Jezus opisuje w dzisiejszej Ewangelii (Mt 21, 28-32) dwie symetrycznie przeciwstawne postawy wobec Boga: bunt i fałszywą uległość. Zawierają one cały szereg możliwych niuansów, ale jedna i druga wymagają nawrócenia.
Najpierw protest syna, który mówi „nie”, ale potem idzie do pracy, spełniając wolę ojca. Dobry to znak, kiedy dzieci mówią „nie” w celu odróżnienia się od rodziców, bo właśnie wtedy zaczynają budować swoją tożsamość. Mówimy „nie”, bo mamy czegoś dość. Człowiek nie musi ukrywać przed Bogiem swoich trudności, przykrywając je zewnętrzną poprawnością. Głośne wypowiedzenie sprzeciwu bywa często uzdrawiające. Owo „nie” jest też jednym ze sposobów przyciągania uwagi. W rzeczy samej, ci, którzy mówią „nie”, żebrzą często o odrobinę uwagi, czułości, miłości… Wiele razy mówimy też „nie” wyłącznie w celu sprowokowania reakcji. Wtedy jednak przygniata nas uczucie – a być może nawet ból – z powodu zła wyrządzonego owym „nie”.
Druga postawa opisana przez Jezusa w dzisiejszej przypowieści, to postawa fałszywej uległości. Otóż, kiedy bronimy naszego wizerunku; kiedy lękamy się o utratę zaufania i miłości; a nawet wtedy, kiedy chcemy po prostu zyskać na czasie – dajemy odpowiedź pozytywną, która ukrywa to, co naprawdę nosimy w naszych sercach. Wierzymy naiwnie, iż owe „tak” usunie wszelkie przeszkody i pozwali uniknąć niepotrzebnych scysji. Prawda natomiast jest taka, iż wszystkie pijarowe i fasadowe „tak” mają niszczycielski wpływ na nasze relacje i na nas samych. Dla Jezusa synowie (córki również, a jakże!) fałszywie ulegli, to ci, którzy starają się zasłużyć na miłość pozorami. Jakby zapominali, że przecież Ojciec i tak wszystko widzi oraz doskonale wie, czy pracujemy w jego winnicy, czy tylko udajemy!
To trochę tak, jak w relacji dziecko(syn/córka)-matka-ojciec. Zadaniem ojca jest dopomóc w zerwaniu z satysfakcjonującą i uzależniającą więzią dziecka z matką. Wyznaczyć granice, często bolesne i wymagające, ale uwalniające. Chodzi o to, by matkę „opuścić” i nie utożsamiać się z nią niewolniczo. Jeśli do tego „cięcia” nie dojdzie, budowanie zdrowych i wolnych relacji międzyludzkich staje się bardzo trudne, właściwie niemożliwe. Wydaje się, że Jezus posługuje się tą metaforą w dzisiejszej Ewangelii, po to, aby opisać nasze relacje z Bogiem Ojcem.
Prawdopodobnie nikt z nas nie jest na 100% ani zbuntowanym, ani fałszywie uległym synem/córką z dzisiejszej przypowieści. Mamy raczej trochę z jednego i trochę z drugiego. Nasza aktualna sytuacja może być bardziej bliższa jednemu lub drugiemu z nich. To nie ma znaczenia! Liczy się autentyczność. Liczy się odwaga, by rozpoznać i nazwać to, co naprawdę noszę w swoim sercu, i pójść dalej. Tak czy inaczej, kiedy ktoś zbyt łatwo godzi się na rzeczy trudne, jest to nieco podejrzane! Bowiem pod maską zewnętrznej poprawności albo łatwego zapału może czaić się niezadowolenie, lekceważenie i nieodpowiedzialność. A przecież dobro, do którego wzywa nas Bóg, jest czymś wymagającym. Dlatego odruch sprzeciwu, pewnego „buntu”, wydaje się czymś naturalnym. „Nie chcę” – odparł drugi syn. Później jednak opamiętał się i poszedł.
I jeszcze jedno. To dziwne, ale osoby podobne do pierwszego syna z dzisiejszej przypowieści wciąż z łatwością zdobywają zaufanie ludzi. Zaufanie to bywa bardzo często podtrzymywane sztucznie, po prostu dlatego, że nie lubimy być rozczarowanymi, zawiedzionymi. Może dlatego jest tak wielu ludzi, którzy żyją według zasady: „Liczy się pierwsze wrażenie”. Więcej, zasada ta stała się w pewnych środowiskach swoistego rodzaju „religią”. Efekt pierwszego wrażenia zdobywa nawet mury klasztorne i seminaryjne. To prawda, siła pierwszego wrażenia jest ogromna, i nie wolno nam ignorować pewnych mechanizmów psychologicznych, które oddziałują na relacje. Jednak pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz. Na szczęście! Potem przychodzi codzienność, która zmusza do pójścia w głąb i zweryfikowania naszych emocji.
Ciekawa rzecz! Ewangelista Mateusz wkłada w usta zbuntowanego syna z dzisiejszej Ewangelii grecki czasownik „meta-melesthai”, co dokładnie oznacza zmianę sposobu myślenia, wzywając do zawrócenia z drogi, do powrotu. Otóż, w języku polskim, grecki przedrostek „meta” kojarzy się nam również z epilogiem. U jego początku jest zaś, zmiana decyzji dokonana właśnie po przemyśleniu, gdzie fundamentem są nie tyle emocje co umysł. Ot, dlaczego Jezus podważa w dzisiejszej Ewangelii dyktat „pierwszego wrażenia”. Dla Niego nie jest najważniejsze, jak człowiek zaczyna, ale to, jak kończy.
Stanisław STAWICKI
Kowal-Warszawa, 26 września 2020 roku
Ks. Stanisław Stawicki. Pallotyn. Urodził się w 1956 roku w Kowalu. Wyższe Seminarium Duchowne w Ołtarzewie ukończył w 1982 i w tym samym roku przyjął święcenia kapłańskie. Przez wiele lat pracował na misjach w Rwandzie i Kamerunie (1983-1999), gdzie pełnił stanowisko mistrza nowicjatu (1990-1999). W roku 2003 na Wydziale Teologicznym jezuickiego Centre Sèvres w Paryżu obronił swoją pracę doktorską Współdziałanie. Pasja życia. Życie i działalność Wincentego Pallottiego (1795-1850), założyciela Zjednoczenia Apostolstwa Katolickiego. Przez trzy lata (do października 2011 roku) prowadził Międzynarodowe Centrum Formacji Pallotyńskiej „Cenacolo” przy Via Ferrari w Rzymie. W kwietniu 2012 roku został dyrektorem Pallotyńskiego Centrum Formacyjnego „Genezaret” w Gomie (Demokratyczna Republika Konga). W latach 2014-2017 był sekretarzem Zarządu Prowincji Chrystusa Króla w Warszawie. Od 2017 do 2020 roku był kustoszem kościoła Santissimo Salvatore in Onda w Rzymie.
Recogito, rok XXI, wrzesień 2020