W słowach, jakich jeszcze nie znamy

Bez tytułu (Brema, 2015) © Marek Wittbrot

„Akt porozumiewania się z innymi, jeśli nie przenika go i nie fałszuje wola narzucenia innym swojej władzy, mieści w sobie wybiegającą poza czas teraźniejszy wiarę w przyszłość i wybiegającą poza przyszłość wiarę w to, co trwa i nie przemija. Zatem tylko to się liczy, a nie przelotna reakcja na przelotne wrażenia. A to wymaga wyrzeczenia się przez jednostkę siebie na rzecz innych ludzi, dzisiejszych i przyszłych, wyrzeczenia się siebie na rzecz wspólnego istnienia nie tylko dziś i jutro, ale przez czas nieokreślony, dopóty, dopóki istnieć będzie świat, aż do końca czasu” (Nicola Chiaromonte, Granice duszy, Czytelnik 1996, s. 68-69).  Pragniemy zatem porozumiewać się z innymi, mając w perspektywie również wieczność, a nie tylko wspólne doświadczenie. Często stajemy nad grobem kogoś bliskiego, komu chcemy powiedzieć coś dobrego, trwałego, co udało się nam dopiero teraz w sobie i w nim odnaleźć.

Każdy z nas na swój sposób prowadzi rozmowy z umarłymi, gdy na przykład odwiedza miejsce pochówku wybitnej osobowości czy artysty, chcąc okazać cześć i pamięć. Powracanie w miejsce łączności widzialnego z niewidzialnym ma sens, aby wierną obecnością uszanować przekazane nam wartości, jakimi można się kierować, zapamiętując życiorys i najważniejsze przesłanie. Nie zawsze tak bywa, że znajdujemy spokój stając nad grobem krewnych. Pojawiają się takie chwile w życiu człowieka, gdy zdaje sobie sprawę z głębokości ran doznanych w dzieciństwie z powodu biedy bądź niezrozumienia potrzeb dziecka, których nie jest w stanie zasklepić w pamięci, a krzywdzących zdarzeń załagodzić we wspomnieniach. Wtedy pozostaje tylko w milczeniu rozważać dawne lata, nie zgadzając się na miniony los, zaprzeczając mu, lecz nie ujawniając go światu. Człowiek pragnie wypowiedzieć prawdę swojego życia, objaśnić drogę, jaką przeszedł i dokąd zmierza, nie od razu wszakże znajduje odpowiednie myśli i słowa, by podzielić się osobistą historią. Pragnienie porozumienia z umarłymi też nie zawsze może być wypowiedziane. Najważniejsza jest rozmowa w ciszy cmentarza – w słowach, jakich jeszcze nie znamy.

Zainteresował mnie wpis zamieszczony przez Marka Wittbrota przed Dniem Zadusznym pod zdjęciem grobu jego ojca Stefana w Bremie. Jest przejmujący tym, co synowi leży na sercu, choć jest niewypowiedziane:Nie nad każdym grobem wystarczy zadumać się i zamilknąć”. Często historia życia, jakiej nie ogłaszamy, ma dla nas większe znaczenie niż opublikowane wspomnienia, bo nie wszystko jesteśmy w stanie zrozumieć, pojąć przyczyny zachowań, choć odczuwamy mocno skutki różnych decyzji i postaw naszych przodków, np. emigrację rodziny z dorastającymi dziećmi, które tracą przyjaciół i znajome środowisko. Chcielibyśmy podzielić się osiągnięciami, wybaczyć, odkryć siebie na nowo, lecz jest już za późno, już zostaliśmy ukształtowani przez żal, zapamiętanie, brak wybaczenia sobie i innym trudnych doświadczeń. Na zdjęciu szary krzyż z wizerunkiem Chrystusa daje świadectwo dotkliwego losu. Mężczyzna umierający w sile wieku nie otrzymał czasu na przemianę i wzajemne głębsze porozumienie z synem, nie doczekał pozycji mędrca w rodzinie, który mógłby nakreślać kodeks wartości. Krzew ogołocony z liści czeka na światło – na tę jasność, o jakiej pisze redaktor „Recogito” w wigilijnym przesłaniu do czytelników i przyjaciół pisma: „Niechaj w cichą, ŚWIĘTĄ NOC ciało i duszę każdego z nas przeniknie to ŚWIATŁO, dzięki któremu więcej jest Boga w nas i wokół nas”.

Problem polega na tym, że nie jest łatwo nauczyć się rozmawiać szczerze i słuchać nie tylko głosu, lecz postarać się zrozumieć intencje słów rodzących się wewnątrz nas, poznać ich źródła i okoliczności, z jakich wypływają. I jeszcze jedna ważna rzecz –  trzeba zdobyć się na odwagę, by odpowiedzieć na dręczące nas pytania w określonym czasie i miejscu, w konkretnej przestrzeni cywilizacyjnej i społecznej, powracając w wyobraźni do chwili, gdy poczuliśmy się opuszczeni, niezrozumiani. Świadomość siebie, kim jesteśmy i na co nas stać, kreujemy z pomocą tego, co zostało nam przekazane w przeszłości w rodzinnym domu, na uczelni czy w innej wspólnocie. Każdy gest ma znaczenie, zmienia nas czasem jedno czułe spojrzenie lub decyzja o odrzuceniu i wznosimy się albo upadamy. Gdy uczymy się pokory i akceptacji gorzkiego doświadczenia, możemy ruszyć dalej. Z historii czerpiemy tyle, ile potrafimy ogarnąć wiedzą, ile zapamiętać z relacji świadków, a tymczasem tworzy się nasza obecna historia pełna ucieczek, niepewności, lęku i niezałatwionych spraw.

Młodzi pisarze, przeważnie poeci, radzą się mnie w różnych sprawach, artystycznych i życiowych, proszą o wsparcie. Niekiedy udaje się pomóc. Głębokie muszą być rany zadane młodemu człowiekowi, skoro reaguje ostro na wspomnienie o tym, co zachowała jego bolesna pamięć i negatywnie odnosi się do tych, którzy okazują mu zrozumienie i przywiązanie, bo już nie jest w stanie nikomu zaufać, a nie potrafi poskromić emocji. Wiersz staje się spowiednikiem. Wyobrażenie o tym, kim jesteśmy, nieczęsto zgadza się z naszym prawdziwym wizerunkiem, gdyż jest wiele punktów widzenia i nieujawnione cele działań. Ktoś pragnął dowiedzieć się więcej o sobie, lecz nie wziął pod uwagę, że doświadczenie wymaga i od niego odpowiedzialności, konsekwencji, ponoszenia trudów wspólnej drogi. Poznawanie wymaga czasu i cierpliwości, realnego patrzenia na świat, nie wystarczy bronić się przez atak czy stać się obojętnym.

Gdy czujemy się zagubieni, wspiera nas często aura świątecznego spotkania i miłych odwiedzin. Wspominam serdecznie dom pod stuletnimi kasztanowcami, gdzie zaczyna się Carl-Severing-Straße w Bremie, tam odwiedziłam niegdyś matkę redaktora „Recogito” Stefanię Wittbrot – subtelną kobietę, kruchą i samotną wdowę starającą się na obczyźnie o godne trwanie. Jej młodszy syn Michael zawiózł nas pewnego wrześniowego dnia do Worpswede, zachwyciły mnie tam obrazy Pauli Modersohn-Becker ukazujące piękno surowej natury w bagiennym pejzażu.  Odwiedzając krewnych w Koszalinie, trafiam na cmentarne wzgórze w pobliskim pomorskim Polanowie, by złożyć wiązankę biało-czerwonych róż dla Polki, córki przesiedleńców, która nigdy w sercu nie opuściła małej ojczyzny, a jej polski dom w Bremie był przez wiele lat gościnną przystanią dla przyjaciół jej synów. Przez uchyloną furtkę pamięci widzę, jak szczupła postać Stefanii sunie cicho o świcie wzdłuż przedpokoju przed wyjściem do pracy, by nikogo z nas nie zbudzić. Dla  Marka, który głosi pallotyńskie nauki wspólnotowego działania świeckich i duchownych, życie matki jest przykładem, że trzeba nieustannie podejmować próbę przemiany na lepsze tego wszystkiego, czego wcześniej nie udało się uczynić pięknym czy dobrym.

Nie powinniśmy poprzestawać na zdawkowych odpowiedziach, gdy pojawiają się trudne pytania, które chciałoby się zlekceważyć i potraktować jak pretensje, należy próbować bez końca, ile starczy sił, by pojąć, czym jest spotkanie szukających prawdy – tego wymaga od nas wiara w wigilijne Światło rozjaśniające wszelką ciemność. W samotnie przeżywaną noworoczną noc wydało mi się, że nieomal pojawiła się namacalna obecność w kącie pokoju, jakby ktoś niedostrzegalnie stanął obok i przeniknął światłem moje myśli, wysłuchał wewnętrznego głosu i poniósł go daleko – za granicę zdania. W słowach, jakich jeszcze nie znamy, zapisane są nasze pragnienia, aby dokonująca się świąteczna przemiana pozwoliła uwolnić gnębiące nas żale i niespełnienia, a pomogła uradować się tym, co przyjazne i trwałe, co umacnia i wznosi.

Teresa TOMSIA

Teresa Tomsia poetka, eseistka, animatorka kultury, autorka tekstów pieśni i piosenek.  Publikowała w pismach literackich „Tygiel Kultury”, „Topos”, „Recogito” i in.  W tłumaczeniu na j. niemiecki i francuski ukazał się wybór jej wierszy Schöner – Piękniejsze – C’est plus beau (2000). Ostatnio wydała tomik Kobieta w kaplicy (2016) i szkice literackie Niedosyt poznawania (2018). W kwartalniku Uniwersytetu Rzeszowskiego „Fraza” publikuje szkice w cyklu Frazy osobiste. Pochodzi z rodziny o kresowym rodowodzie. Mieszka w Poznaniu.

Recogito, rok XXII, styczeń 2021