpiłem ani na chwilę, z mojej morbidité i delectatio morosa. Możesz w to nie wierzyć, ale podnosiło mnie w moich oczach, że przyjaźni się ze mną, oczywiście nie dlatego podnosiło, że ksiądz, tylko że on. No i w nim znajdowałem lekarstwo na samotność […]”45. 31 sierpnia za śp. Józefa w paryskim Centrum Dialogu mszy żałobnej, w której wzięli udział między innymi Olga Scherer i Jan Lebenstein, przewodniczył i homilię wygłosił ksiądz Pasierb. 2 września rano, w obecności Danuty Szumskiej, Jana Lebensteina i księdza Rysia odbyło się zamknięcie trumny, zaś wieczorem w polskim kościołach Świętej Anny w Warszawie oraz Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Paryżu odbyły się msze za zmarłego. W warszawskiej mszy żałobnej wzięli udział między innymi Halina Mikołajska, Zbigniew Herbert i Jerzy Krzysztoń. „Księdza Sadzika znałem, jak chyba wszyscy z naszego środowiska. Poszedłem na mszę żałobną – donosił Wojciechowi Skalmowskiemu po paryskiej mszy Sławomir Mrożek – nie jako wierzący, że jakiś rytuał, to znaczy zejście się ludzi, żeby wspólnie pamiętać o człowieku, jest potrzebne. Poszedłem i zaraz wyszedłem, bo nie mogłem wytrzymać księżowskiej hucpy. Ksiądz jakiś przemawiał od ołtarza o zmarłym, wygłaszał swój utwór literacki o niedopuszczalnym stopniu grafomańskości, wyżywając się jednocześnie jako aktor, niedopuszczalnie zły. […] I miałem poczucie niesmaku i klęski, i może jeszcze większej bezradności niż ci, którzy w kościele zostali, bo wykluczony nawet z rytuału”46. 3 września Sadzik w trumnie powrócił w rodzinne strony.
Nie spełniono woli zmarłego. Pragnął bowiem, żeby go pochowano na podwadowickim, pallotyńskim Kopcu w Kleczy Dolnej. W czwartek 4 września o godzinie 17.00 w Sułkowicach, w neoromańskiej świątyni pod wezwaniem Najświętszego Serca Pana Jezusa, zbudowanej na wzór bazylik wczesnochrześcijańskich, rozpoczęła się msza pogrzebowa, która zgromadziła rodzinę, przyjaciół, znajomych i wiernych, a także wielu pallotynów. Wieczorem tego samego dnia w ostatnią drogę, jaka wiodła z sułkowickiego kościoła na tamtejszy cmentarz, poprowadził kolegę z Fryburga Franciszek Macharski, kardynał prezbiter i metropolita krakowski.
Ostatnim akordem żałobnych uroczystości był 26 września 1980 roku okolicznościowy wieczór w Centre du Dialogue – jak odnotował pochodzący z Sułkowic, prowadzący kronikę paryskiego domu ksiądz Ryś – „przyjechała Mme Sandrine ze Szwajcarii […]. Zebrało się około 30 osób. Wstęp wygłosił Ks. Superior, ks. Pasierb odczytał artykuł, który opublikowano w «Naszej Rodzinie»”. Upamiętnianie zmarłego założyciela wydawnictwa i paryskiego ośrodka odczytowo-dyskusyjnego „zakończono chwilą milczenia i Ojcze nasz…”47.
* * *
Dzieło założyciela Éditions i Centre du Dialogue po jego śmierci przejął najwierniejszy z kompanów. Przez kolejne lata Zeonon Modzelewski finalizował zaplanowane i, częstokroć, przygotowywane do druku przez Sadzika pozycje. Przejął prowadzenie wieczorów w ośrodku odczytowo-dyskusyjnym i zdobywał środki na działalność pallotyńskich instytucji. W dużym stopniu – jak to ujął ksiądz Urbanowicz – dzięki funduszom, na jakie zapracował i jakie zgromadził paryski dom, mogło powstać Foyer Jean Paul II (w 2000 roku przeniesione z Paryża do Arcueil i rozbudowane), został zakupiony dom w Montmorency i w dalszym ciągu mogła funkcjonować drukarnia wraz z technikum. Nagła śmierć księdza Modzelewskiego w maju 1996 roku pokrzyżowała wiele planów. Wydawnictwo dotrwało do 2001 roku, zaś Centrum powoli przestawało być tym, czym było. Sadzikowe przekonanie o konieczności powrotu do źródeł, pracy od podstaw, wyjścia na głębię, dbania o wysoki poziom publikacji, jak i gospodarki przestrzennej, zaczęły wypierać idee budowy i rozbudowy wszelkimi możliwymi metodami.
Jeszcze pod koniec lat 90. minionego stulecia pojawiły się dwa projekty wzniesienia bazyliki w Osny. Pierwszy – nazwany przez głównego inicjatora dokonaniem w „stylu wyśmienitym” – był kopią bazyliki archikatedralnej w Wilnie. Drugi – de facto przerobiony projekt warszawskiej Świątyni Opatrzności, który odpadł w rywalizacji konkursowej – pozostał in spe. Pojawił się nawet pomysł, żeby przyszła bazylika Bożego Miłosierdzia, po wykupieniu dodatkowego terenu, została wybudowana nie na boisku, lecz na pobliskiej, znacznie wyżej położonej „skarpie”, imponując w ten sposób swoją wysokością. Ambitne plany skończyły się na utopieniu ogromnych środków „w” betonowym parkingu dla pielgrzymów oraz na dość „oryginalnym”, przeprowadzanym częstokroć w „nowatorski”, chałupniczy sposób, odnowieniu w latach 2005-2012 drogi krzyżowej.
W międzyczasie, w roku 2008, nieopodal strumyka powstał (kosztowny z powodu jego podwykonawców) pomnik-popiersie Jana Pawła II. Jego autor, Wiesław Domański, reklamujący się jako artysta specjalizujący się w „rzeźbie sakralnej, ogrodowej, kameralnej, nagrobnej, statuetkach”, jak też w „medalach pamiątkowych”, w „projektowaniu małej architektury” czy „malarstwie sakralnym ściennym, sztalugowym, portretowym, okolicznościowym”, ma na swoim koncie dziesiątki – jak można wyczytać z niektórych dostępnych w Internecie recenzji – „ukrzyżowań” i „bezludnych globów”, „wabiących wzrok” albo „rzucających urok” „kobiet archetypów”, a nade wszystko „wyszukanych i wyrafinowanych profili przestrzennych kreowanych postaci kobiecych, z tendencją do efektownego podkreślania ich wybujałych kształtów i póz”. Cechą jego rzeźb jest – według jednego z recenzentów – „deformacja formalna w całej swej rozciągłości użyta z pełną świadomością dla osiągnięcia zamierzonych celów wyrazowych”. Twórca, który dał się poznać dzięki niezawodnej – jak dowodzi autorka innej recenzji – „elegancji formy i środków używanych do jej wykreowania”, zaskakuje na każdym kroku. Do tego stopnia, iż „nieoczekiwanie zaczynamy dostrzegać – ponad dramatem przemijania – jego piękno i harmonię”48. Nic dodać, nic ująć. Po takim dictum po prostu brak słów. Imponująca (dla licznych klientów rzeźbiarza sakralno-ogrodowo-kameralnego) lista dokonań (dostępna na stronie: wdomanski.art.pl/) świadczy o tym, że autor pomnika-popiersia w Osny jest wręcz etatowym, sprawdzonym dostawcą przedstawień (rzeźbiarskich, malarskich etc.) nie tylko w archidiecezji krakowskiej. Trzy z nich znalazły się w kościele parafialnym w Sułkowicach. Wielka szkoda, że opinii o nich nie może już wydać Józef Sadzik, który usilnie zabiegał, żeby Centre du Dialogue ozdabiali Alina Szapocznikow i Jan Lebenstein, artyści nierozpowszechniani przez żadną kurię; jak i (bez udziału swej woli) bohater ośniańskiego przedstawienia, który swego czasu przyczynił się do tego, że przed krakowską kurią stanęła Modlitwa, rzeźba Augusta Zamoyskiego ukazująca modlącego się Adama kardynała Sapiehę.
Być może zakątek, jaki upodobali sobie między innymi Paul Cézanne, Paul Gauguin i Camille Pissarro, zmienił na tyle swój charakter, iż w otoczeniu Château de Busagny nie ma już miejsca dla dzieł tej miary, jakie pozostawili po sobie francuscy postimpresjoniści, jak i dla ambicji, jakich nie krył Józef Sadzik, jakie ze skromnego ośrodka przy rue Surcouf uczyniły przybytek o znaczącym wymiarze cywilnym i sakralnym, a także pasji, jaka ośrodek dla sierot i ofiar wojny przeobraziła w – chyba trudno o lepsze określenie – producenta prawdziwych cymeliów. Tak ksiąg liturgicznych i wydawanych na najwyższym poziomie edytorskim katechizmów czy książeczek do nabożeństwa, jak i dzieł propagujących dokonania najciekawszych myślicieli religijnych drugiej połowy XX wieku.
Sadzik nie raz mówił i pisał, że ma wysokie aspiracje, lecz nie chodziło mu o funkcje i tytuły, lecz o fachowość, rzetelność i uczciwość w działaniu, jak i klarowność, prostotę, harmonijność, a w sumie wiarygodność i siłę – tak werbalnego, jak i każdego innego – przekazu. Prowadząc w czerwcu i lipcu 1970 roku trzy serie rekolekcji dla pallotynów w Polsce, zwracał uwagę, że podstawą jest zawsze i we wszystkim rozwój wewnętrzny i że, prawidłowo odczytując Objawienie, chrześcijanin nie może zapominać o rozwoju cywilizacyjnym – a tym samym – o pomnażaniu wartości duchowych. Albowiem bez wartości duchowych żadna cywilizacja, jak i ludzka instytucja, nie jest w stanie się ostać. Trzy lata wcześniej, sporządzając Sugestie w sprawie odnowy w naszym Stowarzyszeniu, postulował powrót do źródeł, tj. krytyczne wydanie pism Pallottiego, a następnie sensowną ich popularyzację, również wśród świeckich. Do tego zaś – nieustannie powtarzał – potrzeba ludzi kompetentnych. „Mamy ludzi «do wszystkiego i do niczego», ponieważ brakuje nam odpowiedniego szkolenia. W całym Stowarzyszeniu wyczuwa się politykę «krótkiego dystansu»: zaangażowania ludzi ad hoc, przenoszenia ich z jednej dziedziny pracy w inną, bez głębszej troski o narastanie wielkich tradycji «długiego dystansu», tradycji intelektualno-duchowych”49 – zauważał. Widział pilną potrzebę reformy kształcenia seminaryjnego, postawienia na jakość „powołań”, a nie ich ilość. Uważał, że „paru ludzi w naszym Stowarzyszeniu na miarę Yves Congara czy Karla Rahnera więcej dałoby wewnętrznej spoistości” oraz impulsu do działania niż „liczne obrady ludzi nieprzygotowanych”50. Nie miał wątpliwości, iż „zasadniczą sprawą dla pallotynów jest określenie stosunku Stowarzyszenia do Katolickiego Apostolstwa”51, do kwestii Zjednoczenia i roli świeckich, którzy mogą być współtwórcami różnych dzieł, a nie jedynie naszymi dobrodziejami czy wykonawcami naszych poleceń.
„Trzeba, abyśmy spojrzeli na Kościół nie tylko od strony jego wymiaru instytucjonalnego, lecz od strony jego rzeczywistości wewnętrznej, jego «duszy», jego bogactwa Ducha. Pewien legalizm rzymski zaciążył na nas w sposób negatywny”52 – mówił Sadzik we wrześniu 1970 w Seminarium Polskim przy rue des Irlandais w Paryżu, głosząc kapłańskie rekolekcje i postulując otwarcie się na dary Ducha, prowadzące do odrodzenia się Kościoła. W jego pojęciu dialog Kościoła ze światem, w tym przymierze wiary z kulturą, to odejście od legalizmu (bez ducha), ciągłe ukierunkowywanie się, ciążenie ku rzeczywistości wewnętrznej, aby na duchowym fundamencie móc budować, być coraz bardziej konstruktywnym, tworzyć lepsze idee, lepsze prawa, lepsze rzeczy, a w rezultacie – lepsze społeczeństwo i wszelkiego typu relacje.
Dla Sadzika niezmiernie ważne były kwestie estetyczne. Można by go nazwać wytrawnym estetą, ale nie miało to nic wspólnego z pięknoduchostwem, oderwaniem od realiów czy ucieczką w jakieś wyimaginowane sfery. Przeciwnie. Jako autor poważnej pracy doktorskiej – poprzedzonej wieloletnimi, wnikliwymi studiami i własnymi poszukiwaniami, po prostu niemałym wysiłkiem – wiedział, że estetyka łączy się z etyką i nie jest w stanie uciec od kwestii ontycznych, albo – inaczej mówiąc – dotyka podstaw bytu i dotyczy sposobu naszego bycia, funkcjonowania w świecie. Jeszcze jako alumn Wyższego Seminarium Duchownego w Ołtarzewie pisał o sztuce zanurzonej w życiu i wypływającej z życia; w przypadku sztuki religijnej – życia religijnego. Powoływał się na takich artystów jak Fra Angelico, Sandro Botticelli i Filippo Lippi. Twierdził, że jednym z podstawowych zadań sztuki kościelnej jest komunikatywność. Zauważał, iż współcześnie „jesteśmy świadkami przerostu eksperymentalizmu formalnego”53 i wyraźnie opowiadał się przeciwko sztuce dla sztuki. Jednocześnie sprzeciwiał się pospolitości i tandecie zalewającej święte miejsca. „Każda sztuka, a szczególnie religijna ma harmonizować naszą osobowość. Sztuka nam mówi o tym, co w nas jest, to ujmuje i o tym daje świadectwo”54 – przekonywał. Za św. Augustynem powtarzał, że jest ona „szatą prawdy”. A co do niby-religijnych bohomazów, banalnych podobizn, świecących lub błyszczących obrazków, bezmyślnych niby-świątków… „To nie jest sprawa artystycznego smaku. Tu rzecz sięga o wiele głębiej. Tandeta jest zaraźliwa. Taniość i banał w sztuce religijnej uczy nas taniości i banału w życiu”55 – stwierdzał. Już jako młody człowiek rozumiał doskonale, że można opływać w dobra materialne i tandetnie żyć. „Kicze po kościołach to nie tylko sprawa gustu. A nade wszystko kicze i bohomazy kłamią. Kłamią, gdyż są wewnętrznie puste, wyprane [z] wszelkiego potencjału ideowości. I to ich nieodwołalnie dyskwalifikuje”56 – wyjaśniał. Zdawał sobie sprawę, skąd bierze się popularność tandety i kiczu. Tandeta „jest tania, nie niesie ryzyka, jakie występuje między zamawiającym a artystą, podoba się ludziom”57. Na argument, że ludziom podoba się kicz i tandeta odpowiadał: „Miejmy odwagę rozróżnić między tym, co się ludziom podoba, a tym, do czegośmy ich przyzwyczaili”58. Nie miał wątpliwości, iż propagowanie kiczu i tandety w przestrzeniach sakralnych jest przyzwoleniem na fałsz i hipokryzję w Kościele, jest formą instytucjonalizacji i próbą sakralizacji kłamstwa, jest wypaczaniem sumień, serc i umysłów ludzi wierzących. Odrzucając tak abstrahujący od rzeczywistości eksperymentalizm, jak i bezduszny kicz, postulował oparcie się na „treści wewnętrznej”. „potencjale ideowym” połączonym z „praktyczną użytecznością” (w liturgii czy przestrzeni sakralnej, czy też w praktykach religijnych), odniesieniu do Absolutu i do „życia Kościoła”59. Równie ważna była dla niego kategoria nowoczesności rozumiana jako nowatorskie spojrzenie na wszystko to, co wiąże się ze sztuką i życiem. „Sztuka nowoczesna zaskakuje, jest niepokojąca, często rodzi sprzeciw. Ale właśnie to należy do współczesności. Artysta uczy nas patrzeć na zjawiska świata oczyma innymi niż nasze obojętne oczy. Jego spojrzenie jest zawsze rewelacją – dostrzega to, czego byśmy sami nigdy nie dostrzegli. Zżymamy się, buntujemy, ale idziemy za jego spojrzeniem i nagle dostrzegamy olśniewającą szczerość tego nowego ujęcia. Do tego jednak trzeba odrobiny dobrej woli i trzeba obcowania z nową plastyką”60 – pisał, dodając przy tym, że sztuka XXII stulecia na pewno będzie inna niż dzieła plastyczne wieku XX. Do końca swoich dni pozostał wierny swoim intuicjom i przemyśleniom, jak i swoim nietypowym, księżowsko-estetycznym doświadczeniom. Nie bał się zaryzykować, mimo że płacił za to swoim zdrowiem i, nierzadko, odrzuceniem (choćby donosami do pallotyńskiego generalatu). Pokazał, jak wiele zależy od tego, przez jakie na świat patrzymy okna (choćby doprowadzając do powstania witraży w sali-kaplicy domu przy rue Surcouf w Paryżu) i jak szeroko otwieramy drzwi, czy nie ryglujemy się przed tymi, którzy przychodzą do nas z pytaniami i wątpliwościami, a nie z wzniosłymi hasłami, gotowymi sztampami czy powielanymi schematami. „W dziele sztuki daje się wyczuć coś, czego nie można odnaleźć w rzeczywistości świata: zaprzeczenie fragmentaryczności istnienia. My sami przecież jesteśmy nikłą cząstką nieograniczonej całości bytu. Nasze życie jest ustawicznym przechodzeniem od fragmentu do fragmentu. Nigdy nie jest nam dane wniknięcie we wszystko co jest. W formowaniu artystycznym dokonuje się niespotykana gdzie indziej metamorfoza «kawałka» w całość. Przez dzieło sztuki zostaje uobecniona jedność istnienia i: całość przedmiotu, natury, ludzkiego życia i historii”61 – konstatował prowadząc swoje badania podczas pobytu w Monachium w 1961 roku. „Dzieło sztuki wymaga od nas wysiłku. Wniknięcie w niego, wejście w jego świat domaga się wiele. Doświadczenie estetyczne nie polega na przyjemności i samozadowoleniu. […] otwiera ono przed nami nową przestrzeń, w którą trzeba umieć wejść, by oddychać jej atmosferą obcując z otwartymi na nasze spotkanie bytami. A wniknięcie to dokonuje się przez kontemplację”62 – dowodził w swoim studium, jakie było przymiarką do pracy doktorskiej – a w dalszej perspektywie – do działalności, jaką rozpoczął przybywając 3 września 1962 roku do Osny i zakończył patrząc, późnym popołudniem 26 sierpnia 1980 roku, z obolałym sercem na to, co niegdyś pociągnęło Paula Cézanne’a, Paula Gauguina i kilku innych Bożych szaleńców. Być może do zaznaczanego co roku przez niego w kalendarzu dużymi literami DNIA MĘKI, do lęku przed nim, dołączyły się inne obawy i lęki; choćby koszmarny sen, jaki nawiedził go kilka miesięcy wcześniej w paryskim szpitalu; sen, z jakiego odważył się zwierzyć w największej skrytości. Być może nie chciał doczekać takiej chwili, w której jawa staje się snem, a sen jawą – jego koszmarem.
Kto zechciał zadać sobie nieco trudu, żeby prześledzić w sumie osiemnaście lat życia nad Sekwaną – jakby to ujął pallotyn i rzeźbiarz, Michał Kordecki, jeden z pierwszych jego mistrzów duchowych – niepozornego chłopaka z Sułkowic, pozornie mocno zamkniętego w sobie, lecz potrafiącego słuchać, otwartego nie tylko na „samych swoich”, łatwo może się zdumieć. Albowiem większość jego dokonań – choć w dalszym ciągu nie widnieje w żadnych rejestrach – świadczy nie tylko o rozległości jego horyzontów i umiejętności upowszechniania trudnych „treści”, ale o niebywałej przedsiębiorczości. Sadzik pozostawił po sobie niewiele tekstów. Ale był tytanem pracy, promotorem i orędownikiem – trzeba by mocno to podkreślić – intelektualnego i duchowego wysiłku.
Owszem, dotknęła go jedna z najbardziej niszczących słabości, skądinąd zaliczona przez Herberta i Kisiela do największych jego zalet, bo – jak zwykło się kiedyś mówić – nie wylewał za kołnierz (kiedyś z pewnością nadejdzie moment, kiedy trzeba będzie więcej powiedzieć o jej źródłach). Jednocześnie zgromadził wokół siebie i potrafił zainspirować największe osobowości swojej epoki. „Dziękuję za zaproszenie na rue Surcouf oraz do Osny – i serdecznie życzę, aby Wasza działalność nadal rozwijała się w tym samym kierunku. Bardzo potrzebne jest Polsce i Kościołowi w Polsce to francuskie «okno na świat», a Francji, Zachodowi (i Polonii) to francuskie «okno na Polskę»”63 – napisał dzień po swojej wizycie w Osny, życząc pallotynom błogosławieństwa Bożego, kardynał Wojtyła. A pisał to w czasie, gdy Francja uchodziła już za wiarołomną „córę” Kościoła. Zdawał sobie bowiem sprawę, że każda rzeczywistość posiada wiele poziomów i płaszczyzn, nigdy nie jest czarno-biała, i że także nad Sekwaną nie brakuje rzeczy godnych uwagi. Nikt zaś z pallotynów bardziej nie otworzył wspomnianych przez Wojtyłę okien, jak właśnie wielokrotny jego współrozmówca, współpracownik i propagator.
Od pallotynów, jak i duchowych spadkobierców Éditions i Centre du Dialogue, zależy, czy sala-kaplica przetrwa, czy zostanie zamieniona na – jak ujął to po swoim koszmarnym śnie twórca wydawnictwa i ośrodka dialogu – ohydne biuro. Ani Wojtyła, ani Sadzik dziś już nie podpowiedzą, nie pokażą, jakie i jak szeroko należy otworzyć okna, ale najlepszy dorobek i, wciąż deficytowe, wyjątkowe, jak najbardziej niezbędne, pozytywne doświadczenia przeszłości zawsze były po to, żeby wyciągać z nich poważne, konstruktywne wnioski. Albowiem – co przez całe życie podkreślał Sadzik – są nie tyle pochodną czyichś zasług, co Bożej łaski.
Marek WITTBROT
Brema, sierpień 2020
1 List Tadeusza Tomasińskiego do Józefa Sadzika z 25 października 1959 roku.
2 J.w.
3 Dwa listy Tadeusza Tomasińskiego do Józefa Sadzika z 8 stycznia 1960 roku.
4 List Tadeusza Tomasińskiego do Józefa Sadzika z 9 września 1959 roku.
5 List Tadeusza Tomasińskiego do Józefa Sadzika z 8 styczniaa 1960 roku.
6 List Tadeusza Tomasińskiego do Józefa Sadzika z 10 września 1961 roku.
7 J.w.
8 J.w.
9 Camille Pissarro, Listy do syna Lucjana, przełożył Kazimierz Kłossobudzki, Warszawa 1971, s. 31.
10 Cyt. za: Roman Dzwonkowski, Zjazdy katolickie w Osny wczoraj i dziś 1945-1980, „Nasza Rodzina”, nr 5 (429) 1981, s. 12.
11 J. Urban, Tryumf pracy, zapobiegliwości i przewidywania, „Narodowiec”, rok XLVI, nr. 150 z 26 czerwca 1954.
12 List do matki, pisany w Osny 10 września 1962 roku.
13 J.w.
14 List do matki, pisany w Osny 20 października 1962 roku.
15 J.w.
16 List do matki, pisany w Osny 26 listopada 1962 roku.
17 List do matki, pisany w Osny 5 marca 1963 roku.
18 List do matki, pisany w Osny 27 października 1963 roku.
19 Pius Rast, Józef Sadzik, Wincenty Pallotti, Paryż 1964, s. 26.
20 List Zenona Modzelewskiego do Józefa Sadzika z 18 stycznia 1963 roku.
21 J.w.
22 List Zenona Modzelewskiego do Józefa Sadzika z 8 listopada 1962 roku.
23 J.w.
24 J.w.
25 Widokówka Zenona Modzelewskiego do Józefa Sadzika z 13 marca 1963 roku.
26 Widokówka Zenona Modzelewskiego do Józefa Sadzika z 4 września 1963 roku.
27 Widokówka Zenona Modzelewskiego do Józefa Sadzika z 8 września 1963 roku.
28 Notatka służbowa ze spotkania z kandydatem na TW ps. „Piotr”, Warszawa 13.02.1969; egz. 1, oznaczony klauzurą „Tajne”, obecnie w aktach IPN.
29 List do matki, pisany w Paryżu 27 czerwca 1976 roku.
30 List do matki, pisany w Paryżu 4 listopada 1976 roku.
31 List do matki, pisany w Paryżu 30 czerwca 1976 roku.
32 Igor Abramow-Newerly, Ksiądz Sadzik, „Więź”, nr 3 (275) 1981; cyt. za: „Studia z filozofii Boga religii i człowieka”, tom 7, Warszawa 2016, s. 147.
33 Określenie autora „Kroniki” prowadzonej przez wiele lat we francuskiej regii.
34 List do matki, pisany w Paryżu 9 września 1979 roku.
35 List Anieli Sadzik do syna, pisany w 13 września 1979 roku.
36 Józef Sadzik, Homilia w dniu pogrzebu śp. Zygmunta Hertza, „Kultura”, nr 11 (386) 1979, s. 6.
37 J.w., s. 9.
38 Kartka Józefa Sadzika do Zofii Hertz z 2 listopada 1979 roku.
39 Czesław Miłosz, Konstanty A. Jeleński, Korespondencja, Warszawa 2011, s. 230-231.
40 Kartka Józefa Sadzika do Zofii Hertz z 2 listopada 1979 roku.
41 Janusz St. Pasierb, Ksiądz Józef Sadzik, „Nasza Rodzina”, nr 10 (433) 1980, s. 13.
42 Czesław Miłosz, Konstanty A. Jeleński, j.w., s. 233.
43 J.w.
44 J.w., s. 234.
45 J.w.
46 Sławomir Mrożek, Wojciech Skalmowski, Listy 1970-2003, Kraków 2007, s. 469.
47 Zapis z kroniki paryskiego domu.
48 Prezentacja autorska dostępna na stronach https://wdomanski.art.pl/
49 Józef Sadzik, Sugestie w sprawie odnowy w naszym Stowarzyszeniu; tekst z 26 kwietnia 1967 roku zachowany w maszynopisie.
50 J.w.
51 J.w.
52 Józef Sadzik, Rekolekcje kapłańskie; Paryż, 7-11 wrzesień 1970; tekst zachowany w rękopisie.
53 Józef Sadzik, O sztuce religijnej, „Nasz Prąd”, nr 12/1956; cyt. za: „Studia z filozofii Boga religii i człowieka”, tom 7, Warszawa 2016, s. 33.
54 J.w., s. 34.
55 J.w., s. 34-35.
56 J.w., s. 35.
57 J.w.
58 J.w.
59 J.w., s. 35-36.
60 J.w., s. 37.
61 Józef Sadzik, O istocie sztuki, „Recogito”, nr 81 (lipiec-grudzień 2016).
62 J.w.
63 Karol Wojtyła, wpis do Księgi Pamiątkowej Centre du Dialogue z 4 lipca 1977 roku.
Recogito, rok XXI, sierpień 2020