Nie ma chyba drugiego narodu, który byłby tak czuły,
czy wręcz przeczulony, na punkcie tego, co się o nim mówi,
jak Polacy. – Być może oprócz Niemców i Żydów…
Ciekawe połączenie, nieprawdaż?
Jacek Woźniakowski
z wypowiedzi prywatnej
Polacy są dumni. Dumni ze swojej kultury, dumni z wybitnych naukowców i artystów, dumni z Papieża, dumni z polskich zwyczajów i krajobrazów, ale przede wszystkim dumni ze swej historii. Nie wyobrażam sobie spotkania w gronie rodziny lub przyjaciół, gdzie prędzej czy później nie potrącono by o jakieś zamierzchłe wydarzenia, wojny, lub spory. Będąc dzieckiem, wielokrotnie uczestniczyłem w takich rozmowach. Siedząc gdzieś w końcu stołu, lub bawiąc się w kącie podczas domowych uroczystości chwytałem ciekawym uchem nazwiska Piłsudskiego, Witosa, Grota-Roweckiego, Mikołajczyka, Bieruta, Gomułki i wielu innych. Czasem skok w historię bywał dalszy i wtedy pojawiały się nazwiska królów, wodzów, narodowych bohaterów lub zdrajców. Musiały to być osoby ważne, skoro dorośli potrafili dyskutować, a czasem nawet zażarcie się kłócić do późnej nocy. Często usypiałem kołysany głosami gorącej dyskusji na temat kruchości aliansów w trzydziestym dziewiątym lub lepszego wykorzystania wiedeńskiego zwycięstwa króla Jana.
Sądzę, iż wielu Polaków mogłoby przytoczyć podobne wspomnienia. Jesteśmy narodem głęboko zakorzenionym we własnej historii i chyba wciąż możemy poszczycić się wysokim stopniem wiedzy historycznej wśród młodego pokolenia. Ostatnio jednak zadaję sobie coraz częściej pytanie o prawdziwą treść owej świadomości historycznej.
Przez wiele dziesiątków lat historia była dla nas schronieniem oraz źródłem siły do przetrzymania niewoli lub prześladowań. Była miejscem, w którym mogliśmy czuć się wolni, stawała się antidotum na fałsz i upodlenie, którego doświadczaliśmy na co dzień, dawała nadzieję. Z tych samych jednak powodów podlegała ona procesowi swoistej mitologizacji: wybitni poeci stawali się prorokami (bo przecież takie jest znaczenie słowa „wieszcz”), odważni dowódcy – herosami, zręczni politycy – zbawcami Ojczyzny. Historia zamieniła się w rodzaj „złotej legendy”, gdzie zacierały się półcienie i zło walczyło z dobrem niemal w czystej postaci. Uczyliśmy się jej jakby na klęczkach, zachowując to co dobre i piękne, a szybko zapominając o tym, co mogłoby stanowić choćby małą skazę na stworzonym przez nas autoportrecie. Otoczeni rozmaitymi wrogami, potrzebowaliśmy obrazu samych siebie, który podnosiłby nas na duchu. Romantyczna i bohaterska szarża ułańska na niemieckie czołgi spychała w niepamięć nieudolność polskich polityków, solidarność wielu z narodem żydowskim pokrywała prawdę o istnieniu „szmalcowników”, heroizm Prymasa Tysiąclecia zmazywał zupełnie uczucie zażenowania niezbyt bohaterską postawą ówczesnego episkopatu. Z tak oczyszczonej i wyidealizowanej historii wyłaniał się naród wyjątkowy: naród ludzi uczonych, skromnych, wielkodusznych, bogobojnych, odważnych, tolerancyjnych, wolnych i szarmanckich wobec dam. Naród nasz ukazywał się jako absolutny fenomen, rodzaj wyizolowanego zjawiska na mapie Europy. Nic dziwnego, że w końcu zrodził się w Polsce narodowy mesjanizm. Nic też dziwnego, że trwa on do dziś, czasem głęboko ukryty, ale wciąż gotów zapłonąć na nowo.
Że tak jest w istocie, niech udowodni następujący cytat: „… naród Polski niemal od początku swego istnienia wychował się na gruncie cywilizacji łacińskiej, personalistycznej, która jest dziedzictwem chrześcijaństwa biblijnego i antyku grecko-rzymskiego. Ale też od początku atakowała nas cywilizacja bizantyjska zarówno od Zachodu, od Imperium Rzymskiego narodu niemieckiego, jak i od Wschodu, od samego Bizancjum i Rusi Kijowskiej. Doszedł do tego nacisk cywilizacji turańskiej (mongolsko-moskiewskiej), a także coraz bardziej pęczniała cywilizacja żydowska”1.
Słowa te są streszczeniem fragmentu wystąpienia ojca Alberta Mieczysława Krąpca, dominikanina, które wygłosił na spotkaniu z okazji jubileuszu jego pracy naukowej. Wyznam, że mam do osoby Jubilata ogromny szacunek i spośród ludzi Kościoła byłby on dla mnie jednym z głównych kandydatów do nie przyznawanego już (a szkoda) medalu króla Stasia Sapere auso. Niestety z powyższym tekstem zgodzić się nie mogę. Najpierw samo określenie „naród Polski”. Mam wrażenie, że zawiera się w nim wizja absolutnej jednorodności tworu, do którego się odnosi. Potrzeba zwartego oporu wobec zaborców czy okupantów sprawiła, że Polacy mieli potrzebę określenia się jako narodowo-kulturowy monolit. Konsekwencją takiej postawy jest jednak zapomnienie, że na określenie „naród Polski” składa się wiele różnych mniejszych i większych wspólnot, mających odrębne kultury, stroje, czasem języki. To właśnie one, jak elementy kalejdoskopu, tworzą barwny obraz Polski. Tymczasem często, kiedy słyszę moich rodaków, wydaje mi się, iż lata unifikacyjnej komunistycznej propagandy, dla której każda odmienność była zagrożeniem, zrobiły swoje. Aspirujemy do absolutnej jedności: nie lubimy mówić o grupach etnicznych, lub mniejszościach narodowych, nie znamy i nie chcemy poznać ich kultur ani historii, często traktujemy ich jak intruzów z wyższością lub kpiną, zapominając, że mają oni takie samo prawo do imienia Polaka, jak ci co mogą udowodnić swoje pochodzenie od Lecha, jeżeli takowi się znajdą.
Mamy więc ów naród Polski jednorodny i zwarty. Dalej dowiadujemy się, że od początku (niemal) swego istnienia był on kształtowany przez kulturę chrześcijańską i antyczną. Ano właśnie! Cóż to znaczy od początku istnienia: od Lecha, Mieszka I, Bolesława Chrobrego? Widzimy, że nieumiejętne używanie pojęcia „naród” stawia nas przed nielada problemem. Na coś jednak trzeba się zdecydować. Przyjmijmy zatem, że początkiem narodu jest początek polskiego państwa chrześcijańskiego. Trudno jest mi doprawdy uwierzyć, iż Mieszko i jego dwór byli wychowywani „na gruncie cywilizacji łacińskiej i personalistycznej” oraz uczęszczali do filozofów greckich. Nie można mieszać nauki katechizmu i podstawowych zasad dyscypliny kościelnej ze studiami nad Platonem, czy Ojcami Kościoła, a takich i to na skalę narodową trudno doszukać się w naszym kraju jeszcze bardzo długo po śmierci pierwszego historycznego władcy. Poza tym oryginalność naszego charakteru narodowego polega właśnie na spotkaniu kultury słowiańskiej i pogańskiej z wartościami płynącymi z Dobrej Nowiny i dziedzictwa kultur basenu Morza Śródziemnego. Te różne a czasem wprost sprzeczne wartości wciąż ze sobą współistnieją tworząc nasz narodowy charakter. Trzeba to uznać i cieszyć się tym, a nie udowadniać nasze bezsporne greckie pochodzenie, jak to mieli zwyczaj czynić Sarmaci.
Oczywiście, po długim procesie asymilacji weszliśmy głęboko i na stałe w krąg cywilizacji chrześcijańskiego Zachodu. Tu chciałoby się dodać, iż dokonało się to dzięki naszym sąsiadom, którzy jak starsi bracia w ów krąg nas wprowadzili. Otóż nie tak widzi sprawę czcigodny Autor. Personalistyczna kultura antyku oraz chrześcijaństwo musiało przeniknąć do Polski w jakiś tajemniczy i cudowny sposób, skoro dookoła czyhała na nas zewsząd wroga, bizantyjska kultura. Rzeczywiście oryginalny to sposób spojrzenia na przykład na misję Cyryla i Metodego, którzy w tej perspektywie stają się wysłańcami bizantyjskiego ciemnogrodu! Tak samo cesarz Otton pielgrzymując do grobu świętego Wojciecha, według wszelkiego prawdopodobieństwa knuł potajemnie, jak tu pozbawić Polaków ich personalistycznej cywilizacji. Podobnie święty Bruno z Kwerfurtu.
Wspomniana przeze mnie wyżej idealistyczna, skierowana wyłącznie na elementy legendotwórcze wizja narodu i jego historii przeszkadza w ujrzeniu sąsiadów we właściwym świetle. Znów przeszkadza cieszyć się bogactwem, zawęża i spłaszcza perspektywę. A przecież odnowicielką Krakowskiego Uniwersytetu była córka króla Węgier, a pierwsi mistrzowie tej uczelni przybyli do nas z praskiej Alma Mater. Polską armią pod Grunwaldem dowodził Litwin, Sarmaci nosili się na modłę ruską i turecką, a browar w Okocimiu założył Niemiec. O „pęczniejącej cywilizacji żydowskiej” pisać nie mam już siły, tak bardzo męczy mnie żydowska fobia moich rodaków. Powiem tylko, że dwie wielkie (a nie wiem czy nie jedyne!) powieści o Jezusie Chrystusie w języku polskim, zostały napisane przez Żydów.2
Dziwi mnie doprawdy, iż uczony tej miary co Krąpiec, który wie, że filozoficzne dziedzictwo antyku w dużej części zostało przekazane chrześcijanom przez muzułmańskich Arabów, i że łacinnicy długo nie mogli dorównać subtelnościom greckiej, a więc bizantyjskiej, teologii pozwolił sobie na takie uproszczenia. Może Autor dał się zwieść tendencyjnym historiozoficznym źródłom, z których przyszło mu korzystać. A może uległ właśnie owej pokusie zamieniania historii w legendę. Pokusie tak bardzo znanej każdemu Polakowi.
Zapomnieliśmy bowiem, że historia ma nie tylko pocieszać, czy rozbudzać poczucie narodowej dumy, ale przede wszystkim, jak uczy łacińskie przysłowie, uczyć życia. Jeśli zaś ma go uczyć, to musi być uprawiana solidnie i w sposób krytyczny. Nie może być zastępowana ideologią supremacji jednych kultur czy ras nad innymi. Powinna raczej śledzić wymianę między nimi oraz ukazywać bogactwo, jakie płynie ze spotkania idei i dzieł. Jeżeli tak się nie stanie, jeżeli historia ciągle będzie dla Polaków wyłącznie okazją do lubowania się w narodowej chwale, a nie nauczycielką mądrości, która pomaga w budowaniu przyszłości, to może się zdarzyć, iż przyszłe pokolenia zechcą się jej pozbyć, jak zbędnego, staroświeckiego bagażu. Byłaby to dla nas wszystkich niepowetowana strata.
Paweł KRUPA
1 Krystyna Czuba, „O kulturę prawdy. 50-lecie pracy naukowo-dydaktycznej Ojca Prof. Alberta Krąpca OP”, „Niedziela” 15.12.1996. Cytuje za: „Biuletyn Informacyjny Polskiej Prowincji Dominikanów”, nr l (95-96) 1997, s. 4-5.
2 Myślę o Romana Brandstaettera Jezusie z Nazaretu oraz Szaloma Asza Mężu z Nazaretu.
Paweł Krupa OP. Urodził się w 1965 roku w Żyrardowie. Dominikanin, dr teologii, historyk idei, mediewista, kaznodzieja. Studiował w Krakowie, Paryżu i Rzymie, w latach 1997–2010 członek Commissio Leonina przygotowującej krytyczne wydanie dzieł św. Tomasza z Akwinu, od 2010 do 2016 dyrektor Instytutu Tomistycznego, obecnie kapelan sióstr dominikanek w Radoniach. Autor książek: Krupówki warszawskie t. I-III, Jutro ma na imię Bóg, Spowiedź jak na dłoni, Boski adwokat, Koniec czasów.
„Nasza Rodzina”, nr 9 (636) 1997, s. 8-10.