„Nie mówcie mi, / że miłość jest słodka. // Telepie się we mnie dusza / – zeschnięty orzech w skorupie. // Wiem, / w zamroczeniu podobno źle widzę. / Lecz mógłbym popiołami mojego uczucia / zasypać wszystkie Księgi” (…) „Zaprowadź mnie Panie / przed lustra wielkie i czyste” – pisał Lech M. Jakób w cyklu poetyckim Ból i pełnia (1999), także w kolejnych tomikach wierszy zmagał się wciąż o wizerunek człowieka czującego, ufającego, starającego się pojąć tajemnicę istnienia i odchodzenia, wyciągającego rękę ku drugiemu w nadziei porozumienia.
Ostatnia książka kołobrzeskiego poety Ćwiczenia z nieobecności (2021)1 została nam pozostawiona jako przewidywany testament i jest summą życiowej mądrości, jaką człowiek zdobywa, gdy uświadamia sobie przemijanie i nieuchronnie zbliżający się koniec. Autor kreśli w nim duchowy autoportret i rozmawia z lirycznym „ja”, by podsumować doświadczenie i podzielić się refleksją o świecie, w jakim przyszło mu żyć, zrozumieć wszelkie zawiłości (gdzie tak pędzisz):
ach gdzie tak pędzisz
świszczypało
na złamanie karku
na pohybel
[…]
susami zakosami
nigdy w tył
w przestrzeń otwartą
pod niebieską kopułą
[…]
ścigasz się z tym
który z ciebie
się śmieje
z czasem
poza czasem
Lech Marek Jakób urodził się 15 grudnia 1953 roku w Białogardzie. Od 1964 rodzina zamieszkała w Kołobrzegu i z tym miastem do końca pozostał związany, kochał morze i wędrówki w chłodnych strugach deszczu, opisywał też podwodne życie ryb w jeziorze, pasjonowała go pierwotna natura (Drapieżcy, 2000). Debiutował tomikiem wierszy Psy mojej młodości (1981), następnie ukazywały się: Miłość i śmierć (1991), Ból i pełnia (1999), Wibrujące serce (2000), wybór wierszy Zielony promień (2003), ostatnio Rzeczy (2017). Śmierć poety nastąpiła niespodziewanie w szpitalu w Szczecinie 13 sierpnia 2021 roku po udanej operacji wszczepienia stentgraftu aortalnego, lecz po kilku dniach niespodziewany zator i brak pomocy udzielonej w porę zniweczyły efekty wcześniejszych starań lekarzy. Zbiór najnowszych liryków Ćwiczenia z nieobecności (2021) ukazał się niedługo po tej tragicznej wiadomości. Była to książka oczekiwana i zapowiadana przez poetę mailem z okładką ukazującą ognisko, czyli światło przeciwstawiające się ciemności.
Lech M. Jakób znany był także jako autor aforyzmów: Poradnik złych manier (2007), Błahostki (2021), prozy dla dorosłych i dzieci: Kruk najbielszy (1983), Romsky (1984), Karamarakorum (1986), Ciemna materia (2013) oraz wielu innych książek o różnorodnej tematyce (felietony Poradnik grafomana, 2015), zachęcających do poszanowania przyrody i wędkowania (Po kiju. Fotoopowiadania, 2013). Pragnął pozostać w pamięci czytelników jako poeta spełniony we wszystkich możliwych tematach, także eschatologicznym. Pisanie nowego wiersza uważał za akt Łaski i ogromnie cieszył się cyklem liryków zebranych w ciągu miesiąca w zwarty tomik, intrygowało go bowiem pojęcie „czasu” dane człowiekowi w pojedynczym życiu, a także wiekuista przestrzeń świata („wieczność fizycznie pojmowana / nijak się ma do metafizyki”), w jakiej mieścimy się w jedności połączeni: ludzie, zwierzęta, rzeczy – w akcie istnienia, przeniknięci nieuchronnością utraty tego, co najcenniejsze (owszem piszę):
owszem piszę
ale nie wiem jak długo jeszcze
nie dziw się
skąd mam twój adres
może znalazłem w poświacie szronu o brzasku
gdy powietrze rozwarstwiały
dotąd nieznane zapachy i dźwięki
powiedziałem szeptem sam do siebie:
modraszek siada na trzmielinie
nie z twojej woli
nie ty rozsiewasz nasiona dmuchawca
lecz to wciąż głęboko we mnie:
śluz krew i chłód
srebrnoszarych łusek troci
na ośnieżonym brzegu rzeki
tak
to jest we mnie:
naga kość wiersza
Lech postanowił zostać pisarzem już w młodości, co mu się w końcu całkowicie udało. Całożyciowa przygoda obcowania z literaturą pochłaniała go, był wnikliwym czytelnikiem, który ani jednego dnia nie przeżył bez książki, o czym zaświadczają listy do przyjaciół z cytatami i komentarzami do aktualnie analizowanych lektur. Znałam go jako człowieka twórczego, pełnego pasji poznawania zmysłowego i duchowego oraz rozpoznawania rzeczywistości z własnym w niej miejscem. Dogłębnie przeżywał kontakt z drugim człowiekiem, radował się spotkaniem i umiał dziękować za wspólne chwile. Próbował połączyć konieczność wypełniania zadań codziennych związanych z utrzymaniem rodziny (żony Teresy i dwojga dzieci: Teodora i Magdy) z możliwością realizowania marzeń pisarskich. Pociągała go nagła zmiana sytuacji egzystencjalnej i charakteru pracy, kreowanie wizerunku, zgłębianie tajników natury, wewnętrzny ruch wyobraźni (pracował w Wodociągach Miejskich, wędkował i wyruszał na morskie połowy ryb, celebrował coroczne wyprawy na wypożyczonym jachcie wzdłuż brzegów Jeziora Drawskiego i opisywał doznania w bliskości przyrody, koczował w lesie przy ognisku).
Podejmował różne formy wypowiedzi literackiej, pisał wiersze, prozę dla dorosłych i opowiadania dla dzieci, obecność w kulturze pojmował jako niezależną od społeczno-politycznych okoliczności, pod wielorakimi postaciami: poety, prozaika, satyryka, epistolografa, recenzenta, redaktora, jurora, kronikarza własnej drogi twórczej. Trudno było mu od razu zrealizować plany i marzenia literackie w niełatwych latach socjalistycznej biedy, konflikty były nieuniknione, w końcu małżeństwo wcześnie zawarte rozpadło się, jednak oboje utrzymywali kontakt i dzielili się opieką nad dziećmi. Leszka przygarnęli rodzice, z nimi dzielił mieszkanie do końca, zwłaszcza matka stała się dla niego ostoją na długie lata. Ćwiczenia z nieobecności zadedykował Mamie, z nią podjął liryczną rozmowę dwu światów (jak Ci tam teraz jest):
„na tej fali odpływu / pławię się jeszcze ja // z moim akwatycznym duchem / coraz bardziej skorym do pożegnalnego rejsu // prowadź mnie Mamo / czuwaj // bym w ostatniej chwili / steru nie zgubił”
Liryk kilwater skierowany do Stworzonka (o ostatnim, pożegnalnym rejsie z przyjaciółką Haliną Szczepańską, która dzieliła z nim pasję żeglowania) i wiersz do Marianny poświęcony znajomej dziewczynce w pierwszą rocznicę urodzin to nieliczne akcenty ukazujące w tym zbiorku uczuciowe więzi – nie jest to bowiem cykl liryków miłosnych ani kołysanka dziecięca, lecz gorzka rozprawa z „panią z kosą”: „Ty wzrastasz i kwitniesz / niewinnym śmiechem z nieba / kraczące strącasz wrony / mnie kostucha szykuje ostrogi”. Wobec poety, którego znam od lat młodości, z trudem przychodzi mi napisanie słowa „był”, realizowałam z jego udziałem scenariusze kabaretu „Ostryga” działającego w Zamku w pomorskim Świdwinie, jego aforyzmy przenikliwie kontestowały rzeczywistość końca 70-tych lat XX wieku w PRL-u. Publikował felietony, recenzje, polemiki pod kilkoma pseudonimami, intrygowało go wchodzenie w nowe role. Pochłaniał książki i nazywał siebie ich „zjadaczem”. Przez kilkanaście lat prowadził pomorski magazyn literacko-artystyczny „Latarnia Morska”, gdzie starał się prezentować autorów młodych i twórczość mniej spopularyzowaną oraz dorobek pomorskich pisarzy takich jak świetny prozaik Anatol Ulman czy marynista Piotr Bednarski, z którym wydał wspólną książkę poetycką Twarzą w twarz (1993).
Na gnieźnieńskim portalu „Kuźni Literackiej” Irmina Kosmala podkreśla, jak trudno jest żegnać się z przyjacielem, z którym przez dekadę współpracowała, promowała jego książki, a jednocześnie zauważa, jak wiele różnorodnych dzieł po sobie pozostawił. Lech był konsekwentny w poszukiwaniu wciąż nowych form wyrazu artystycznego, ufał w sprawczą moc słowa, a w ostatnim tomiku ukazał sytuację człowieka przeżywającego samotność wobec nadchodzącej śmierci, podejmując się rzeczy niemożliwej, czyli „zaklinania przemijania”: „Ćwiczenia z nieobecności to wzruszające świadectwo własnej skończoności. Próba opowiedzenia tego, czego wyrazić nie można, pogodzenia się z nieuniknionym”.2
Bohaterem jego wierszy jest człowiek, który ma świadomość, że musi się zmierzyć z „ostatecznym” problemem, pragnie spisać listę najważniejszych spraw, koniecznych do pozostawienia po sobie jako świadectwo podejmowanych obowiązków, postawy, wyobraźni, wrażliwości oraz umiejętności literackich, dialogu z konwencją barokowego wiersza funeralnego, przymierzaniem się do trumny (consolatio) w modlitewnej pieśni (a gdy mnie już nie będzie). Wiadomo, że jest się śmiertelnym, lecz jak zaakceptować ten stan rzeczy? Metafora opiewająca piękno świata stawała się ochroną przed napierającą ciemnością, w tomiku Wibrujące serce pisał: „kubkami mogę pić / rześkie powietrze poranka / gdy sen odchodzi / ciągnąc za sobą przydymiony ogon // już nie ma cię nocy / idź odpoczywaj / w przejrzystym świetle / oczy obmywam” // (…) „tak pełny jestem / o świcie / w rozkołysanych trawach // sarny zlizują z moich dłoni / słony pot // pstrąg zbiera jętki / z powierzchni strumienia / tuż obok stóp // haustami chłonę chłodne tchnienia / gdy światło w czułej złudzie / rozjaśnia mroczną dolinę” (Tak pełny jestem).
Opracowując Ćwiczenia z nieobecności, poeta zebrał słownictwo staropolskie, łacińskie, sięgnął do zwyczajów żydowskich i mitologii, przywołując nazwy przedmiotów i znaków towarzyszących umierającemu (trupięgi – buty do trumny, tumulus – katafalk, cippus – pojemnik na kości ludzkie, tabut – nazwa płytkiej trumny bez wieka używana przez Żydów, srahman – duch opuszczający ciało w wierzeniach plemion afrykańskich), aby wskazać na kulturowe zakorzenienie obrzędowości związanej z pożegnaniem człowieka odchodzącego ze świata („to / co wszystko scala // pod i nad / Krzyżem”). Praca słownikowa i historyczno-literacka, jaką włożył w przygotowanie książki, dołączając słowniczek określeń, bardziej wskazuje na to, że traktował nowe dzieło jako pracę w materii metaforycznej, nie skupiał się tylko na pożegnaniu, splatają się tu bowiem oba spojrzenia. Plany, jakie wiązał z wydaniem tomiku, rozsyłaniem go i prezentowaniem, potwierdzają, że nie zamierzał czynić z wierszy jedynie testamentu, choć zapewne zdawał sobie sprawę z zagrożenia życia podczas operacji. W telefonicznej rozmowie kilka dni przed wyjazdem do szpitala umawiał się na rozmowy i spotkania. Wiedział, co to jest „zapaść”, przeżył ją kilka razy po transfuzji w ostatnich latach, znał smak życia, pulsowanie w żyłach, pragnął dzielić się zdobywaną w cierpieniu prawdą o istnieniu, gdzie ścierają się radość i smutek, „miłość i śmierć”, „ból i pełnia”, co poeta chciałby wyrazić słowem: „byłem chłopcem czytającym książki / a one też mnie czytały // cokolwiek istnieje / ze słowa się bierze / i w słowie przepada // nieoczywista wędrówka / kamienistymi ścieżkami // do jedni // gdzie po ekstazie / spokój” (jednia).
Książkę Lecha M. Jakóba odczytywać można jako dzieło ubogacające jego warsztat twórczy, a także jako metafizyczne podejście poety do trwania, do „nieobecności” w temacie funeralnym, jaki podjął w ramach badania możliwości wyobraźniowych, spierając się o autoportret z lirycznym „ja” – dzieło powstające w drodze jego licznych poszukiwań, odkryć, refleksji wobec świata i absolutu (przeprowadzka): „to tylko przeprowadzka / do innego domu // unikaj lęku / bo rozprasza / i zakłamuje perspektywę”. Z każdego słowa autor wydobywa jak najwięcej znaczeń, szuka głębi sensu, a będąc kreatorem, prześmiewcą, kimś w rodzaju współczesnego sowizdrzała, przeciwstawia się grozie odchodzenia w ulubionym stylu aforystycznym: „gdy tak leżę na tumulusie / jasność jest / że i mrok kiedyś zjaśnieje”. Poezja jest po to, by dzięki metaforze mrok się rozjaśniał, by nadzieja poznawania tajemnicy istnienia dodawała odwagi w zadawaniu najtrudniejszych pytań i dzielenia się zwątpieniami, by w skupieniu podążała ku niemożliwemu, „nieskazitelnemu” spełnieniu oczekiwań (niedoczekania):
wszystkiego najlepszego
z okazji bez okazji
przytul się mocno do swojego cienia
nie odtrąci cię
przynajmniej on
siebie objawiajmy
innych nie rozpraszając
okazje bez okazji
są nieskazitelne
zwłaszcza w niedoczekaniach
chwil spełnień
Wszelkie rozważania toczące się wokół doskonałego spełnienia tracą sens w obliczu doświadczeń, gdy bohater liryczny próbuje w lustrze ujrzeć swoją dawną twarz: „coś wciąż mocniej / szarpie w drugą stronę // a w lustrze coraz częściej / nie widzę siebie” (nie wiem). Alter ego autora podpowiada mu, że nie ma doskonałego spełnienia jednakowego dla wszystkich, a każdy z osobna zdobywa swój duchowy wizerunek, licząc błędy i straty, nie rezygnując z marzeń. Godząc się z niepowodzeniem, akceptując przemianę, rusza w pożegnalny rejs. Ponawiana próba definicji „ja” pozostaje bez odpowiedzi: „Kim jestem / obrzmiały niepokojem // kim jestem / w oczach Twoich / Panie?” (Ból i pełnia. Notatnik poetycki, 1999).
Teresa TOMSIA
1 Lech M. Jakób, Ćwiczenia z nieobecności, Wydawnictwo FORMA, Fundacja Literatury imienia Henryka Berezy, Szczecin, Bezrzecze 2021.
2 http://kuznia.art.pl/recenzje/2516-cwiczenia-z-nieobecnosci-lech-m-jakob.html
Teresa Tomsia (ur. w 1951 r.) –– poetka, eseistka, animatorka kultury, autorka tekstów pieśni i piosenek. Absolwentka polonistyki UAM i studium reżyserii. Wychowała się w pomorskim miasteczku przesiedleńców, co opisuje w książce Świdwin przypomniany (2018). Publikowała w pismach: „Arkusz”, „Topos”, „Tygiel Kultury”, „Recogito”, „Latarnia Morska”, „Fraza”. W tłumaczeniu na j. niemiecki i francuski ukazał się zbiór wierszy Schöner – Piękniejsze – C’est plus beau (2000). Wydała prozę dokumentalizowaną o deportacjach z ziemi nowogródzkiej Dom utracony, dom ocalony (2009) oraz szkice literackie: Z szarego notatnika (2015); Niedosyt poznawania (2018) i tomiki wierszy: Gdyby to było proste (2015); Kobieta w kaplicy (2016. Ostatnio Wydawnictwo WBPiCAK opracowało wybór jej wierszy W cieniu przelotnego trwania (2021). Mieszka w Poznaniu.
Recogito, rok XXII, styczeń 2022