Niezwykły przypadek sprawił, iż Vivian Maier, w latach pięćdziesiątych minionego stulecia nikomu nieznana, na początku XXI wieku okazała się fenomenem. Osobą, której zawdzięczała ponowne narodziny, był John Maloof. Podczas wyprzedaży zarekwirowanych przez komornika rzeczy zakupił on bowiem pokaźną ilość skrupulatnie poklasyfikowanych negatywów i diapozytywów. Nie przypuszczał, iż otwiera przysłowiową puszkę Pandory. Dzięki dociekliwości i chęci zaspokojenia swojej ciekawości postanowił poznać osobę, która pozostawiła po sobie ogromną spuściznę, a raczej gromadzoną przez lata fotograficzną dokumentację. Liczyła ona sto pięćdziesiąt tysięcy niewywołanych zdjęć i kilka krótkometrażowych filmików. Pokazywały one Amerykę w dobie wielkiego boomu. Powoli zdjęcia Vivian krążyć zaczęły w amerykańskich mediach i stawały się coraz większym, tak artystycznym, jak i kulturowym odkryciem.
Córka europejskich emigrantów, szukających za oceanem w początkach ubiegłego wieku lepszego życia, była Vivian Maier autorką zdjęć ukazujących przede wszystkim Nowy Jork i Chicago, a częściowo także Francję, kraj swoich korzeni. Dzięki paryskiemu Musée du Luxembourg, po raz pierwszy w Europie publiczność mogła niejako przyjrzeć się z bliska Ameryce lat 1950-1980, a właściwie tamtejszemu społeczeństwu, próbującemu urzeczywistnić amerykański sen o szczęściu i pomyślności.
Vivian Maier była samorodnym talentem. Fotografowania nikt jej nie uczył. Jej autodydaktyzm, dzięki wrodzonej umiejętności obserwacji i ciężkiej pracy, uczynił z niej profesjonalistkę. Dziś stawia się ją na równi z takimi autorytetami w dziedzinie fotografii jak Henri Cartier-Bresson czy Robert Doisneau.
Nawet John Maloof o samej Dorothée Viviane Thérèse Maier niewiele się dowiedział. Wiadomo, że urodziła się w 1 lutego 1926 roku w Nowym Jorku. Zmarła 21 kwietnia 2009 w Oak Park (obecnie przedmieście Chicago) w stanie Illinois. W wieku sześciu lat znalazła się we Francji i wróciła do Stanów mając dwanaście lat. Posługiwała się tylko imieniem Vivian Maier. Wyprawiała się do Europy, głównie do dalszej rodziny, ale też dużo podróżowała. Nikt jednak nie wie, co było powodem dalekich wypraw. Kilka jej zdjęć z Paryża i Wersalu znalazło się na wystawie. Małżeństwo rodziców, z którego na świat przyszło dwoje dzieci, ona i jej brat Charles, szybko się rozpadło. Niestabilność emocjonalna oraz całkowite zamknięcie się w sobie odbiły się na jej dojrzałym życiu. Nie miała żadnego wyuczonego zawodu. Przez całe życie, oprócz robienia zdjęć, opiekowała się dziećmi z bogatych amerykańskich rodzin, od 1951 roku w Nowym Jorku, a od 1956 w Chicago.
W latach trzydziestych XX wieku, jeszcze jako dziecko, poznała francuską fotografkę i rzeźbiarkę Jeanne Bertrand. Wiele wskazuje na to, że to ona obudziła w Vivian pasję fotografowania. Sama nigdy nie założyła rodziny. Ale dla braci Gensburg, którymi opiekowała się w latach 1956-1972, była – jak sami twierdzili – drugą matką. To oni w ostatnim roku jej życia umieścili Vivian Maier w medycznej placówce opiekującej się osobami chorymi, cierpiącymi i osamotnionymi. Jej 83-letnie losy to prawdziwe misterium. Nawet dla tych, którzy ją znali, jej podróżowanie po świecie stanowiło temat tabu. Podobnie było z jej zdjęciami, w tym z jej autoportretami.
Dzięki licznym autoportretom możemy się domyślać, czego szukała i o czym marzyła w swoim życiu, jak również – jak musiała funkcjonować. Nie wspięła się na najwyższy szczebel amerykańskiej drabiny społecznej. Właściwie jej amerykański sen się nie spełnił. Na klatkach negatywów, w portretach bogatych i pięknych, starych i młodych, białych i czarnych, zadowolonych i nieszczęśliwych ludzi, utrwalała mijający czas. Nie zabrakło na jej fotografiach tych, którzy stawiając swoje stopy na kontynencie amerykańskim (najczęściej, jak kiedyś jej rodzice, schodząc po trapie statku), wierzyli w swoją gwiazdę, w swój amerykański sen. Niestety życie popłynęło jakby gdzieś obok. Ona mogła tylko stać z boku i patrzeć, jak ono odbija się w szklanych witrynach nowojorskich czy chicagowskich wielkich magazynów, w oknach domów czy w przejeżdżających samochodach.
Vivian Maier nie doczekała się prawdziwej rodziny ani swoich dzieci. Ale umiała podglądać i rejestrować spontaniczną radość i naiwność, dziecięcy bunt czy też dziecięcą beztroskę. Rytm amerykańskiego życia odbijał się w soczewce jej aparatu. Dzięki swojej spostrzegawczości i perfekcji potrafiła uchwycić to, co istotne. Tło było dla niej równie ważne, co pierwszy plan. Jednak na jej zdjęciach człowiek nie ginął gdzieś w tle czy w tłumie, lecz stawał się najważniejszy. Ludzki pierwiastek jest chyba najważniejszym wyróżnikiem jej twórczości.
Uchwycenie najważniejszego momentu, aby bądź to filuterne, bądź szelmowskie spojrzenie znalazło się na ułamek sekundy w aparacie fotograficznym, jak i wiele innych rzeczy – nie stanowiło dla niej problemu. Liczył się autentyzm. Dzięki niemu – szkoda, że dopiero post mortem – dołączyła do klasyków fotografii.
Anna SOBOLEWSKA
Paryż, październik 2021
Anna Sobolewska – urodziła się w Białymstoku. Studiowała pedagogikę w Krakowie. Współpracowała między innymi z paryską Galerią Roi Doré i ukazującymi się we Francji czasopismami: „Głos Katolicki” i „Nasza Rodzina”. W roku 2015 w Éditions Yot-art wydała książkę Paryż bez ulic. Jocz, Niemiec, Urbanowicz i inni. Od ponad trzydziestu lat mieszka w Paryżu.
Recogito, rok XXII, październik 2021