W znikającym ogrodzie Teresy Tomsi to epitafium dla paryskich przyjaciół, jubileuszowy tren dla Wielkich Nieobecnych, dla obecnych zaś zaproszenie do czynienia liryki.
W założonym w 1973 roku przez ks. Józefa Sadzika Centrum Dialogu w paryskim Domu Pallotynów bywali najwięksi. Herbert, Miłosz, Herling-Grudziński, osobistości „Kultury” Giedroycia. Centrum stanowiło ważne miejsce dyskusji i oporu przeciwko komunistycznej okupacji w Polsce. Kiedy w 1980 roku odszedł przedwcześnie ksiądz Sadzik, jego misję przejął pallotyn Zenon Modzelewski, zaś przez pewien czas niejako równolegle działał Marek Wittbrot, wokół którego pojawiło się drugie pokolenie gości domu ze słynną Apokalipsą Jana Lebensteina. I właśnie temu pokoleniu poświęcony jest tomik W znikającym ogrodzie. Opowiada on o trwaniu. Mówi o nim zresztą tytułowa fraza pochodząca z wiersza W odpowiedzi na „Ogród w lutym”, stanowiącego fragment dialogu z utworem Macieja Niemca. Pisze Tomsia:
Uwalniam się od pamięci, zapisując
trwanie w znikającym ogrodzie.
Linia trwania łączy się tutaj z linią metapoetycką, której oprócz Niemca patronują Rilke, ale także między innymi Julia Hartwig. Wiersz rodzi wiersz. Kiedy się pisze jeden, to myśli się już o kolejnym. Zapisane daje nadzieję, że przetrwa w kolejnym utworze. Ten szczególnie silny imperatyw trwania bierze się u Teresy Tomsi z namysłu nad istotą liryki. Wiersz jako rytmiczne zmaganie z czasem i ciszą, podejmowane wersem zjawiającym się w bieli, a więc przeznaczonym do słuchania i do oglądania zarazem, ukazuje owo trwanie jako coś materialnego. Jako rytm „umykania” i „podchodzenia”, „dotykania”, „podążania”, „zatrzymania” i wreszcie – „pochłaniania”. Czasowniki te wynotowałem z pierwszej strofoidy utworu Pozostań przy wierszu:
Nie umykaj, skoro nie potrafisz
odpowiedzieć, wystarczy, że bliżej
podejdziesz, z lekka dotkniesz gładkiej
papierowej skóry, podążysz śladem liter,
gdy zatrzymują się nad zagadką
czasu. Tego, który pochłania,
nie odpowiadając na żadne
z twych pytań.
Pisząc o najnowszym tomiku poznańskiej poetki nie sposób pominąć tego fragmentu. Nie tylko dlatego, że zachęca do tego już sam tytuł. Co znaczy jednak powiedzieć: Pozostań przy wierszu? Nie należy pozornie Tomsia do poetek paradoksu, ponieważ za wiele ustanawia w swych utworach połączeń z pradawną lirycznością. A jednak słowa „Nie umykaj, skoro nie potrafisz” muszą zadziwić, jeśli poważnie weźmiemy pod uwagę prawa przerzutni. Nie ma zresztą innego wyjścia, jeśli w utworze mowa o podążaniu:
śladem liter,
gdy zatrzymują się nad zagadką
czasu.
Dla wersologów taką zagadką będzie oczywiście arbitralnie narzucona pauza, która to właśnie przerzuca „nadmiar” słów z wersu do wersu. Skądinąd wiemy, że arbitralna pauza może być znakiem metafizyki. Tak uczą mistrzowie miniatur poetyckich. Takich Tomsia pozostawia w tomiku kilka, zresztą znakomitych. Ale nie o nich teraz, wiersz mówi bowiem jasno: „Nie umykaj, skoro nie potrafisz”. Owo „nie umykaj” jest odświętne i na pewno nie oznacza zwykłej ucieczki. Nieczytanie wierszy jest sztuką, skoro wiersz zapisuje w sobie wiele żywotów, jest biesiadą cieni, na której spotykają się dwudziestowieczni emigranci skupieni wokół paryskiego Domu Pallotynów przy rue Surcouf 25 z Paryżem Mickiewicza, Norwida i Słowackiego. Nieczytanie wierszy jest sztuką, bo wiersz uobecniony nie potrzebuje już lektury. Człowiek w nim zapisany staje się niemal znów obecny. Piękna jest u Teresy Tomsi ta myśl „wystarczy, że bliżej”. To rytm wiersza uobecnia:
ile tchu starczy,
słuchu, ile rytmu wciąż wyczuwasz
w ramionach.
On oddaje jakąś cząstkę rytmu istnienia, sprawia, że czynnik liryczny staje się decydujący. Bajeczne to pragnienie, guślarskie. Niemożliwe? Ale przecież Tomsia uczyniła dużo, aby jej przyjaciele kontynuujący tradycje paryskiego Centrum Dialogu nie byli tylko literą. Za wersami kryją się dramaty emigracyjnych autorów, żywi ludzie zmagający się ze swoim często tragicznym losem. W wierszach pojawiają się grafik Artur Majka, pallotyn, malarz, rzeźbiarz Witold Urbanowicz, pallotyn i fotograf Marek Wittbrot, tłumaczka Renate Schmidgall. Są też ci już nieobecni jak poeta Maciej Niemiec, rzeźbiarze Paweł Jocz i Michał Milberger.
Ta biesiada z duchami umarłych i żywych (za Mickiewiczem – „Bo na duchów zgromadzenie, / […] Można wzywać żywych cienie”) łączy w sobie wiele gatunków. Przede wszystkim jest jednak odświeżaniem liryki. Tak rozpoczyna się wiersz Pokój seniora, odwołujący się do słów Marka Wittbrota:
Z półsnu wysnute szepty w półsłowach wirują –
w nierozpoznanych drgnieniach czułego wyznania
wrastają w głębię zmysłów, krążąc w nocnej śluzie,
w poświacie nagłych błysków wzbierają jak zjawa –
aż ciemność przepastna wszystkie je pochłania.
Strofa to pełna muzycznego rozmachu, przepływająca jakby obok tych „półsłów”, o których mowa, poddająca im swoją melodię, kiedy one same mają już tak mało, że stają się ułamkami niknącymi w nocy ciemnej. Oczywiście nie jest to strofa regularna. W drugim i w piątym wersie mamy dwunastozgłoskowiec, zamiast trzynastozgłoskowca, sam rytm we wszystkich wersach waha się pomiędzy trochejem a amfibrachem. Kto usłyszy tutaj złamaną melodię Walca Miłosza albo niekiedy odległe echa Dumy o Wacławie Rzewuskim Słowackiego, nie będzie w błędzie. Młoda Polska i Skamander, trochę brzmień z Karmazynowego poematu Lechonia, może Iwaszkiewicz. To ze słuchu i z pamięci, bo bieglejsi w wersologii rozrysują to dokładniej. Mnie jednak idzie o coś innego. Ta strofa Tomsi jest wielka, bo budzi w nas coś z dawna znanego; jest wystylizowana i taką chce być. Ale ten taneczno-epicki rytm, ruch i dynamika zostają wykorzystane jako wstęp do opisu przestrzeni zastygłej w nostalgii, aż do bólu statecznej. Rytm się zmienia i łamie, a w ostatniej strofie czytamy:
Miarowy, cichy oddech w pokoju seniora,
gdy próbuje odczytać nieotwarte listy –
w mroku zapatrzeń źrenic ociemniałych
koperty jawią się nieoczywiste.
Ten oddech w zderzeniu z formą, która tak bardzo pragnie jeszcze być, tyle w niej młodopolskich „źrenic ociemniałych”, tyle naturalnego pędu ku zestawianiu słów. Ale to się nie dokonuje, ten asonans „nieotwarte listy – nieoczywiste”. Tyle tu afirmacji i bólu, że dalej już pisać nie wypada, może wstyd, że dalsza interpretacja naruszy granicę tak kruchą, że musi wspierać ją rytmiczny stelaż, bezpieczny jak ściany pokoju. To one wyłaniają się z wersów jak z grafiki Pawła Jocza na okładce. Liryki paryskie Teresy Tomsi nie tylko przypominają o niedawnej emigracji, ale i o lekturze, która jest emigracją i powracaniem. Od gwizdu kosa o świcie po późną jesień Aniołów Rilkego. Czynią lirykę ponad czasem.
Ireneusz STAROŃ
Teresa Tomsia, W znikającym ogrodzie, Wydawnictwo Flos Carmeli, Poznań 2023. Recenzja tomiku ukazała się w miesięczniku „Nowe Książki” 1/2024, s. 25-26.
Ireneusz Staroń (1991) – doktor nauk humanistycznych, krytyk, historyk literatury, prozaik. Od 2015 juror Nagrody Literackiej Czterech Kolumn. Współautor (wraz z Pauliną Subocz-Białek) książek: Nadkolory i nadaromaty. Schulz, Mueller, Blecher (2017), Nostalgiczna pieśń powrotu. O twórczości Floriana Czarnyszewicza (2020). Autor monografii Fuga i rap. O poezji Krzysztofa Koehlera z lat 1986-1998 (2023) oraz powieści Wzgórze Bzów (2023). Mieszka w Krakowie.
Recogito, rok XXV, styczeń 2024