Das war ein Vorspiel nur; dort wo man Bücher
Verbrennt, verbrennt man am Ende Menschen.
Heinrich Heine
Zamieszkały niegdyś w Paryżu Paweł Krupa, w sali-kaplicy przy ulicy Surcouf prowadzący przed laty spotkanie z przełożonym Polskiej Prowincji Dominikanów Maciejem Ziębą (notabene ówczesny szef Centrum wraz ze swoim mentorem nie zgodzili się, żeby odbywało się ono pod auspicjami Centre du Dialogue), nawiązał niedawno do wydarzenia ze swoich kleryckich praktyk. Częsty swego czasu gość w pallotyńskich progach, mediewista i były dyrektor Instytutu Tomistycznego w Warszawie, a jednocześnie wzięty kaznodzieja, w tekście opublikowanym w miesięczniku „W drodze” podjął temat Wiary i kultury.
Podczas jego dyżuru, w zakrystii dominikańskiej bazyliki w Krakowie, pojawiła się starsza kobieta, żeby zamówić mszę za zmarłego męża. Spostrzegłszy plakat, anonsujący Tydzień Kultury Chrześcijańskiej pod hasłem Wiara rodzi kulturę, stwierdziła: „Ma racje tyn nas papiez!”1. Na takie dictum Paweł pomyślał: „Cóż ty możesz z tego zrozumieć”2. Jednak „urocza babinka w kwiecistej chustce na siwych włosach, okryta grubą sukienną zapaską”3, bardzo go zaskoczyła. „No, ma racje, mówię braciskowi. Widzi bracisek, ja tu przysłam na msze dać za mojego zmarłego chłopa. On w Boga mało co wiezył, pił, łokrutnik strasny był i cęsto mnie bił. Tak mnie proł, ze ja od tego ogłuchłam na jedno ucho. I tak sobie myślę, ze jakby on był bardzij wiezący, to on by nie był taki łokrutny i by mnie tak nie proł. Bo wiara rodzi kulturę, bracisku, racje ma nas papiez”4 – usłyszał od prostej kobieciny. I dzięki niej – jak sam wyznał – spokorniał i postanowił na przyszłość nigdy nie wydawać pochopnych sądów.
Tłumacz łacińskich tekstów, autor sążnistej dysertacji Une grave querelle l’Université de Paris, les mendiants et la conception immaculée de la Vierge, 1387-1390, a także uczestnik licznych telewizyjnych debat, był jednym z wielu, którzy tworzyli historię paryskich domów przy rue Surcouf 23 i 25. Obok Pawła, a raczej – gdyby podejść do sprawy chronologicznie – przed i po Krupie, trzeba by wymienić wiele nazwisk, w pierwszej kolejności tych, którzy byli związani z pallotynami we Francji. Następnie tych, którzy w szczególny sposób zaznaczyli swoją obecność. Wielu z nich przeszło do historii. Byli to głównie Polacy. Z trzech zasadniczych powodów: jeszcze przed II wojną światową pallotyni zaopiekowali się polską emigracją zarobkową, po wojnie, tworząc m.in. szkoły, zajęli się uchodźcami i sierotami po polskich żołnierzach, a także działalnością wydawniczą, w późniejszych latach – ludźmi kultury i studentami. Ale nie zabrakło też Francuzów, Niemców, Rosjan, przybyszy zza Oceanu i przedstawicieli różnych żydowskich diaspor.
We francuskim przewodniku, Kaléidoscope franco-polonais, pod hasłem dialogue znalazła się informacja o paryskiej sali z witrażami Jana Lebensteina, przedstawiającymi sceny z Apokalipsy św. Jana, oraz z Chrystusem ukoronowanym cierniami Aliny Szapocznikow. Pallotyńska placówka została określona jako „dom wydawniczy i miejsce spotkań polskich elit intelektualnych”5. Według autorów tego kompendium, dzięki „Société de l’apostolat catholique Saint-Vincent Pallotti”6, oprócz umożliwienia wolnej wymiany myśli, zasługą pallotynów było to, że w środkowej Europie zaznajomiono się z dokonaniami chociażby takich osób jak: Henri de Lubac, André Frossard i Roger Schütz, czyli – moglibyśmy dodać – wybitny teolog za swoje zasługi uhonorowany kardynalską purpurą, broniący Kościoła żydowski konwertyta a zarazem myśliciel religijny, jak i ewangelicki duchowny, który kierując się wczesnochrześcijańskim ideałem monastycznym, „sprzed świętego Benedykta”7, stworzył ekumeniczną wspólnotę w Taizé.
Nietypowe forum, jakim stało się skromne locum przy rue Surcouf w Paryżu, przez wiele lat było namacalnym dowodem, że da się połączyć „literaturę z nauką, sztukę z polityką, życie duchowe z intelektualnym”8 – dowodziła Joanna Tronina-Petit. W swojej rozprawie La vie intellectuelle en Pologne vue a travers les conférences du Centre du Dialogue, obronionej na Sorbonie w 2000 roku, zauważyła, iż pallotyński ośrodek pełnił funkcję pomostu między Zachodem i Wschodem, pomiędzy ludźmi o różnych orientacjach i zapatrywaniach. Dało się tutaj odczuć „gorące momenty historii”9 i zawsze dominował duch otwartości. Wolna wymiana myśli łączyła się z postawą szacunku, a dialog, a nie szukanie wrogów, stał się naczelną zasadą, sposobem dochodzenia do prawdy. „Sadzik tworzył Centre du Dialogue w sytuacji, gdy trwały jeszcze wielorakie […] rozbicia, skłócenia, zastarzałe urazy i nieufności”10 – pisał w swojej książce Wśród mistrzów i przyjaciół Krzysztof Pomian. Emerytowany profesor École des hautes études en sciences sociales, a także École du Louvre i Uniwersytetu Genewskiego, słusznie zwrócił uwagę, że polska emigracja nigdy nie była zjednoczona. Istniały różne, otwarcie zwalczające się ośrodki.
Ośrodek pallotyński w Paryżu, stawiając tamę niechlubnym zaszłościom, urósł do rangi symbolu. Symbolu z jednej strony swobodnej debaty, woli porozumienia, z drugiej zaś – możliwości przezwyciężenia antagonizmów. Nie oznacza to oczywiście, że na własnym podwórku wszystko wyglądało idealnie, że nie było żadnych oporów, podziałów, jak i wewnętrznych tarć, że nagle wszyscy przekonali się do dialogu. Nie istnieje żaden porządek ustanowiony raz na zawsze. Żyjemy w czasie i przestrzeni, która ulega przeobrażeniom. Nie ma idealnej ludzkiej organizacji. Nie ma człowieka, który mógłby powiedzieć o sobie, że doszedł do doskonałości, że nie ma nic sobie do zarzucenia, że nie potrzebuje odnowy. Przeto nigdy nie wolno zapominać o, przypomnianej przez Vaticanum II zasadzie, ecclesia semper reformanda. Albowiem wykluczając jakikolwiek namysł nad stanem, nie tylko rzeczy, lecz umysłów i serc (w teologii mówi się o duszy), propagujemy regres, a nie konstruktywne, twórcze działanie. Refleksja nad wieloma aspektami rzeczywistości – poza wieloma innymi – spełnia jedną zasadniczą funkcję: konflikty (tak te całkiem realne, pociągające za sobą wiele ofiar, jak i te mogące dopiero wybuchnąć) zastępuje wymianą opinii (jak i racji), wspólnym poszukiwaniem prawdy.
Papież Franciszek, przemawiając w Parlamencie Europejskim, stwierdził, że „nadeszła pora, aby wspólnie budować Europę, która nie obraca się wokół gospodarki, ale wokół świętości osoby ludzkiej, wokół niezbywalnych wartości; Europę śmiało uznającą swoją przeszłość i z ufnością patrzącą w przyszłość, aby w pełni i z nadzieją żyć swoją teraźniejszością. Nadeszła chwila, aby porzucić ideę Europy przestraszonej i zamkniętej w sobie, aby rozbudzić i budować Europę lidera, bogatą w wiedzę, sztukę, muzykę, wartości humanistyczne, a także wartości wiary. Europę kontemplującą niebo i dążącą do ideałów; Europę, która opiekuje się człowiekiem, broni go i chroni; Europę stąpającą po ziemi bezpiecznie i mocno, będącą cennym punktem odniesienia dla całej ludzkości!”11.
Papieski apel z pewnością odnosił się nie tylko do tych, którzy zasiadają w Parlamencie Europejskim i, przynajmniej w części, można by go odnieść do wszystkich tych, którzy żyją poza Europą i którym zależy na wiedzy, na sztuce, na wartościach humanistycznych, jak i wartościach wiary, nie wyłączając potrzeby kontemplacji i dążenia do ideałów. Nie sposób nie wspomnieć tutaj św. Wincentego Pallottiego, któremu zależało na tym, żeby wszelka działalność nie była czynem dla czynu i żeby wypływała z głębokiego przekonania. Inaczej mówiąc, żeby actio łączyło się z contemplatio. Tak actio, jak i contemplatio, posiada różne poziomy i wymiary. Nie trzeba być duchownym – jak już w pierwszej połowie XIX wieku zauważył założyciel Zjednoczenia Apostolstwa Katolickiego – żeby uprawiać apostolstwo. Nie trzeba być mistykiem, żeby wierzyć w ideały, żeby pogłębiać doświadczenie wiary, żeby postępować w poznawaniu Boga czy oddawać się medytacji.
Św. Wincenty Pallotti raczej wolał się oskarżać, podkreślać swoje braki, a nie – co w epoce, gdy psychologia bywa jedyną wykładnią, dla wielu jest zupełnie niezrozumiałe – podnosić swoje zasługi. Jednak lepiej jest, gdy nie my sami, lecz inni mówią o naszych zasługach, a właściwie o tym, co przyczynia się do pogłębienia doświadczenia wiary czy zbliżenia się do Boga. W sumie to, co robimy i jak żyjemy, mówi samo za siebie. „Samoświadomość nie potrzebuje wyznań, gdyż sama w sobie jest lustrem, w którym bez zniekształceń odbijają się wszystkie rzeczy”12 – twierdził Jiddu Krishnamurti. O ile trudno pogodzić z chrześcijańską wizją pogląd hinduskiego teozofa, że należy się uwolnić od kultury i społeczeństwa, jak i wszelkich wierzeń religijnych, o tyle nie sposób się z nim nie zgodzić, że nazbyt często chcemy udowodnić innym, że jesteśmy kimś. Natomiast zbyt rzadko pamiętamy, że osiągnięcie mądrości, bycie dobrym czy doskonałym w miłości, to znacznie więcej niż wysiłek woli. Od jednostkowych wyborów jednak wszystko się zaczyna. „Kiedy ludzie odkrywają własną złożoność, zaczynają się jej bać i z młotem zapożyczonych myśli w dłoni przekuwają ów bogaty wewnętrzny krajobraz w jednowymiarowy oleodruk. Czynią siebie konformistami. Zgadzają się dopasować; nie stanowią już wyróżniających się obecności – nawet dla samych siebie”13 – pisał John O’Donohue. Zmarły przedwcześnie (dziesięć lat temu we Francji), pochodzący z Irlandii ksiądz katolicki, a jednocześnie teolog i pisarz, uważał, że współcześnie chętnie składamy dary na ołtarzu funkcjonalizmu, ulegamy konsumpcjonistycznym nawykom, bezwiednie wspomagamy – i tak wszechobecne – siły destrukcji. Tym ważniejsze jest to, co naprawdę czynimy, by odzyskać zdolność do odczuwania tajemnicy, by odzyskać duszę. Autor Anam Ċara zdradził, że bardzo bliska jest mu myśl Pascala, iż „w trudnych czasach powinno się zawsze nosić w sercu coś pięknego”14.
Piękno, podobnie jak prawda i dobro, wymaga wysiłku. Jest zmaganiem się, nie tylko z materią czy ideą, jak i określonym zadaniem, co – nade wszystko – ze samym sobą, ze swoimi ograniczeniami i słabościami. Albowiem wszystko, co wewnątrz, to i na zewnątrz, to w jakiś sposób się uzewnętrznia. Droga wzwyż czy walka o postąpienie choćby o krok, bardziej jest usłana kolcami niż różami. Ale rezygnacja z niej – choć skutki nie są od razu widoczne – to ustępowanie pola: idiosynkrazjom, resentymentom, niezdrowej rywalizacji, a nierzadko argumentom siły, a nie sile argumentów. Wiele zależy od tego, co nazywamy kulturą słowa, jak i kulturą bycia. W dobie Internetu i różnorakich komunikatorów, w epoce tzw. lajkowania i hejtowania, gdy emocje i powierzchowne reakcje, gdy reaktywność, a nie głębszy namysł, ma jeszcze większy wpływ na zbiorowe zachowania niż dotychczas, znacznie trudniej o zwykłą kulturę (i słowa, i bycia), o to, co niegdyś należało do kanonów savoir-vivre’u. W sumie nie jest to zjawisko zupełnie nowe. Rozpoczęło się ponad sto lat temu, wraz z industrialną, technologiczną rewolucją i wraz z rozwojem mediów. Jaki to miało, nierzadko ma i może mieć wpływ na społeczeństwa i jednostki, wiemy z niezliczonych analiz; choćby tak nietuzinkowych jak Auto da fé czy Masa i władza Eliasa Canettiego.
Nawiązując do tego, co mówił i pisał austriacki noblista, autor Sumienia słów, można by stwierdzić, że proces destrukcji rozpoczął się od atrofii słów i znaczeń. W pewnym momencie musiało dojść do przesilenia. Dawny świat się rozpadł. Spełniło się to, co już w 1821 roku, w poemacie Almanzor, wieścił Heinrich Heine: „tam, gdzie pali się książki, w końcu pali się także ludzi”15. Będące zwykle prologiem palenie książek – a szerzej patrząc – rugowanie humanistycznych wartości i wartości wiary, prędzej czy później prowadzi do odczłowieczenia ludzkich relacji, brutalizacji życia społecznego i, nierzadko, zupełnej alienacji.
Warto, jeśli chodzi o efekty katastrof z pozoru rozpoczynających się dość niewinnie, sięgać po takie dzieła jak: Pożegnanie z Marią Tadeusza Borowskiego, Se questo è un uomo Primo Leviego, Todesfuge Paula Celana czy Архипела́г ГУЛА́Г Aleksandra Sołżenicyna. Czesław Miłosz w swoim Abecadle, wspominając znajomą, która „bywała na wieczorach u Pallotynów przy ulicy Surcouf”16, nawiązał do powieści jej męża, Le sang du ciel, wydanej u Gallimarda. Pochodzący ze Lwowa, podobnie jak i jego żona Anna, ocalały z pożogi Piotr Rawicz w 1947 roku postanowił studiować na paryskiej Sorbonie język hindi. Później zdecydował, że tak jak jego przyjaciele, Cioran i Ionesco, będzie pisać po francusku. Jego książka, wyróżniona w 1961 roku Prix Rivarol, czyli nagrodą przyznawaną za najlepszy francuskojęzyczny utwór literacki napisany przez cudzoziemca, to jeszcze jedno wstrząsające świadectwo. I nietypowa, bo – jak uważał Elie Wiesel – napisana z czarnym humorem przestroga, że warto zrobić wszystko, żeby niebo znowu nie musiało krwawić.
Jeśli chodzi o kulturalne tradycje Regii, to sięgają one połowy XIX wieku, początków Unio Apostolatus Catholici, kiedy to Paul de Geslin współdziałał z Pallottim. Wprawdzie opuścił zgromadzenie, lecz – o czym świadczą jego pisma – nie zrezygnował z idei, jakie przyświecały skromnemu kapłanowi quartiere Regola, nazywanemu apostołem Rzymu. Wybierając własną drogę autor Les bons apôtres (posługujący się pseudonimem Jean Loyseau) i tłumacz Tomasza à Kempisa postanowił oddać się działalności pisarskiej. Po powrocie do Francji tworzył podwaliny tego, co dzisiaj nazywamy prasą katolicką. Na skutek różnych zbiegów okoliczności, po drugiej wojnie światowej (a de facto pod koniec wojny, bo pierwszy numer „Głosu Misjonarza” ukazał się we wrześniu 1944 roku), pallotyni podjęli dzieło, które zdecydowało o specyfice ich działalności na dziesięciolecia. Warto pamiętać, że oprócz szkół i foyer dla studentów, oprócz drukarni i redakcji (z czasem do spadkobierczyni „Głosu Misjonarza”, miesięcznika „Nasza Rodzina”, doszło revue trimestrielle „Messager de la Miséricorde Divine”), oprócz wydawnictwa i Centre du Dialogue, pallotyni przynależący do Regii działali w Stanach Zjednoczonych, w Algierii i w Urugwaju, w Anglii i w Belgii, w Szkocji i w Szwecji, a także – przeważnie na francuskich lub polsko-francuskich parafiach – na terenie Francji. W ostatnim czasie doszły misje w Chinach i w Wietnamie oraz zaangażowanie w pracę duszpasterską w Szwajcarii. Pallotynów zajmowały nie tylko „prelekcje i wieczory literackie”17, „polska elita intelektualna Paryża”18, „spotkania i rozmowy między ludźmi z kraju i emigracji”19 czy uczestnictwo w „akcji wydawniczej”20. Obok Apostolat de la Miséricorde Divine przez długi okres był propagowany, głównie przez dom w Montmorency, ruch pielgrzymkowy. Obok imprez okolicznościowych, takich jak Zaduszki, nie brakowało imprez, takich jak Zjazdy Katolickie w Osny, które niejako na stałe zostały wpisane do kalendarza Regii. Wypadałoby dodać, że nie brakowało też takich, którzy nie związali się na trwałe z Francją, ale wpisali się w historię Regio Gallica Misericordiae Dei. Chociażby księża: Leon Bemke – były kapelan Westerplatte sprawujący urząd superiora, Józef Maślanka – proboszcz Oignies, który stał się pierwszym pallotyńskim misjonarzem w Brazylii i duszpasterzem Amazonii, czy Adam Wiśniewski – studiujący w Paryżu medycynę tropikalną, będący założycielem Social and Leprosy Rehabilitation Centre Jeevodaya w stanie Chhattisgarh w środkowo-wschodnich Indiach.
Polski poeta Adam Zagajewski pisał, że ulica Surcouf, gdzie ksiądz Sadzik stworzył swoje Centrum, „łączyła przeciwieństwa, łagodziła sprzeczności”, a w sali-kaplicy „monarchiści i nacjonaliści spotykali się z liberałami”, przy rue Surcouf nawet „rozbite pary, zwaśnione małżeństwa, syczące na siebie, unikające się”21, potrafiły dochodzić ze sobą do porozumienia. „Duch otwartości, respektu dla inaczej myślących, wychodzenie im naprzeciw, jednym słowem uderzający szacunek dla osoby ludzkiej były formą apostolstwa świeckich praktykowaną na co dzień na rue Surcouf”22 – stwierdził przed laty Władysław Bartoszewski, były więzień obozu koncentracyjnego w Auschwitz i działacz Rady Pomocy Żydom „Żegota” zaliczony do Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. We wstępie do albumu Homo homini res sacra. Cztery dekady działalności paryskiego Centrum Dialogu (1973-2015), powołując się na słowa jednego z częstych prelegentów, obecny przełożony Regii a zarazem szef Centre du Dialogue potwierdził, że pallotyński ośrodek przy rue Surcouf stał się miejscem uzewnętrzniania się różnicy, a dzięki temu – zanikania uprzedzeń. „Tym właśnie przez dekady przyciągała ta przestrzeń, na tym polegała niezwykłość dialogów na rue Surcouf”23 – zapewnił ks. Alexandre Pietrzyk. Wypada mieć nadzieję, że spadkobiercy idei, jaka legła u podstaw utworzenia nietypowego miejsca spotkań, nie będą zamykać przed nikim drzwi. Nie będą też dawać wiary tym, którzy uważają, że wszyscy, którzy nie podzielają ich przekonań, są na usługach wrogich sił. Sądzę, że łączenie przeciwieństw i łagodzenie sprzeczności, respektowanie inaczej myślących i wychodzenie naprzeciw tym potrzebom, o których w konsumpcjonistycznym świecie łatwo się zapomina, to ważna składowa pallotyńskiego charyzmatu. Charyzmatu łączącego w jednym wysiłku duchownych i świeckich. Charyzmatu, który – jak idea Zjednoczenia – nie został dotychczas rozpowszechniony, nie jest dobrze znany.
Pallotyńskie rue Surcouf urosło do rangi symbolu. Ale symbole mają to do siebie, że – podobnie jak mity – stają się uogólnieniem. Rzeczywistość zaś nigdy nie jest czarno-biała. Zawsze jest mniej lub bardziej zróżnicowana. A spojrzenie na nią, im bardziej jest zniuansowane, tym lepiej oddaje stan rzeczy i obraz zdarzeń. Symbole są jednak po to, żeby nie zapominać o ideałach. I żeby – jak każde dzieło sztuki – zwrócić uwagę na to, co kryje się, nie tylko pod powierzchnią zjawisk, lecz także na to, czym karmi się nasza dusza. „Nie, mitologia nie jest kłamstwem, jest poezją, bo operuje metaforami. Ktoś trafnie stwierdził, że mitologia jest przedostatnią prawdą – przedostatnią, bo tej ostatecznej nie można ująć w słowach”24 – mówił Joseph Campbell. Człowiek nie jest w stanie rozwikłać wszystkich ludzkich tajemnic, a nade wszystko tajemnicy życia i śmierci, tajemnicy istnienia. Co najwyżej możemy się do niej przybliżyć. „Myślenie w kategoriach mitologicznych pomaga nam dojść do zgody z tym, co nieuchronnie na nas czeka na naszym padole łez. Człowiek uczy się rozpoznawać wartości pozytywne w tym, co na pierwszy rzut oka wydaje mu się ciemnym, negatywnym aspektem życia. Cały problem sprowadza się do tego, czy potrafimy rzec wspaniałomyślnie «tak» naszej przygodzie”25 – uważał jeden z największych mitografów XX wieku.
W przypowieści o Samarytaninie Jezus w inteligentny sposób zwrócił uwagę również na to, iż nierzadko bywa tak, że lekarza potrzebują nie tylko ci, których dotknęło jakieś nieszczęście. Potrzebują go i ci, którzy są (z pozoru) zdrowi, lecz nie zdają sobie lub nie chcą zdać sobie sprawy ze stanu swojej duszy. Wiara i kultura – począwszy od banalnego obycia, łagodzenia obyczajów, a skończywszy na powikłaniu ludzkich wyborów i człowieczego losu – skłaniają do namysłu. Uczą dystansu. Zachęcają do ciągłej rewizji własnych przekonań i postaw. Bardziej niż samozwańczy – jak to określił jeden z moich kolegów pisarzy – „naprawiacze świata i ludzi”26 potrzebni są, nie tylko światu i ludziom, lecz każdemu z nas, nade wszystko ci, którzy potrafią budować rzeczywistość „bogatą w wiedzę, sztukę, muzykę, wartości humanistyczne, a także wartości wiary”27. Zgadzam się z kolegą Pawłem, który swego czasu często uświetniał wieczory przy rue Surcouf, że powściągliwość i respekt dla każdego, to niezbywalne elementy naszego stosunku do świata i bliźnich. Podziwiam prostą, wspomnianą przez niego kobietę, że – bardziej niż na swoich krzywdach – potrafiła skupić się na dobru, które z powodu braku wiary i kultury zostało zaprzepaszczone. Powtórzyłbym za autorem Pusteblume, z którym od pewnego czasu prowadzę ciekawe rozmowy, że „samokrytycyzm i samoświadomość – to największe i najpiękniejsze osiągnięcia kultury europejskiej”28. Rezygnacja z krytycznego podejścia i z refleksji, nade wszystko nad sobą, jest nie tylko ciężkim grzechem. Jest umysłowym ograniczaniem (siebie i innych). Jest zwykłą głupotą.
Gdy zostałem poproszony przez Superiora, żeby „przygotować coś o kulturze pallotyńskiej na kapitułę”, pojawił się poważny dylemat. Z początku myślałem o tych, którzy sprawili, że wspomnienie jednej z wielu zwyczajnych paryskich ulic rodzi niekiedy niezwyczajne myśli. Im dłużej jednak się zastanawiałem, tym bardziej byłem przekonany, że pallotyński wkład w kulturę w pierwszym rzędzie wiąże się nie z tym, co urosło do rangi symbolu i zostało na wiele sposobów uprzystępnione, lecz wiąże się z tym, co Rabindranath Tagore nazwał kiedyś schronieniem dla umysłu. Matecznikiem, dzięki któremu „swobodnie może docierać [do nas] głos nieba niemającego innych powabów oprócz jasności i wolności”29. Dzięki temu – jak uważał hinduski myśliciel – możemy poczuć dotknięcie Absolutu. I dzięki temu przestajemy być zapatrzeni w siebie, myślimy konstruktywnie o tym, co wspólne. Dzięki temu, przynajmniej od czasu do czasu, jesteśmy mniej bezdomni niż jesteśmy. Dodałbym, iż także dzięki temu – zanim zaczniemy palić książki – potrafimy się poważnie zastanowić i powstrzymać przed tym, co destrukcyjne. Niszczące nie tylko ciało i duszę. Dewastujące nie tylko człowieka i naturę. Zrywające podstawowe więzi, o których czytamy w Genesis, do których odsyła nas jedyna nowotestamentowa prorocka księga, niezwykła Księga Pocieszenia – Apokalipsa.
Twórca witrażu w paryskiej sali-kaplicy przy rue Surcouf zapytany kiedyś o sztukę religijną, o jej znaczenie i funkcję, odnosząc się do swojej Apokalipsy stwierdził, że to sprawa najpoważniejsza z poważnych i nie wie, czy jeszcze kiedykolwiek odważy się na podobny krok. Dzisiaj uchodzi za jednego z najwybitniejszych twórców drugiej połowy XX wieku. Moglibyśmy powiedzieć (a niektórzy z pallotynów nawet potwierdzić), że w swej wielkości czuł się mały, a dzięki respektowi wobec sacrum (jak i sanctum), jak i dzięki głębokiemu namysłowi, potrafił uzmysłowić, pokazać wielu osobom, że dotknięcie, jakie pochodzi i przychodzi z nieba (zwraca na nie też uwagę obraz patrona Regii, Jezusa Miłosiernego), jest w stanie rozmiękczyć najtwardsze serce, rozjaśnić umysł, wskazać światło w najciemniejszym tunelu.
Marek WITTBROT
Paryż, listopad 2018 roku
1 Paweł Krupa, Wiara i kultura, „W drodze”, nr 5 (537) 2018; cyt. za: www.miesiecznik.wdrodze.pl
2 J.w.
3 J.w.
4 J.w.
5Kaléidoscope franco-polonais, Paris 2004, s. 78.
6 J.w.
7 Por. Frère Roger, de Taizé, Les écrits fondateurs, Dieu nous veut heureux, Taizé 2011, s. 9 i 79.
8 Joanna Tronina-Petit, La vie intellectuelle en Pologne vue a travers les conférences du Centre du Dialogue, Paris 2000, s. 94.
9 J.w., s. 93.
10 Krzysztof Pomian, Wśród mistrzów i przyjaciół, Gdańsk 2018, s. 376.
11 Papież Franciszek, Przemówienie w Parlamencie Europejskim 25 listopada 2014 roku; cyt. za: www.vatican.va
12 Jiddu Krishnamurti, Księga życia, przłożyli Jacek Kryg i Edyta Wittchen, Poznań 2005, s. 217.
13 John O’Donohue, Anam Ċara, przłożył Jerzy Morka, Łódź-Wrocław 2004, s. 109.
14 J.w., s. 168.
15 Heinrich Heine, Almansor; w: Heinrich Heine, Sämmtliche Werke in drei Bänden, Stuttgart 1990, t. I, s. 738.
16 Czesław Miłosz, Abecadło, Kraków 2001, s. 106.
17 Kazimierz Brandys, 20 lat Centre du Dialogue, w: „Nasza Rodzina”, nr 9 (600) 1994, s. 8.
18 Jerzy Turowicz, j.w., w: „Nasza Rodzina”, nr 10 (601) 1994, s. 17.
19 Wojciech Karpiński, 20 lat Centre du Dialogue, w: „Nasza Rodzina”, nr 9 (600) 1994, s. 13.
20 Jerzy Giedroyc, j.w., s. 9.
21 Adam Zagajewski, j.w., s. 17.
22 Władysław Bartoszewski, j.w., w: „Nasza Rodzina”, nr 10 (601) 1994, s. 16.
23 Alexandre Pietrzyk, Dialogi na rue Surcouf, w: Homo homini res sacra. Cztery dekady działalności paryskiego Centrum Dialogu (1973-2015), Ząbki 2016, s. 34.
24 Joseph Campbell, Potęga mitu, przełożył Ireneusz Kania, Kraków 2013, s. 188-189,
25 J.w., s. 189.
26 Artur Becker, Naprawiacze świata i ludzi, w: „Rzeczpospolita” z 18 marca 2016 roku, cyt. za: www.rp.pl
27 Papież Franciszek, j.w.
28 Artur Becker, j.w.
29 Rabindranath Tagore, list do Victorr Ocampo z 13 stycznia 1925 roku, przełożyła Bożena Śliwczyńska; cyt. za: Rabindranath Tagore, Poeta świata, Warszawa 2011, s. 263.
Marek Wittbrot – w latach 1991-1999 prowadził „Naszą Rodzinę”, obecnie zaś jest redaktorem „Recogito”.
Recogito, rok XIX, grudzień 2018