Z dziennika mojego N.N.
WIELOKROTNIE NAGABYWANO MOJEGO N.N. – a dlaczego tak bardzo upodobał sobie siostrę Faustynę, półżartem nazywając go Faustynem. A przecież sprawa dotyczy nie osoby, choćby najbardziej świętej, lecz posłannictwa, jakie niesie ona światu.
Wiadomo, począwszy od pastuszka Dawida i prostych rybaków Apostołów, że Bóg za swe narzędzie wybiera prostaczków. Znak to jest pewny, że nic tu od człowieka a wszystko od Boga. Takim prostaczkiem bożym była Helena Kowalska, wieśniaczka z łódzkiego Głogowca, która nie ukończyła nawet szkoły powszechnej. W Zgromadzeniu Matki Bożej Miłosierdzia była ogrodniczką, kucharką, furtianką. I oto jej Dzienniczek staje się przedmiotem dociekliwych badań dla teologów, natchnieniem dla papieża. Posłannictwo siostry Faustyny dotyczy samego jądra chrześcijaństwa:, co Bóg zapowiedział w Starym Testamencie, Chrystus dokonał w Nowym: ofiarując swe Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo za grzechy świata. A uczynił to dlatego, że Bóg jest Miłosierdziem i Miłością. Od wczesnego dzieciństwa rzadko słyszałem o Bogu Miłości. Bóg był dla niektórych kapłanów, jak w owej pieśni kościelnej, „Ojcem, który rozgniewany siecze”. Wierni wychodzili ze świątyni z pogłębionym poczuciem winy i grzechu, i bez nadziei wyjścia z tego manicheistycznego labiryntu.
Jakże chciałem znaleźć się na kazaniu księdza Vianney’a, prostaczka bożego, który wchodził na kazalnicę i mówił nieporadnie swe kazanie, jąkając się i myląc. Wreszcie dochodził do zdania: „Bóg jest Miłością” i zaczynał płakać. I na tym kończył swe nauki. Gdyby ludzkość była w stanie uwierzyć, że Istotą Boga jest Miłość, a cały świat jest dziełem Jego Miłosierdzia, byłaby to najprawdziwsza i największa rewolucja w dziejach ludzkości.
ZASŁUGA DZIEŁA „SEKRETARKI” MIŁOSIERDZIA BOŻEGO kryje się w tym, że przybliżyła ona nam czas Chrystusa, który jest Miłosierdziem, że w swych zapiskach pisanych z dnia na dzień, w ukryciu przed ludzkim okiem, kryjąc je pod poduszką, kazała się zastanowić nad owocem śmierci krzyżowej Chrystusa.
Dla Pana nie ma nic niemożliwego, Pan przyzywa w każdej chwili, nasz czas jest czasem ognia Miłości Miłosiernej. Ogień ten dotknął Blaise Pascala, który na pamiątkę tej chwili nosił na piersi zaszyty w woreczku zapis: „Dnia… Ogień, Ogień i tylko Ogień”. Ogień ten poraził naszego Juliusza Słowackiego, przebił mieczem ognistym św. Franciszka na górze Alwernia, Teresę z Avilla, św. Jana od Krzyża i naszą cichą i ukrytą do czasu siostrę Faustynę. I co jest najbardziej zadziwiające, że ten czas ognia Miłości Miłosiernej może przyjść do każdego w nas w zupełnie niespodziewanej chwili. Bo dla Boga nie ma czasu: ani przeszłości, ani teraźniejszości – jest wielkie TERAZ.
Wiedziała o tym dwudziestoparoletnia dziewczyna, dziś św. Teresa od Dzieciątka Jezus. Idąc swą „małą ścieżką” doszła ona do największej świętości. Pisała: „W Twoich oczach czas jest niczym. Jeden dzień jest jak tysiąc lat, toteż możesz w jednej chwili przygotować mnie do stawienia się przed sobą”. Jej wielka poprzedniczka św. Teresa od Jezusa pod koniec swego długiego i burzliwego życia zapisała: „Teraz, jeśli zechcesz okaże się, czy dusza moja nie łudzi siebie, gdy z żalem patrząc na czas stracony, z otuchą jednak ufa, że Ty mocen jesteś, Panie, w jednej chwili to sprawić, że wszelką stratę odzyska, choć po ludzku zdaje się inaczej, bo czasu straconego nikt nie przywoła na powrót”.
W tym kryje się oszałamiająca tajemnica, że Miłość i Miłosierdzie Boga nie ma granic ani czasowych, ani żadnych innych. Poza jedną – uszanowaniem ludzkiej wolnej woli. Tej Bóg nie łamie. Czeka.
BYŁ TO MOMENT SZCZEGÓLNY, chwila głębokiego napięcia duszy, która w świetle własnego sumienia przyjrzała się sobie samej. I pojęta w sposób jasny i bezwzględny, że znów poczęła błądzić i poczucie rozpaczy i gnębiący ją smutek ma swe źródło w owym zabłąkaniu.
Mój N.N. stał właśnie na platformie wieży widokowej na górze zwanej Pachołek, w oliwskim lesie. Od dłuższego czasu niebo zasnuwały popielato-rude chmury, które szybko wypływały zza wzgórz i rozprzestrzeniały się nad Trójmiastem i Zatoką niby podnoszone z upadku złociste chorągwie jakiegoś króla Wygnańca. Ale oto Król powstał z klęczek i kawalkady jego wojsk pognały przez niebo, zajmując coraz większe obszary. I wówczas na twarz mojego N.N. – chlusnął potok światła i oślepiła go cała jaskrawość słońca.
Spojrzał wprost w słońce i zrozumiał podobieństwo. Serce jego odtajało w zapomnianej, przez jaki długi czas? miłości do Tego, który jest Jasnością, światłem, bo jest Miłosierdziem.
JAKOŚ LŻEJ ODDAWAĆ ZIEMI, piaszczystej ziemi cmentarza na Srebrzysku kogoś tak bliskiego jak własna matka, gdy wokół widzi się życie i słyszy się śpiew ptaków. Namacalna staje się prawda, o czym pisała siostra Faustyna w swym Dzienniczku, że cały świat wyszedł z niepojętej otchłani Bożego Miłosierdzia. „Bóg jest Miłością, Miłosierdzie Jego czynem” – pisała siostra Faustyna. Czymże jest wówczas cały Wszechświat, aniołowie i człowiek; podobnie jak te drobne, zadziwiające w swym pięknie trznadle, kosy, sikorki, wilgi i szczygły? Cały świat materialny i duchowy jest wyłoniony z otchłani Miłosierdzia – jest więc dobry, celowy i piękny. To się czuje, to się widzi. Skąd więc zło, cierpienie, umieranie i śmierć? I dlaczego tylko człowiek wie, że jest skazany na śmierć? Rok po roku, krok po kroku zbliżamy się do tej daty, która będzie wypisana na marmurowej tabliczce na naszej mogile.
Gdy się jest świadkiem długiego umierania bliskiej osoby, szuka się odpowiedzi na wielkie pytanie – dlaczego?! I wówczas widzi się tylko dwa wyjścia. – Życie jest wielkim absurdem, człowiek skazańcem, jak chcieli tego egzystencjaliści na czele ze swym smutnym prorokiem Jeanem Paulem Sartrem. Drugą odpowiedź daje ucieleśniona Miłość-Chrystus. Umieranie człowieka w Bogu-Człowieku… Żadna religia poza chrześcijaństwem nie jest w stanie zadośćuczynić tej strasznej niesprawiedliwości, jaka jest popełniona na człowieku: świadomym, żywym i powoli umierającym. To Miłość i Miłosierdzie pchnęło Boga ku temu, aby uczestniczyć w ludzkim losie wraz z umieraniem człowieka i śmiercią.
Mało tego. Wielkie cierpienie cielesne, jakie przyjął na siebie Jezus z Nazaretu, a również głęboka świadomość, czym jest umieranie, jaka przeżył ten Człowiek, który swą Boskość zniżył do bycia w pełni człowiekiem, podnosi na wyżyny najwyższego sensu ludzkie umieranie. Umierający kroczy drogą Chrystusa. Umieranie jest ciężkim, znojnym trudem, a człowiek w tym utrudzeniu jest niewyobrażalnie samotny. „Każdy umiera w samotności”. I nikt i nic nie jest w stanie towarzyszyć mu w tej samotności. Poza Chrystusem. Krzyk umierającego Jezusa: „Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił?!” – jest krzykiem milionów konających na krzyżu swych łóżek, przepoconych, zgnojonych od otwartych ran. I oto tajemnica śmierci ogarnęła człowieka. Pozostało nagie ciało, powoli stygnące. Ci, którzy pozostali po tej stronie, pojmują, ze kochana osoba nie może nie istnieć. Istnieje nadal. Tylko gdzie? Przecież nie w tych biednych, umęczonych zwłokach. Lecz droga jest utorowana. Misterium Wielkiego Tygodnia dobiega końca. Przed bliskim nam zmarłym. A w przyszłości – przed nami wszystkimi. Woskresienije – jak pięknie nazwali prawosławni niedzielę. Pierwszy dzień tygodnia, który, w co wierzymy, będzie trwał przez całą wieczność. Inaczej być nie może, bo Bóg jest Miłością – „Jego czynem – Miłosierdzie”.
W KAPLICY TEJ STARAM SIĘ BYĆ za każdym pobytem w Krakowie. Jest zasłonięta ciężką, ceglastą bryłą budynku klasztornego. Wokół pieni się zieleń starego sądu i klasztornego warzywnika, w którym pracowała siostra Faustyna.
Dziś już nie trzeba przechodzić przez klasztorne korytarze, aby trafić do neogotyckiego wnętrza z obrazem Chrystusa Miłosiernego pędzla Adolfa Hyły. Kaplica jest w permanentnej przebudowie, więc wkrótce po czasach siostry Faustyny nic we wnętrzu nie pozostanie. Również znikną wytarte klęczniki i stare ławy. Jest czarna płyta wmurowana w podłogę. Pod nią kryją się szczątki siostry Faustyny sprowadzone z klasztornego cmentarzyka w listopadzie 1966. Na płycie zawsze leżą świeże róże. Nachylam się i biorę parę płatków. Podobne róże ujrzała w garze z ziemniakami, którego nie mogła udźwignąć. Klasztorna kucharka siostra Maria Faustyna.
Jest właśnie południe i młode dziewczęta w białych welonach postulantek trwają w klęcznikach lub pojedynczo obchodzą stacje Drogi Krzyżowej. Są skupione, ciche i poruszają się z wytworną gracją osób szykujących się do służby na dworze Króla królów. I nagle, jedna i druga, w milczeniu otwiera szeroko ramiona, ściskając w dłoni różaniec. Są w tym podobne do ptaków szykujących się do dalekich lotów. I jak ptaki właśnie, gdy na jesiennych sejmikach rozpościerają skrzydła badając ich moc, ich lotność i to, czy zdolne są ulecieć daleko i wysoko, i czy wytrwają w tym locie – również i te młode dziewczęta mierzą teraz swe duchowe siły na wielkie zamiary. Są to ptaki mistyczne.
Zbigniew ŻAKIEWICZ
Zbigniew Żakiewicz (1933-2010). Urodził się w Wilnie. Prozaik, eseista, krytyk literacki i rusycysta. Autor powieści Ród Abaczów (1968), Biały karzeł (1970), To sen tylko Danielu (1973), Dolina Hortensji (1975) i Wilcze łąki (1982), Ciotuleńka (1988), Wilno, w głębokościach morza (1992), Gorycz i sól morza (2000) oraz szkiców literackich Dziennik intymny mego N.N. (1977) i Pożądanie Wzgórz Wiekuistych (1987), Ujrzane, w czasie zatrzymane (1996).
Archiwum / „Nasza Rodzina”, nr 3 (582) 1993, s. 12-14.