Zapatrzenie w przeszłość pozwala umocnić się wobec tego, co dzieje się z nami obecnie. Podsumowanie tegorocznych wydarzeń nie wypada pomyślnie, wciąż docierają nowe wiadomości o powszechnym zagrożeniu chorobą, a nie wiadomo, jak się przed tym wszystkim ochronić – zarówno przed nadmiernym lękiem, jak i przed nieuzasadnioną nadzieją na szybką poprawę sytuacji, gdy musimy egzystować w odosobnieniu. W grudniowe rocznice, w przeddzień urodzin i przygotowań do świąt Bożego Narodzenia, przychodzą mi na myśl przeważnie chwile dawnych spotkań i przybliżają się w pamięci twarze bliskich ludzi, aura domów, w jakich gościłam, styl prowadzenia rozmowy, ofiarowane zdjęcia i pamiątki.
Niekiedy wspólne milczenie nad filiżanką kawy pozostawia wspomnienie na lata, najważniejsza wydaje się bowiem bliska obecność, choćby niedoskonała, niepełna, na chwilę, lecz szczerze wypływająca z zagubionego w labiryncie świata i ściśniętego w sobie serca. Zapisywałam „w szarym notatniku” wrażenia z podróży i refleksje po spotkaniach, które wniosły coś innego w moje życie – niektóre zapiski rozwinęły się w wiersze i dały świadectwo gościnności przyjaciół, a też zatrzymały w metaforze aurę ich domostwa, ukazały subtelne przygarnięcie przez kogoś z obcego świata, z innej bajki, która nie zawsze mogła skończyć się pozytywnie: „Nigdy nie zostaniemy wpuszczeni przez tajemne drzwi, ale pukać warto nieustannie, taka jest chyba rola piszącego: stukać w klawiaturę komputera jak we własne sumienie, dopominać się o miejsce refleksji w dobie pobieżnej informacji i skandalu, pytać, choć nikt nie odpowie, przeciwstawiać się nicości”.
Kilka dni temu odnalazłam w podróżnych notatkach wiersz napisany prawie dekadę temu w ogrodzie podczas wakacyjnych odwiedzin w domu gdańskiej poetki Ireny Knapik-Machnowskiej. Gdy przepisywałam tekst, przyszedł mi na myśl inny poeta z Gdańska – Olek Jurewicz, dawny współpracownik „Naszej Rodziny”, autor cyklu esejów Posłuchaj M. i wyobraziłam go sobie, jak znów „w ciszy ciasnego pokoju zastawionego pod sufit książkami / tęskni za tą jedyną chwilą, która właśnie miała nadejść. / Pisze swoją samotność papierosowym dymem / na granatowym tabloidzie nieba”. Wersy spisane na kolanie w lipcowym ogrodzie Ireny dźwięczą pogodnie jak sygnaturka, jeszcze nie wiedzą o nadchodzących smutkach: „Poetka o lirycznym głosie zasiada na ławce pod magnolią w chłodnym, cienistym ogrodzie. / Przed domem winorośl i różowe malwy, hortensja jaśnieje przy płocie. // Porcelanowa filiżanka z kwiatem storczyka / na marmurowym blacie zielonego stolika / zachęca do zadumy przy kawie / nad tym, co było, co jest, co nie znika…”
Nie od razu udaje się docenić zdobyte doświadczenie, zaakceptować dokonującą się w nas dzięki niemu przemianę. Czasem warto powstrzymać się od porady, która i tak nie zostanie przyjęta, właściwie zrozumiana. Przyjmować ludzi takimi, jakimi są w istocie, akceptować ich wyobrażenia o sobie, uczymy się długo. Ważna jest uroczystość spotkania i rozmowy. Kilkakrotnie uczestniczyłam w jury poetyckiego konkursu „O ludzką twarz człowieka” – od ponad dwudziestu lat organizuje to ogólnopolskie święto poezji ksiądz-poeta Wacław Buryła, który ostatnio obchodził jubileusz 40-lecia kapłaństwa i 45-lecie działalności twórczej. Zapamiętałam gościnność parafialnego domu i zainteresowanie poezją u mieszkańców Krośnic, krzątającą się wokół gości panią Helenę: „Matka księdza-poety błogosławi nas na drogę / i pakuje w bibułę po kawałku drożdżowego ciasta… // Powtarzamy poetyckie zdania przed Ewangelią, / lecz słowa nikną jak dziczki, gdy stajemy znów / na chwilę przed ołtarzem ofiarnym – zadziwieni / nieodgadnioną mocą Słowa”.
Gdy zbliża się Wigilia, szczególnie bliskie stają się wspomnienia rodzinnego domu. Nie każdy człowiek znalazł w nim spokój i zrozumienie, nie sposób opisać wszystkich niespełnionych marzeń i życzeń złożonych pod choinką. Utracone domy powracają w metaforze, jak w wierszach Piotra Szewca, tam znajdujemy gościnę, poetyckie „dowody na istnienie”. Odczytywałam je nieraz, nakładając na nie obraz naszego rodzinnego pomorskiego domostwa w miasteczku przesiedleńców: „Pod błoną przypomnienia ożywa pejzaż bez skazy: / wróble wydziobują ziarna z miski dla kur, koty / bezkarnie włażą do psiej budy, ogień w piecu nigdy / nie gaśnie. Tylko słowa nie chcą płonąć, pękają jak / baloniki tuż przed wzniesieniem się pod nieboskłon / dachu, trzeszczą niby suche gałązki, błądzą po zaułkach/ gospodarstwa niemo upominając się o znaki trwania”. Znaki trwania są jak „błyski”, momenty radości, które już nigdy nie powrócą, a jednak budują w pamięci pomost między rzeczywistym a wyobrażonym, coś w nas przemieniają.
Z wdzięcznością za gościnność i otwartość redaktora „Recogito” na różnorodne doświadczenia i tematy poruszane na łamach, ze współczuciem dla opłakujących utracone bliskie osoby, nam także znajome, przywołuję urywki pierwszych strof powstałych dawno temu w domu przy rue Surcouf, gdy przemawiało do nas „wnętrze wypełnione ciszą, książkami, opowieściami twarzy dobywających się ze ścian, muzyką łączącą dokonane ze stającym się / i obracającym w odbicie, w niedokończoną interpretację, / w zapiski rzucone na półkę”. Późnym wieczorem przyszedł wtedy z piętra malarz Witek Urbanowicz i zapytał Marka: Czy dzieje się coś ciekawego? Pokój wypełniała „muzyka morza” z płyty i cisza. Dla każdego z nas co innego wydaje się interesujące, co innego przejmuje do głębi, milczenie coś osobnego znaczy. Nie od razu można rozpoznać znaki, jakie wnoszą miejsca i ludzie, istotne jest to, aby nie zmarnować żadnej ofiarowanej nam chwili, choćby najcichszego poruszenia serca – podzielić się nim, jak to czynimy od dawna: opłatkiem wzruszenia, wiernej pamięci i wspólnej świątecznej radości, bo „każdemu z nas jest dana taka godzina, / gdy zbierając się do odejścia / widzi otwarte drzwi / a w nich dziewczynę prosto z deszczu…”. W deszczowe paryskie lato podarowałam niegdyś Ani Kropiowskiej tomik Przed pamięcią ze wspomnieniem dnia, kiedy odwiedziła redaktora Marka Wittbrota w pallotyńskim mieszkaniu. Jego brat Michał dyskretnie zrobił zdjęcie gościowi, gdy po spacerze w dżdżysty dzień dziewczyna roztrzepywała puszyste długie włosy pochylając głowę, a falbana jej długiej kolorowej spódnicy rozścieliła się na podłodze przy czarnej skórzanej kanapie niczym pawie pióro.
Piękno pojawia się nagle, jest niespodzianką losu, nie zawsze zauważoną i poniesioną dalej. Wiersze opowiadają o nas i naszych pragnieniach, o domach, do jakich zmierzamy. Łączą i pozostają z nami na dłużej nawet wtedy, gdy już nigdy nie mamy możliwości ponownego spotkania przy kawie i przeżywania w milczeniu wspólnej obecności, łagodzą samotność: „Cisza nocy jest słodsza / od miodu // nic dziwnego przecież aniołowie / zbierali ją w rajskich ogrodach”; „Kiedy Jesteś / wszystko jest inaczej // i nawet świeci słońce / kiedy płaczę” (ks. Wacław Buryła, z tomiku Za wcześnie do nieba, 2020).
Życzę świątecznie pomyślności na dalsze dni i lata całej Wspólnocie „Recogito” oraz Przyjaciołom, którzy nas wspierają, bo „przyjaźń jest tym, co możliwe i wyobrażone / gestem wdzięczności, nadzieją spotkania, wszystkim, / co okazywało się niespełnione, a teraz realne się staje, / szansą i siłą woli, pomocą, czasu ofiarowaniem, / przygodą, zaufaniem, które nie mija”. Gdyby nie wigilijne wybaczanie sobie i innym, nie umielibyśmy wznieść się wyżej, ujrzeć więcej, doznać głębiej. Ważne, aby wzmacniało nas to, co dobrego uczyniliśmy, jak wiele z siebie daliśmy drugim, na ile potrafiliśmy pokonać w sobie niepewność i niewiarę w możliwości przemiany. Niech moc Słowa wspiera nas i prowadzi.
Teresa TOMSIA
Teresa Tomsia – poetka, eseistka, animatorka kultury, autorka tekstów pieśni i piosenek. Publikowała w pismach literackich „Tygiel Kultury”, „Topos”, „Recogito” i in. W tłumaczeniu na j. niemiecki i francuski ukazał się wybór jej wierszy Schöner – Piękniejsze – C’est plus beau (2000). Ostatnio wydała tomik Kobieta w kaplicy (2016) i szkice literackie Niedosyt poznawania (2018). W kwartalniku Uniwersytetu Rzeszowskiego „Fraza” publikuje szkice w cyklu Frazy osobiste. Pochodzi z rodziny o kresowym rodowodzie. Mieszka w Poznaniu.
Recogito, rok XXI, grudzień 2020