Ból, strach, lęk, niepokój, obawa, trwoga są powszechnie pojmowane jako zło, w mniejszym lub większym stopniu towarzyszące naszemu życiu. Unikamy bólu, strachu i trwogi lub staramy się je zmniejszyć poprzez przeciwdziałanie lub ucieczkę, jednak do niezmiernie rzadkich należą chwile, w których choćby odrobina niepokoju nie towarzyszy naszemu trwaniu. Pragniemy czasów wolnych od niepokoju i bólu tak samo, jak pragniemy świata, w którym nie istniałoby zło. Jednak w samym pragnieniu tkwi paradoks absolutyzacji pojęć względnych; być może świat pozbawiony zła byłby światem, w którym nie mielibyśmy nawet pojęcia i poczucia dobra; być może likwidując strach, likwidowalibyśmy jednocześnie poczucie bezpieczeństwa i spokoju.
Strach ma naturę podobną do fizycznego bólu. Złym byłby lekarz walczący z bólem, a nie z przyczynami, które go wywołały. Nieszczęśliwym i prawdopodobnie skazanym na śmierć byłby człowiek, który nie odczuwałby bólu. Ból jest sygnałem alarmującym o niebezpiecznym stanie organizmu, ból jest informacją, która aktywizuje nas do przeciwdziałania zagrożeniu. Podobnie strach jest psychicznym odzwierciedleniem zewnętrznych zagrożeń, skłania nas do poszukiwania przyczyn zagrożenia i środków jego neutralizacji. Człowiek, który nie odczuwa strachu, jest podobnie kaleki jak ten, który nie odczuwa bólu. Jego ułomnością jest niewrażliwość na otaczające go niebezpieczeństwa, a co za tym idzie – bezradność wobec nich.
Ból zatem i strach są ważnymi przesłankami bezpieczeństwa, są warunkami czujności chroniącej nas przed groźbą świata; co więcej, są to ważne przesłanki naszej własnej tożsamości. Pytano kiedyś Pitagorasa, który twierdził, że świat wypełnia muzyka pochodząca z ruchu sfer gwiezdnych – „dlaczego jej nie słyszymy?” „Usłyszelibyście – odpowiadał – gdyby grać przestało”. Być może „słyszymy” podobnie naszą tożsamość ujawniającą się najpełniej w stanie jej zagrożenia. Być może tajemnica odkrycia siebie tkwi w odkryciu „innego”, „różnego”, „przeciwnego”. Gdy świat zaprzecza naszym oczekiwaniom, przynosi niepowodzenia i klęski, gdy jest „obcy”, wówczas powracamy do siebie z doświadczeniem przegranej po naszych własnych śladach jak po nici Ariadny ze świadomością własnej „obcości”. Lecz gdy Ariadna wyprowadza zwycięzcę z labiryntu świata, ścieżka, po której powraca przegrany, wiedzie myśliciela odkrywającego własną tożsamość w «obcości».
Częściej myśl rodzi się z przegranej, refleksja z „nieosiągnięcia”; gdy jednak przegrana jest druzgocąca, a „nieosiągnięcie” ostateczne – myśl nie narodzi się, przygniecie ją emocja bólu i rozpaczy; one do myśli nie wiodą. Nie sprzyja refleksji jasność otwartego, skutecznego działania ani też ciemność działania beznadziejnego; tam trzeba jedynie pocieszenia. Myśl rodzi się w mroku, lecz nie jest to jedynie mrok Heglowskiego zmierzchu, ale również mrok poranka. Mądrość to nie tylko myśl czysta, doświadczona już, a więc i bezsilna, lecz przede wszystkim myśl pomieszana z nadzieją wiodącą do nowego życia. Strach, ból, niepokój – ten mrok naszego świata – stwarzają naszą tożsamość, o ile łączą się z nadzieją. Lęk, czyli strach beznadziejny, bez rozeznania przyczyn i sposobów przeciwstawienia się zagrożeniom, nawet bez poszukiwania dróg wyjścia, traci swoje ludzkie oblicze, paraliżuje; tożsamość zapada się w sobie w bezrozumnej ucieczce na oślep, w autyzm, w chorobę „obcości absolutnej”, obcości bez granic.
Strach, ból, niepokój to stałe cząstki naszego istnienia, bo człowiek nie trwa, lecz podąża, nie jest, lecz uczestniczy i w tym niekończącym się zmierzaniu-wędrówce napotyka niezmiennie zagrożenia, których często sam jest nieświadomym autorem. Również stałą cząstką ludzkiego istnienia jest irracjonalna nadzieja osiągnięcia pełnego bezpieczeństwa. Człowiek jest w większym chyba stopniu istotą emocjonalną niż racjonalną i w tej sprzecznej kompozycji ujawnia się w pełni jego człowieczeństwo. W ucieczce przed pustką poszukuje prawdy, która mogłaby nadać sens i wartość indywidualnemu życiu. Prawda ta nie musi być zwieńczeniem racjonalnego wysiłku, może być aktem wiary, przyjęciem absurdu, nieokreśloną intuicją uwalniającą człowieka od szaleństwa beznadziejnej egzystencji. „Człowiek boi się szaleństwa i obłędu bardziej niż czegokolwiek na świecie” – napisze Szestow. „Jesteśmy umieszczeni między dwoma szaleństwami, między szaleństwem rozumu, dla którego prawdy, jakie objawia o okrucieństwach rzeczywistego bytu, są prawdami ostatecznymi, skończonymi, wiecznymi i obowiązującymi wszystkich – a szaleństwem Kierkegaardowskiego Absurdu, ośmielającego się podjąć walkę, która – na podstawie świadectwa rozumu i oczywistości – jest niemożliwa, z góry skazana na upokarzającą klęskę. Za kim więc powinniśmy iść – za myślicielami helleńskimi (Rozum) czy też za Hiobem i Prorokami (Wina). Które szaleństwo jest lepsze?
Dla Miguela Unamuno prawdziwe poznanie nie sprowadza się do rozumu, lecz wywodzi się z życia. A to życie to dążenia, namiętności, uczucia, pragnienia, a nade wszystko – cierpienia. Zatem nadzieja, która popycha człowieka ku absurdalnemu poszukiwaniu prawdy, i uczucie, które przełamuje w imię życia logiczne sprzeczności, leżą u samych podstaw ludzkiej egzystencji. Czyn nieracjonalny i pozornie pozbawiony sensu, ma niekiedy większą wartość niż wszelka filozofia. „Jeżeli filozof nie jest człowiekiem, jest wszystkim tylko nie filozofem, nade wszystko to uczeniec, to znaczy kopia a nie oryginał człowieka” – powiada Unamuno.
„Chodzi tu, jak widzimy, o wartość uczuciową, a wobec wartości uczuciowych argumenty rozumowe są niczym. Racje te są bowiem tylko racjami, znaczy to, być może, iż nie są to prawdy […] Pewien uczeniec widząc Solona płaczącego po stracie syna, zapytał go: dlaczego płaczesz, skoro i tak nic nie pomoże? A mędrzec odpowiedział mu na to: właśnie dlatego, że nic nie pomoże”.
Mądrość dla Unamuno to nie tylko wiedza – albo – to wcale nie wiedza, lecz raczej poezja, zdolność do pełnego ogarnięcia życia, zdolność do pełnej świadomości afirmującej człowieka. Afirmacja ta nie przekreśla jednak tragizmu ludzkiego losu, wędrującej nieskończenie egzystencji, która próbuje nadzwyczajnym dla siebie wysiłkiem wyrwać się z dramatycznego kręgu ludzkiego bytu, powodowana nadzieją zdobycia prawdy o sobie, a to jeszcze bardziej naraża ją na konfrontację z własną skończoną ograniczonością. Nadzieja jest bowiem źródłem życia, a życie jest źródłem cierpienia i radości, które nadzieję żywi i jest jej warunkiem.
Fryderyk Nietzsche wyraził to przypowieścią o mitologicznej puszce Pandory. „Pandora niosła puszkę, w której znajdowało się wszelkie zło, i otworzyła ją. Był to dar bogów dla ludzi, z wyglądu dar piękny i kuszący, nazwany w dodatku puszką szczęścia. I oto wyleciały z tej puszki wszystkie nieszczęścia w postaci żywych, skrzydlatych istot. Od tego czasu krążą one wśród ludzi, wyrządzając im szkody w dzień i w nocy. Jeszcze tylko jedno zło nie wydostało się z puszki. Wtedy Pandora z woli Zeusa zatrzasnęła wieko i to ostatnie zło zostało wewnątrz. Odtąd człowiek nosi tę puszkę szczęścia zawsze przy sobie i sądzi, że to niezwykły skarb, sięga po nią, gdy tylko zapragnie, a nie wie, że puszka, którą przyniosła Pandora, zawiera zło, i to jedno zło, które w niej zostało, człowiek uważa za największe dobro i szczęście – a jest nim nadzieja. Zeus chciał bowiem, żeby człowiek, udręczony przez wszystkie inne zła, nie wyrzekał się jednak życia, lecz żył dalej i pozwalał się dręczyć wciąż na nowo. Dlatego dał człowiekowi nadzieję, a ona jest w rzeczywistości najgorszym złem, ponieważ przedłuża mękę człowieczą.”
Człowiek dąży do ideałów, a więc jest bytem „ku czemuś” nie tylko w tym sensie, że usiłuje przekroczyć radykalną granicę pomiędzy sobą a otaczającym go światem, lecz również w tym sensie, że cały jego wysiłek zmierza do przezwyciężenia swojego wewnętrznego rozdarcia poprzez realizację celów, ideałów, realizację esencji – poprzez przekształcenie jej w egzystencję. Jest to jednak zadanie niewykonalne, bowiem każde zbliżenie do ideału oddala go w nieskończoność, wykazuje jego iluzoryczność. Gonimy za fatamorganą, stanowi ona jednak o naszym człowieczeństwie.
Człowiek ma więc przed sobą dwie klęski: jedną jest stałe niezaspokojenie, stała pogoń za ideałami, stała próba przekroczenia granic swojej egzystencji; drugą zaś stanowi reifikacja, urzeczowienie, bezruch. W tym też sensie alienacja i strach są nieuchronnie związane z ludzkim życiem.
Egzystencjalistyczna wizja absolutyzuje strach, podobnie jak absolutyzacji ulegają w niej takie wartości jak wolność, odpowiedzialność, samotność itp. Jeżeli przyjmujemy, że strach jest absolutny, to musimy przyjąć, że wywołują go absolutne przyczyny, a wobec takich przyczyn jesteśmy absolutnie bezradni. Taki absolutny strach staje się metafizycznym lękiem, przestaje być sygnałem, informacją, bodźcem do działania, nie poddaje się żadnej gradacji. Tak jest wobec śmierci, lecz tak nie musi być wobec życia. W życiu człowiek bywa bardziej lub mniej wolny, bardziej lub mniej odpowiedzialny, bardziej lub mniej samotny i bardziej lub mniej boi się. Są to stałe komponenty jego egzystencji, lecz występują w różnym stopniu, wobec różnych sytuacji, w różnych okresach. Nawet nasz lęk przed śmiercią zależy od tylu życiowych okoliczności, tylu kulturowych wyobrażeń związanych z tym dramatem, że sądzę, iż treść tego lęku bardziej wiąże się z życiem niż ze śmiercią. Najpełniejszym wyrazem strachu jest bunt, sprzeciw, walka, poszukiwanie ratunku, przeciwdziałanie; tam gdzie wszystko to ustaje pomimo widocznych zagrożeń, człowiek przekracza granice strachu w kierunku paraliżującego lęku, który czyni go biernym, obezwładnionym, w jakimś sensie nieludzkim istnieniem.1
Krzysztof Jarosław BROZI
1 Por. Albert Camus, Bunt jako podstawa wspólnoty ludzkiej; w: Albert Camus Eseje, Warszawa 1974.
Krzysztof Jarosław Brozi (1952-1996). Urodził się i zmarł w Lublinie. Był antropologiem, profesorem Uniwersytetu im. Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Twórca lubelskiej szkoły antropologii kulturowej. Propagator antropologii inteligentnej. Wykładowca uniwersytetów amerykańskich. Muzyk rockowy (współtworzył pierwszy skład Budki Suflera). Jego praca Ludzie i kryzys cywilizacji została wydana najpierw, w 1992 roku, w formie maszynopisu, zaś w roku 1995 jako książka w wydawnictwie „Norbertinum”.
„Nasza Rodzina”, nr 6 (597) 1994, s. 11-12.