„Nikt by nie potrafił, jak ty, czekając na kolację, / uczynić z podgrzania koszernej konserwy drobny gest, / który może pojednać ze światem. Na chwilę, jasne, lecz / jednak – ciepło, cierpliwość, ciekawość / cudzego losu; ty może dodałbyś jeszcze – cierpkość, / jak nikotynowy osad nazajutrz; to może wystarczyć, / by unieść ciężar odchodzącego dnia i jego cieni”. W wierszu Czekając na kolację dedykowanym Ludwikowi Lewinowi poeta Maciej Niemiec uszlachetnia rzeczywistość napełnioną brakiem tego, co człowiekowi jest najbardziej potrzebne: bliskość, zrozumienie, przyjazne siedlisko, poczucie bezpieczeństwa. Nie każdemu jest dane, by ulepić gniazdo i w nim pozostać, wielu staje się nomadami szukającymi swojego miejsca i sensu trwania, rozpoznającymi świat zmysłami, nastrojami, odczuciami do głębi bolesnymi – w samotności, w poczuciu przemijającej chwili „obcy wobec widzialnego”.
Rower, na którym jechał Maciej, snując refleksje o nieprzystawalności do świata widzialnego, przywołał moje wspomnienia z dzieciństwa. Nie pisałbym o poecie, nie jestem wszak literaturoznawcą, raczej mam dziennikarskie i prozatorskie ucho, i nie cytowałbym wierszy, gdyby nie to, że w naszym domu czyta się często przy porannej kawie wybrany fragment z ulubionej książki, a są to przeważnie liryki zapadające w pamięć, gdy odnoszą się także do egzystencjalnych doznań. Czasem okoliczności przymuszają do zapisania refleksji jako znaku pamięci, bo jest coś takiego jak przyzwoitość świadectwa – jeśli wiemy o czymś istotnym i dostrzegamy ważny problem, podejmujemy rozmowę. Ci, co mają odwagę wypowiadać swoje niepokoje, stają się naszym punktem odniesienia.
W poprzednim wspomnieniu o Macieju opisałem scenę, gdy razem milczeliśmy, siedząc na schodach dworku Pawła Jocza w Cielcach. Tak się zdarza najczęściej, że wolę „być” w milczeniu. Gdy czuję umykający czas, urywający się nagle wątek osobistej historii, gdy siadam na progu opuszczonego pałacu w zachodniopomorskim Święciechowie (jako chłopczyk chodziłem tam do przedszkola), doznaję obcości w tej rzeczywistości, w jakiej jestem. Zapisuję te chwile w powstającej obecnie prozie Opuszczone, zapomniane o popegeerowskich wsiach, żeby zmierzyć się z tamtym czasem, gdy jeszcze nie byłem świadomy przemijania, a mój rower dawał namiastkę podróży:
„… Jadę powoli, ostrożnie mijając dziury na drodze po minionej zimie. W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku widziałem, jak kładziono tu asfalt na poniemiecki bruk. W połowie drogi zatrzymuję rower przy wysokich drzewach. Trzynaście dorodnych klonów wyróżnia zielony kwadrat sto na sto metrów pokryty wszędobylskim bluszczem wspinającym się po pniach. To cmentarz po niemieckich mieszkańcach. Gdybym nie wiedział, że kiedyś tam był, uznałbym to miejsce za zwykłą zieloną oazę na skraju zbożowego pola. W konarach gałęzi lekki wiatr przebiera zielone liście, które jesienią zmienią barwę na miedzianą i kolejny raz spadną na zapomniane nekropoletko…
Z szacunku dla opuszczonego miejsca zsiadam z roweru, idę ostrożnie, wolno wnikając w przeszłość. Cisza i spokój. Wieś jak wymarła, mimo słonecznego niedzielnego przedpołudnia nie pojawia się żadna żywa istota: ni dziecko, ni dorosły. Nawet pies w opłotkach nie zaszczeka. Przed metalowym niewysokim krzyżem rozwidlenie, na lewo polna droga z wgłębieniami po kałużach prowadzi równolegle obok parterowych chałup. Był tu niegdyś drewniany krzyż wysoki na pięć metrów, okolony drewnianym płotkiem, wypełniony kwiatami. Przypominam sobie, jak sześciu mężczyzn wynosi go z chłopskiej zagrody i niesie powoli na drągach, wsuwają w głęboki dół i linami stawiają do pionu. Nie ma go tu teraz, w zamian pomniejszona replika błyszczy metalową blachą”.
W nurcie czasu spotykamy się wszyscy, ludzie, cmentarze, krzyże, a prawda o świecie ujęta w metaforze uświadamia nam, jak bardzo jesteśmy nietrwali czy to na paryskim bruku, czy w małej wiosce zagubionej wśród pól. Dokucza nam osobność. Dojmującą samotność odczuwałem w dawnych latach, pilotując samoloty, gdy ogarniała mnie pustka i wszechogarniająca ciemność, zawieszenie w przestrzeni, w maszynie, w masce tlenowej, w stanie nieważkości. Czułem się podobnie „obcy wobec widzialnego” i niewidzialnego, gdy żadne zapamiętane relacje z innymi nie mogły być pomocne, a każdy oddech miał cenę istnienia. „Oddychanie to praca, której nikt za nas nie wykona. / Wielka sztuka i pół butelki czerwonego wina / pod sanatoryjnym łóżkiem – gdyby to było wszystko; / ale nie jest. To, kim jesteśmy, pozwala nam istnieć, // jednak nie zawsze w tym pomaga” (Rozmowa przez telefon). W tym wierszu poświęconym przyjacielowi Pawłowi Joczowi, Maciej przypomina jego „twarze” rysowane tuszem i walkę o przetrwanie, o oddech przez respirator każdego kolejnego dnia.
Widzę poetę na rowerze, nie w aucie czy samolocie, gdzie czas pędzi razem z nami – porusza się nieśpiesznie, zauważając najmniejszy odblask rzeczywistości, celebruje patrzenie, widzenie świata, z którym na stałe nie można się zespolić, utożsamić. Dlatego być może najbardziej zapamiętałem wiersz Flogny, tego dnia i tego poranka (z tomiku Świat widzialny, 1998), w którym opisuje wycieczkę rowerową z kobietą, z kimś, kto go fascynuje, a właśnie teraz jest obok i wydaje się, że „dotknąć się oczami” to znaczy poczuć pełnię: „Czasem lepiej milczeć / Niż powiedzieć i utracić chwilę”.
Odkładając książkę na półkę, zapamiętujemy imiona i nazwiska postaci przedstawionych w wierszach, możemy ruszyć tropami, dowiedzieć się więcej o artystycznych dokonaniach ludzi nieprzeciętnych, porozmawiać z nimi w języku własnego doświadczenia i wrażliwości. Poeta często wypowiada nasze odczucia, których sami nie jesteśmy w stanie wyrazić. Ocalajmy zatem poematy Macieja Niemca poprzez ich przypominanie i cytowanie. Zanim powstanie całościowe opracowanie jego spuścizny, a badacze literatury naukowym językiem skomentują wątki i ocenią warsztat, odczytujmy intuicyjnie znaki, ślady, przeczucia, jakie nam poeta pozostawił. Powtarzajmy pytania, które definiują też nasze dylematy, bo ręka pisząca przeciwstawia się nicości (Chcesz istnieć?):
„Chcesz istnieć? / – Nie odpowie na to wiersz / (to, co się wciąż powtarza, / to, czego nigdy nie było) – / każde następne słowo / przynosi ratunek i każde / przynosi ból, brak / puenty, brak opatrunku. / Chcesz istnieć?”
Eugeniusz TOMAN
Eugeniusz Toman – pilot, dziennikarz, animator kultury, autor opowieści lotniczych: Podniebni żołnierze (2015), Śmiercionośne skrzydła (2020), tomiku wierszy: Samotny lot (2020). Współpracował z Wydawnictwem Rhytmos redagując książki poetyckie i śpiewniki z piosenką literacką. Obecnie przygotowuje do wydania prozę o terenach popegeerowskich na Pomorzu Opuszczone, zapomniane. Mieszka w Poznaniu.
Recogito, rok XXII, luty 2022