Patrzymy, próbujemy ogarnąć, przyswoić sobie setki, tysiące rzeczy, przedmiotów codziennego i niecodziennego użytku. Czasem przykuwa uwagę jakiś szczegół albo postać. Niekiedy coś wbija się w pamięć. Uderza po oczach albo – przeciwnie – nie chce się dać uchwycić. Jest jak odblask albo cień. Ale jest. Istnieje choćby przez moment. Odsłania się bardziej lub mniej. Przybliża się lub oddala. Potem pozostaje jedynie w nas. Mimo wszystko najtrudniej zobaczyć siebie. Nie tyle swoje nogi, ramiona, piersi czy twarz, czy też ułożenie włosów albo rozmieszczenie rysów, co własne „ja” i „nie ja” – siebie we wszelkich możliwych odcieniach i odsłonach.
Ewa Estera Lipiec patrzy na siebie z zewnątrz i wewnątrz. Nie jest to zapatrzenie. Nie ma w tym samouwielbienia. Jest melancholia i rozterka, wahanie i przekonanie, że trzeba siebie odkrywać, a jednocześnie nie dać się do końca rozpoznać. Wyjście naprzeciw temu, co stopniowo się uwyraźnia albo zaskakuje, ujmuje swoim kształtem, zawsze jest powiązane z byciem samym. Świadome odniesienie się do tego, co istnieje, nie byłoby możliwe bez własnego udziału, bez zaangażowania. Dla autorki autoportretów powstałych – trzeba by to wyraźnie podkreślić – w określonych miejscach, robienie zdjęć jest konfrontacją z przeszłym i z obecnym czasem. Jest wyzwaniem. Trzeba się bowiem zmierzyć z własnymi pragnieniami, z osamotnieniem, z potrzebą odnalezienia się, z koniecznością wyboru, z tym, co oczekiwane, jak i z tym, co nieoczekiwane. Nic jednak nie zamyka sprawy, nie uwalnia od dylematów.
Ewa Estera szuka i skrywa siebie. Nie zawłaszcza niczego. Nie trzyma się wybranego detalu albo nastroju, jak i tego, co jest, co czasem się pojawia, co na różny sposób się uobecnia. Pewność łączy się u niej z nieśmiałością; nadzieja – z obawą; świadomość – z ograniczeniem; ciało – z przestrzenią. Nienasycenie silne jest jak pragnienie, wola urzeczywistnienia i rozpoznania: pojawiających się przeczuć, potęgujących się uczuć, jak i tych emocji, jakie trudno precyzyjnie określić.
Ewa, jaką znamy z Księgi Rodzaju, była pierwowzorem kobiety. W obliczu katastrofy, jakim stało się niewątpliwie wygnanie z raju, przyjęła (w przeciwieństwie do biblijnego Adama!) odpowiedzialność. Piękna Estera, wychowanka mędrca Mardocheusza, ukrywała swoje pochodzenie, ale w końcu – by uratować swoich pobratymców – je wyjawiła. Tajemnice, jakich dotyka Ewa Estera swoimi fotografiami, być może ją samą, jak i tych, którzy się z nią spotkali, poprowadzą dalej: w znane i nieznane, angażujące jak każde wyzwanie, poruszające jak przeznaczenie czy zdziwienie, niepokojące jak zauroczenie.
Marek WITTBROT
Paryż, lipiec 2014
Recogito, nr 76 (kwiecień-sierpień 2014)