Przed wielu laty kupiłem w Wiedniu książkę Martina Heideggera pod tytułem Co znaczy myśleć? Książka ta zawiera szczegółowe sprawozdania z wykładów i ćwiczeń, jakie ten wybitny myśliciel prowadził w latach 1951-1952 na uniwersytecie we Fryburgu. Znałem już wtedy inne prace filozofa, szczególnie jego Sein und Zeit, ale ten tytuł przykuł szczególnie mocno moją uwagę. Była jesień 1968 roku. Miasto było pełne uchodźców z Czechosłowacji po niepowodzeniach słynnej „praskiej wiosny”. W prasie żywe jeszcze były echa wojny błyskawicznej między Izraelem a Arabami. Na uniwersytecie wiedeńskim odbywał się właśnie światowy kongres filozofów, na którym dochodziły do głosu wszystkie sprzeczności ówczesnego świata. Ja też czułem, że gnębi mnie sprzeczność. Stałem przed szybą wystawową księgarni uniwersyteckiej i nie wiedziałem, czy mogę sobie pozwolić na dodatkowy wydatek. Któż nie chciałby się dowiedzieć na tym pełnym konfliktów świecie, co znaczy myśleć.
Po kilku godzinach zagłębiłem się w lekturze. Pamiętam do dnia dzisiejszego jedno z kluczowych zdań Heideggera, które brzmiało jak jakiś wyrok: „najbardziej daje do myślenia to, że jeszcze nie myślimy”. Zdanie to jest jak policzek wymierzony współczesnemu światu. Jak to „nie myślimy”? Czyż nie stworzyliśmy nauki, czy nauka nie stworzyła techniki? Czy nie organizujemy naszego życia codziennego w sposób rozumny? Czyż w końcu sami nie nazwaliśmy się „intelektualistami”? Jak można powiedzieć, że nie myślimy?
A jednak głos sędziwego myśliciela ze Schwarzwaldu nie dał się zagłuszyć. Wciskał się w duszę i niepokoił. Zmuszał do tego, aby raz jeszcze przyjrzeć się otaczającemu światu. Im więcej było tego patrzenia, tym bardziej piętrzyły się skutki nieprzemyślanych decyzji ekonomii i polityki. A nauka, co z nauką, co z jej dzieckiem — techniką? Heidegger wywodził: nauka także nie ,,myśli”, ona tylko „kombinuje” i „kalkuluje”, a to nie jest jeszcze myśleniem. Nauka chce panować nad przyrodą, ale czy wie, po co. Chce przedłużać życie człowiekowi, ale czy wie, jaki sens ma życie. Posyła ludzi na księżyc, ale czy umie powiedzieć, co dla człowieka jest prawdziwą wartością. Mówimy, że jesteśmy intelektualistami, ale spory, jakie prowadzimy i sposób ich prowadzenia gruntownie temu przeczą.
Na każdym kroku kłuje w oczy bezmyślność świata. Dlatego trzeba się uczyć myślenia. Ale jak to robić? Bardzo prosto: trzeba odwiedzić któregoś z mieszkańców krainy filozofów i zobaczyć, jak on to robi. Trzeba zacząć razem z nim. Z myśleniem to tak, jak z chodzeniem: przez chwilę dziecko trzyma się matczynej ręki, a potem odkrywa, że może samo.
Kiedyś przed wiekami człowiek nazwał siebie istotą myślącą. Czy naprawdę był wtedy istotą myślącą? Z pewnością nie. A jednak tak się nazwał i nazwa ta stała się jego imieniem. Dlaczego? Bo odkrył wtedy po raz pierwszy urok i moc myślenia. Zobaczył w nim ratunek dla siebie. Zobaczył swój ideał. I wtedy właśnie postanowił wydobyć je na jaw i wynieść ponad pożądania, pragnienia, potrzeby ciała. Uwierzył, że nie ma dla niego większego niebezpieczeństwa jak bezmyślność. Wszędzie, gdzie jest nieszczęście, ma swój udział bezmyślność. Odkrycie to dało początek filozofii. Filozofia do dnia dzisiejszego przykuwa naszą uwagę. Myślenie wciąż jest także naszą nadzieją. I dlatego właśnie wciąż na nowo trzeba się nam uczyć myślenia.
Józef TISCHNER
Ks. prof. Józef Tischner (1931-2000), fenomenolog, profesor Papieskiej Akademii Teologicznej i Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, w latach osiemdziesiątych prezes wiedeńskiego Instytutu Nauk o Człowieku, autor m.in. Świata ludzkiej nadziei, Etyki Solidarności i Myślenia według wartości. W sumie opublikował dziewięć książek na temat etyki, teologii i historii. Był kapelanem „Solidarności” i współtwórcą tzw. filozofii spotkania. Wielokrotnie występował w paryskim Centrum Dialogu, głosił konferencje czy też prowadził rekolekcje w pallotyńskim Duszpasterstwie Akademickim.
„Nasza Rodzina“, nr 12 (543) 1989, s. 23.