Diecezja rzymska uczciła wczoraj dwóch wielkich artystów: Fra Angelico i Wolfganga Amadeusza Mozarta. Wybór dnia i jego dwóch głównych bohaterów nie był przypadkowy, bowiem 18 lutego wspominamy w liturgii Kościoła bł. Fra Angelico, czyli świętego patrona artystów. Co zaś do Mozarta, uczczono jego pierwszą podróż do Rzymu, która miała miejsce w 1770 roku, a więc 250 lat temu.
Najpierw kilka słów o bł. Fra Angelico, a właściwie o Guidolino di Pietro, bo pod tym nazwiskiem urodził się w 1387 roku w Toskanii, niedaleko Florencji. Mając 20 lat wstąpił do Dominikanów w Fiesole, gdzie przyjął imię Jan. Stąd znany jest również jako bł. Jan z Fiesole. Po otrzymaniu święceń kapłańskich, nie tylko wiernie wypełniał swoje obowiązki zakonne, ale i malował. W 1438 roku rozpoczął prace w klasztorze San Marco we Florencji. W ciągu ok. 12 kolejnych lat ozdobił tam freskami 40 cel zakonnych. W 1445 roku został wezwany przez papieża do Rzymu, gdzie wymalował dwie kaplice w bazylice św. Piotra i w Pałacu Watykańskim. Pracował także w katedrze i w konwencie św. Dominika w Orvieto. Zmarł w Rzymie 18 lutego 1455 roku, gdzie do dzisiaj nad posadzką pięknej gotyckiej bazyliki Santa Maria sopra Minerva, tuż obok Panteonu, znajduje się jego grób z marmurową podobizną.
Po śmierci Fra Angelico (jak to zwykle bywa), szeroko rozeszła się sława jego świętości i talentu. „Był nie mniej znakomitym malarzem, jak i miniaturzystą, i niezwykle przykładnym mnichem” – napisał o nim słynny kronikarz Giorgio Vasari. Ot dlaczego, w otoczeniu Jana i w dziejach sztuki, przyjęto nazywać go „Fra Angelico” – „brat anielski”. Beatyfikował go dopiero w 1982 roku – boć sam wrażliwy na piękno i sztukę – Jan Paweł II, ogłaszając go jednocześnie patronem artystów i historyków sztuki. Nie dziwi więc nic, iż pierwszą podroż Mozarta do Rzymy zdecydowano uczcić we wspomnienie liturgiczne patrona artystów.
Ponieważ kościół dominikanów jest od kilku miesięcy zamknięty (prowadzone są w nim prace renowacyjne), wczorajsze uroczystości, w których i ja uczestniczyłem, miały miejsce po sąsiedzku, w niemniej pięknej bazylice św. Ignacego z Loyoli, czyli u „odwiecznych rywali” dominikanów, jezuitów. Najpierw była msza święta, której przewodniczył kard. Angelo De Donatis, wikariusz papieski dla diecezji rzymskiej. Śpiewy mszalne – Missa brevis Mozarta – wykonała Kapela z Konserwatorium św. Cecylii (3 głosy żeńskie i 6 męskich) przy akompaniamencie organów, skrzypiec, wiolonczeli, kontrabasu i fagotu.
Druga część wieczoru, od 20.30, została całościowo dedykowana Mozartowi, zwłaszcza jego podróży do Rzymu i twórczości z ostatniego roku życia (1791). Fragmenty jego kompozycji były wykonywane i komentowane. Czytano też jego listy. Jeden z prelegentów, ks. Andrea Lonardo, zaznaczył na samym początku, iż organizatorom wieczoru zależało nie tyle na mówieniu o Mozarcie, co sprawieniu, aby on sam mówił”. Tak więc, pierwsza podróż Mozarta do Rzymu miała miejsce w 1770 roku. Spędził on w Wiecznym Mieście cztery pracowite tygodnie. Podróż zorganizował jego ojciec, Leopold. Zresztą wszystkie trzy podróże do Italii, które miały miejsce w latach 1769-1773, organizował ojciec. Pierwsza trwała aż 15 miesięcy. Zwiedzili wtedy najważniejsze miasta Półwyspu Apenińskiego, organizując w nich koncerty.
Gdy Wolfgang dotarł do Rzymu, liczył niespełna 14 wiosen. Był to czas wypełniony zwiedzaniem i występami dla arystokracji. Odwiedził między innymi Kaplicę Sykstyńską, gdzie usłyszał, a następnie zanotował z pamięci sławne Miserere Gregoria Allegriego. Chodzi o 9-głosową kompozycję chorałową, której nigdy nie opublikowano.
Wolfgang poświęcał także dużo czasu na kompozycję. Napisał wtedy kontredans, K. 123/73g i arię Se ardire, e speranza (K. 82/73o), zakończył także pracę nad rozpoczętą już wcześniej symfonią G dur. Fragmenty tychże utworów usłyszeliśmy wczoraj wieczorem. Wykonany został także fragment Wielkiej Mszy c-moll z 1782 roku, której Mozart nie pisał na zlecenie. Napisał ją, wypełniając złożone wcześniej ślubowanie, że skomponuje mszę, jeśli Konstancja Weber zostanie jego żoną. Tak też się stało. Chciał też podziękować Bogu za wszystkie dary, jakie otrzymał. Jest to bardzo ważne dla zrozumienia głęboko religijnej duszy Mozarta.
No właśnie! Druga odsłona wczorajszego wieczoru została zatytułowana: „Boski Amadeusz i łaska wiary”. Podczas mszy św. modliliśmy się (jedna z intencji Modlitwy Wiernych), „aby Bóg przebaczył grzechy Mozarta i wszystkich tych artystów, którzy nawiązali z Nim kontakt, a potem od Niego odeszli”. O co chodzi? Otóż, jak wiemy (może nie wszyscy), Mozart przynależał do masonerii. Niektóre jego dzieła, zwłaszcza opera Czarodziejski flet, oparta jest na symbolice wolnomularskiej i zawiera elementy rytuałów i ceremonii masońskich.
„Za tą historią kryje się prawdopodobnie wielki dramat” – mówił jeden z wczorajszych prelegentów. Kompozytor był przecież naturą głęboko religijną. Skomponował 19 mszy i 47 innych utworów muzyki kościelnej. To prawda, że większość z nich powstała przed konfliktem z arcybiskupem Salzburga. Mozart zostaje odsunięty przez niego od funkcji nadwornego kompozytora kaplicy arcybiskupiej. W tym kontekście szuka szczęścia, a zwłaszcza pieniędzy, których mu brakuje, w lożach masońskich. Wydaje się jednak, że przynależność kompozytora do masonerii wiązała się raczej z jego nieokreślonym statusem społecznym i niepewną sytuacją materialną, w jakiej znalazł się po konflikcie z arcybiskupem. Przechodzenie z jednej loży do drugiej, czy nawet myśl o założeniu własnej loży, może świadczyć o tym, że nie czuł się tam zbyt dobrze. Zresztą, jak czytamy w relacji jednego z masońskich współbraci Mozarta, kompozytor „zajmował się tam głównie grą i muzyką, a także licznymi uciechami stołu dobrze zastawionego”. Przy całym tym rozdarciu, kompozycje Mozarta z ostatniego roku życia posiadają jednakowoż rysy głęboko osobiste i religijne. Wspomnijmy chociażby przepiękne Ave verum. Ile w niej skupienia i intymności. Jeden z dwóch wczorajszych prelegentów zaznaczył, iż pod koniec życia kompozycje Mozarta stawały się coraz bardziej uduchowione. Oczyszczał je z nalotu tego, co mogłoby stanowić czczą rozrywkę dla uszu.
I jeszcze jedno. Na zakończenie wczorajszej mszy świętej ks. kardynał Angelo De Donatis przypomniał słowa Mozarta, dla którego „śmierć miała być kluczem do prawdziwego szczęścia”. W rzeczy samej, do umierającego ojca, z którym kompozytor miał raczej relację toksyczną, kieruje on następujące słowa: „Ponieważ śmierć jest rzeczywistym kresem życia, od kilku lat tak dalece oswoiłem się z tą prawdziwą, najlepszą przyjaciółką człowieka, że jej obraz nie tylko nie przedstawia dla mnie nic przerażającego, lecz przeciwnie, jest nawet bardzo uspokajający i pocieszający… Nigdy nie kładę się do łóżka bez myśli, że już jutro, być może, nie będzie mnie; a jednak żaden z tych, którzy mnie znają, nie mógłby powiedzieć, że jestem strapiony czy smutny”. W słowach tych nie sposób nie dostrzec nadziei na wieczność. I – bez względu na życiowe meandry – nadzieja ta jest również w muzyce Mozarta.
Stanisław STAWICKI
Rzym, 19 lutego 2020 roku
Ks. Stanisław Stawicki. Pallotyn. Urodził się w 1956 roku w Kowalu. Wyższe Seminarium Duchowne w Ołtarzewie ukończył w 1982 i w tym samym roku przyjął święcenia kapłańskie. Studiował w Rzymie (1986-1988). Przez wiele lat pracował na misjach w Rwandzie i Kamerunie (1983-1999), gdzie pełnił stanowisko mistrza nowicjatu (1990-1999). W roku 2003 na Wydziale Teologicznym jezuickiego Centre Sèvres w Paryżu obronił swoją pracę doktorską Współdziałanie. Pasja życia. Życie i działalność Wincentego Pallottiego (1795-1850), założyciela Zjednoczenia Apostolstwa Katolickiego. Przez trzy lata (do października 2011 roku) prowadził Międzynarodowe Centrum Formacji Pallotyńskiej „Cenacolo” przy Via Ferrari w Rzymie. W kwietniu 2012 roku został dyrektorem Pallotyńskiego Centrum Formacyjnego „Genezaret” w Gomie (Demokratyczna Republika Konga). W latach 2014-2017 był sekretarzem Zarządu Prowincji Chrystusa Króla w Warszawie. Od 2017 roku jest kustoszem kościoła Santissimo Salvatore in Onda w Rzymie.
Recogito, rok XXI, luty 2020