EWANGELIA: Jakub i Jan, synowie Zedebeusza, zbliżyli się do Jezusa i rzekli: „Nauczycielu, chcemy, żebyś nam uczynił to, o co Cię poprosimy”. On ich zapytał: „Co chcecie, żebym wam uczynił?” Rzekli Mu: „Użycz nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, drugi po lewej Twej stronie”. Jezus im odparł: „Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony?” Odpowiedzieli Mu: „Możemy”. Lecz Jezus rzekł do nich: „Kielich, który Ja mam pić, pić będziecie; i chrzest, który Ja mam przyjąć, wy również przyjmiecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej lub lewej, ale dostanie się ono tym, dla których zostało przygotowane”. Gdy dziesięciu to usłyszało, poczęli oburzać się na Jakuba i Jana. A Jezus przywołał ich do siebie i rzekł do nich: „Wiecie, że ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie między wami. Lecz kto między wami chciał się stać wielki, niech będzie sługą waszym. A kto chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu”.
* * *
Dzisiejsza Ewangelia, wydaje mi się, nie dotyka nas bezpośrednio, ale dotyka pośrednio; o tyle mianowicie, o ile każdy z nas jest wplątany jakoś we wielkie spory władzy z władzą i w dążenia ludzkie do tego, aby mieć władzę na tej ziemi. Wyłania się więc w dzisiejszej Ewangelii problem władzy człowieka nad człowiekiem. Boga nad człowiekiem. Wiemy dobrze, że problem władzy to jednocześnie najbardziej palący problem współczesności, bo właśnie w czasach współczesnych władza jako władza została zakwestionowana i stała się wielkim społecznym problemem. Człowiek na początku czasów nowożytnych postawił sobie pytanie, kto właściwie ma prawo nim władać. Odpowiedź na pytanie była prosta: nikt. Nie ma takiej istoty na ziemi ani na niebie, która miałaby prawo władać człowiekiem. Człowiek jest suwerenny. Człowiek może słuchać jedynie siebie samego, może być posłuszny prawom, które sam ustanowi.
Zarazem jednak w tych samych czasach pojawia się coś paradoksalnego. Oto ten, który zbuntował się przeciwko władzy i nie chce już nikogo słuchać, pragnie za wszelką cenę władać, pragnie rządzić innymi. Upiorem czasów nowożytnych stała się walka o władzę, walka wszystkich o udział we władzy. Stąd wyłonił się problem nie do rozwiązania: jak jest możliwe władanie bez poddania, jak jest możliwa sytuacja, że ktoś może władać, ale nikt nie chce nikomu być poddany. Od kilku już wieków Europa usiłuje rozwiązać ten problem. Myślę, że każdy z nas w jakimś stopniu jest ofiarą tej próby rozwiązania sprzeczności. I tak powstaje we współczesnym świecie coś, co można by nazwać chorobą na władzę, która polega na tym, że się chce władać, ale się nie chce słuchać, że się chce rozkazywać, ale się nie chce rozkazów przyjmować; że się chce mieć udział w rządach, ale nie jest się zdolnym mieć udziału w posłuszeństwie.
W dzisiejszej Ewangelii mamy jakąś małą zapowiedź przyszłej choroby na władzę. Oto uczniowie Jezusa Chrystusa chcą siedzieć w przyszłym Królestwie po Jego prawej i po Jego lewej ręce. Zapewne rozumują całkiem po ziemsku; mają nadzieję, że za czas niedługi Chrystus sięgnie po władzę w Jerozolimie, stanie się jej królem. Przyszedł więc czas na to, ażeby zatroszczyć się o jakąś nagrodę, o przyszłość. Uczniowie ci dość wcześnie przyłączyli się do Chrystusa i to powinno w przyszłości się liczyć. Są pewni swoich zasług, a jakże mogą pić kielich, który będzie pił Chrystus. Mogą pić Jego kielich, nie wiedzą jeszcze, jaki to będzie kielich, ale oczywiście mogą, jeśli Chrystus przyobieca im nagrodę – mogą pić kielich. Czegóż się nie robi po to, aby mieć udział w przyszłej chwale. A Chrystus wylewa kubeł zimnej wody na ich rozpaloną wyobraźnię; każe im służyć. Prawdziwa władza jest bowiem służbą, bo i Chrystus nie przyszedł po to, ażeby Jemu służono, ale po to, ażeby służyć i życie dać.
Przyjrzyjmy się w perspektywie dzisiejszej Ewangelii tej ludzkiej i jakże współczesnej chorobie na władzę. Przejawia się ona rozmaicie; ale najprędzej można ją dostrzec na poziomie mowy, na poziomie słów. Tworzy ona swoistą mowę, swoistą literaturę, może nawet literaturę piękną, ale choć literatura ta jest piękna i choć budzi podziw, jest w niej coś mrocznego, coś zakłócającego, coś bardzo gorzkiego w smaku. Na czym to polega? Skąd się to bierze? Każde wypowiadane przez człowieka słowo ma swojego jawnego lub mniej jawnego adresata. Człowiek, który mówi, mówi zawsze do kogoś, do bliskiego albo do dalekiego, do wroga albo do przyjaciela. Ten, kto jest chory na władzę, zawsze cokolwiek mówi, myśli o władzy, mówi do władzy, mówi przeciw władzy. Choroba na władzę jest pewną obsesją. Człowiek chory na władzę jest sprzężony ze swoim przeciwnikiem, jak drzewo z cieniem. Sprawia to, że jego słowa coraz bardziej i coraz głębiej są czymś podobnym do trucizny, ponieważ jego pragnieniem jest otrucie władzy przeciwnej. Jego mowa staje się jak trucizna. Zatruwana władza odpowiada mową podobną i tak drzewo spiera się z cieniem, a cień spiera się z drzewem. Jedno od drugiego nie jest w stanie się oderwać. Chrystus porównywał kiedyś swoje władanie do władania dobrego pasterza. Mówił, że owce słuchają Jego głosu, idą za Nim. A Piotr, jedna z takich owiec, powiedział: słowa żywota Ty masz. Są słowa, które są trucizną, i są słowa, które przynoszą życie, słowa, które ożywiają, które budzą z martwych. I właśnie takie słowa są słowami Chrystusowego panowania. Chrystus mówi także, że Jego mowa nie jest mową do władzy i nie jest mową przeciwko władzy. To nie jest mowa, która chce kogokolwiek truć, nawet tę bardzo okrutną współczesną władzę palestyńską i rzymską. Chrystus mówi do kogoś innego. W pewnym sensie nie jest istotne, co mówi, ale to jest najbardziej istotne, do kogo mówi. Bo to, do kogo mówi, decyduje o charakterze jego mowy. Chrystus mówi do ludu, mówi mową, która niesie życie; mową, która nie ma w sobie nic z trucizny; mówi mową, która buduje. Dlatego Piotr może powiedzieć: słowa żywota Ty masz.
Kielich mój – powiada Chrystus – pić będziecie. Ludzka choroba na władzę przejawia się także w tym, że raczej daje pić innym kielich niż sama pije. Dawać pić kielich innym to znaczy zadawać innym cierpienie. Chorzy na władzę zawsze są przekonani, że mają prawo w imię swego pragnienia zadać innym ból, a nawet doprowadzić ich do więzienia czy śmierci. Dlatego w ich mowie mimo woli jest zawarte pewne okrucieństwo. Są okrutni nie tylko dla swych przeciwników, ale dla swych potencjalnych poddanych. Zawsze gotowi ich oskarżyć, poniżyć, a może nawet ukrzyżować. Nie dlatego, że są ich wrogami, ale dlatego, że nie dość, nie do końca chcą być ich poddanymi. Okrucieństwo mowy – ten rys okrucieństwa zawarty jest w sposobie mówienia. Ten rys bez litości ukryty w słowie – to właśnie drugi rys choroby na władzę. I znów postawa Chrystusa jest tutaj zupełnie inna. Trzeba pić kielich razem z ludem. Nie na tym polega władza, że się innym daje kielich do picia, ale na tym, że się ten kielich pije samemu. Dlatego trzeba zejść na dno poniżenia, na to samo dno, na które zszedł lud, bo lud nie potrzebuje oskarżycieli. Lud potrzebuje tych, którzy mu pomogą, lud potrzebuje tych, którzy go usprawiedliwią. Ale usprawiedliwiać nie można przez okrucieństwo. Usprawiedliwiać można jedynie przez miłosierdzie, a w ostatecznym rozrachunku przez męczeństwo. Dlatego trzeba pić kielich, a nie dawać do picia innym. Musimy to dobrze zobaczyć, właśnie w perspektywie dzisiejszej Ewangelii. Bo jak powiedziano, sprawa ta nie dotyka nas na co dzień bezpośrednio, ale pośrednio dotyka nas tak głęboko, że nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak głęboko jesteśmy przez ten konflikt władzy o władzę, przez tę chorobę władzy dotknięci i przeniknięci. Choroba na władzę to przede wszystkim choroba mowy. Spraw, abym siedział po Twojej prawej i lewej ręce.
Choroba na władzę stwarza mowę, w której jest i okrucieństwo, i trucizna. Trzeba powiedzieć, że stwarza ona mowę wyobcowaną, powiem nawet więcej, i proszę dobrze rozumieć to słowo: mowę emigracyjną, ale nie w sensie terytorialnym, ale w sensie głębszym, mowę emigracyjną w sensie duchowym, mowę, która się odłączyła od ludu, od narodu. Mowa ta mimo woli truje, a nie ożywia. Mowa ta nie umniejsza okrucieństwa, ale go powiększa, mnoży. W czasach, kiedy lud, naród jest głodny słowa, które daje życie, które poszerza serce i otwiera rozum, w tych czasach, w czasach wielkiej posuchy, ta mowa nie syci głodu i nie jest siewem Królestwa Bożego. Jest znakiem najgłębszego upadku ducha. Ewangelia mówi, że ten naprawdę włada, kto umie służyć. Ale to nieprawda, że jedni są powołani do rządzenia, a inni do słuchania. Każdy z nas jest władcą i sługą zarazem. Może władać, nawet powinien władać, ale pod warunkiem, że najpierw będzie sługą. Zanim otworzy usta, by mówić, musi otworzyć swoje uszy, aby słuchać. Lud Boży, naród bardziej potrzebuje słuchania, naszego słuchania niż naszego mówienia, bo mówców mamy wielu, ale takich, którzy by wysłuchali – niewielu. Ale właśnie nic tak nie napawa lękiem jak słuchanie. Człowiek w gruncie rzeczy boi się słuchać, bo żeby słuchać, trzeba się zbliżyć, zapomnieć o sobie, skupić się na cudzym krzyku, na cudzym płaczu, niekiedy trzeba iść aż do samego środka kaźni. Trzeba jednak przyznać, że nic nie wymaga większego trudu i głębszego męstwa, jak mowa, mowa wywiedziona z takiego słuchania. I trzeba to powiedzieć, kto zdobył się na mowę wydobytą ze słuchania, ten dał ludowi pokarm prawdziwego życia, i ten stał się bardziej władcą ludu niż chciał nim być. Stał się bardziej władcą im mniej chciał być władcą.
Józef TISCHNER
Ks. prof. Józef Tischner (1931-2000). Fenomenolog, profesor Papieskiej Akademii Teologicznej i Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, w latach osiemdziesiątych prezes wiedeńskiego Instytutu Nauk o Człowieku, autor m.in. Świata ludzkiej nadziei, Etyki Solidarności i Myślenia według wartości. W sumie opublikował dziewięć książek na temat etyki, teologii i historii. Był kapelanem „Solidarności” i współtwórcą tzw. filozofii spotkania. Wielokrotnie występował w paryskim Centrum Dialogu, głosił konferencje czy też prowadził rekolekcje w pallotyńskim Duszpasterstwie Akademickim. Prezentowana homilia została wygłoszona w Paryżu 20 października 1985 roku.
Recogito / Archiwum pamięci, styczeń-marzec 2003