Joanna Stasiak posługuje się oryginalną techniką, jaką jest malarstwo na jedwabiu, i z pełną świadomością, wyraziście, eksponuje charakterystyczne dla niej środki artystycznego wyrazu. Od razu wprowadza widza w świat dialogu z własną wyobraźnią oraz sztuką dawną, wywodzącą się także spoza Europy. Konwencja realistyczna, będąca dla artystki przysłowiowym punktem wyjścia, pozwala widzowi rozpoznać tu wszystko, co zna, ale wzmocnione o syntezę, intensywność barw i niebanalną kompozycję. Odbiorca patrzy więc, z uczuciem zadziwienia na przedstawienia mocno skonstruowane, a zarazem jakby lekko poruszone na jedwabnej materii, przez którą przenika naturalne światło otoczenia – raz są to półcienie, a kiedy indziej wzmacniające barwy obrazu, rozświetlenia.
Na obrazach powstających od 2018 roku, Stasiak łączy wspaniałe okazy ryb z pejzażem, który z jednej strony przypomina nam Południe Europy, z drugiej – egzotyczny krajobraz Japonii. Malarka przetwarza i zaciera granice między nimi, co dobrze pokazuje jedna z pierwszych ekspozycji o tej tematyce, pod tytułem: „Morze wewnętrzne” (13 września – 15 listopada 2019, Galeria Biblioteki Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy).
Widzimy dalekie, wręcz topograficzne ujęcia pejzażu i fragmenty nadmorskich miast, często umiejscowionych na tle skalistych wzgórz. Skubizowana architektura jest organiczną częścią tego krajobrazu, wydaje się dawna, a jednocześnie współczesna, staje się więc uniwersalna. Niekiedy przypomina tę, znaną z płócien XV – wiecznych włoskich mistrzów. Kompleksy budynków ciasno oblegają wzniesienie lub malowniczo zawisają na wzgórzu. Położone nad brzegiem morza, czy w fantazyjnym łuku zatoki. Można je interpretować jako wydobyte z tego właśnie krajobrazu i to prawie w tym samym czasie, co jego inne formy, takie jak woda i góry, objęte przestrzenią nieba. Weduty zbudowane są z szerokiej gamy niebieskości, zieleni, ziemistych i brunatnych brązów i tonowanych szarości. Wzmocnione granatami, chabrami i ciemnymi fioletami, butelkową zielenią. Przyciągają spojrzenie ciekawymi akcentami szmaragdu, ugru, żółcieni i pomarańczu oraz piaskowej bieli. Wielość kadrów łączy malarski efekt nasączenia słoną wilgocią, przez którą przenikają szerokie smugi i błyski światła. Patrzymy na widok bezludny, zastygły i nostalgiczny. Obserwowany w pochmurny dzień, albo w porze narastającego łagodnie zmierzchu, z ostatnimi, mocnymi śladami barwy. Czujemy, że ma on w sobie moc trwania. Im dłużej się wpatrujemy, tym bardziej utwierdzamy się w jego symbolicznym znaczeniu.
A wspomniane wcześniej ryby? Są monumentalne i naturalistyczne, zazwyczaj dynamiczne, zdarza się jednak, że przepływają spokojnie przez zielonkawe, nieokreślone przestworza. Pełne życia, siły, giętkie, barwne i zaopatrzone w charakteryzujące je szczegóły. Bywa też, że są drapieżne, atakują, pożerają jedne drugich. Wdają się odważnie z walkę ze smukłym, japońskim smokiem. Rozpoznajemy je, jako egzotyczne, a w sytuacji polowania i właściwej temu agresji – okrutne. Ich delikatna stylizacja, wynikająca z tego dekoracyjność i, charakterystyczny dla scytyjskich przedstawień, rys dzikości – przywodzą na myśl znakomitą grafikę japońską o podobnej tematyce.
Te ryby rzeczywiście wglądają tak, jakby wyskakiwały wysoko ponad wodę i to również oddaje ich naturę. Woda, która jest częścią wspomnianych już pejzaży, stanowi ich naturalne środowisko, ale oto zmieniają je na inny żywioł – powietrze, w którym płyną lub zawisają przez moment.
Możemy jednak spojrzeć na nie, jako na coś odrębnego, a istniejącego w ramach interesującej nas kompozycji. Ryby są jej elementem pierwszoplanowym, masywnym, pełnoplastycznym i wypełniają połowę powierzchni całego malowidła. A to, najczęściej, złożone jest z dwóch połaci jedwabiu – na jednej, zdecydowanie większej, widzimy więc „lotne” ryby na tle weduty, zaś na drugiej, mniejszej, „podwieszoną” albo „nadwieszoną” kontynuację tego widoku. Tu warto zauważyć, że – jak sądzę – poszczególne fragmenty każdego z przedstawień mogą być eksponowane samodzielnie. Teraz jednak widzimy je łącznie i mamy poczucie zestawienia dwóch światów. Fascynującego, barwnego i drapieżnego zwierzęcia, które samo w sobie może symbolizować początek życia, wywiedzionego z głębi oceanu, i które jest jak „estetyczny znak ”, zamykający w sobie mentalność i sztukę Azji, oraz charakterystyczny krajobraz, tak w sensie rzeczywistym jak i malarskim, będący synonimem rozkwitu nowożytnej kultury europejskiej. A gdy rozpoznamy na obrazach artystki rytm łuków, przypominający rzymskie akwedukty, to czy nie cofamy się jeszcze bardziej w głąb czasu i jego zapisu w sztuce, a więc do fresków z okolic Neapolu, które pochodzą z pogranicza starej i nowej ery?
Mamy więc przed sobą malarski cykl, który operuje motywami realistycznymi. To weduta i ryby. Ale w ich zestawieniu jest coś abstrakcyjnego – co wyraża bogactwo przeszłości, a zarazem przenosi nas we współczesność.
Z tych przedstawień wyprowadzony został inny cykl – połączony z tym pierwszym tematycznie i stylistycznie, a pokazujący dom malarki, który spłonął w listopadzie 2018 roku. Dom w Trękusie, wiosce położonej niedaleko Olsztyna, na Warmii, już w latach 70. stanowił kolebkę sztuki, niezależnej i awangardowej. Spotykali się w nim młodzi ludzie, a z perspektywy czasu – naukowcy, artyści i animatorzy kultury, zafascynowani teatrem, muzyką, literaturą i plastyką, którzy inicjowali też różne zdarzenia w innych częściach Polski. Stary, drewniany dom, zbudowany na początku XX wieku, gdy w 2001 roku stał się własnością Joanny Stasiak, jej „miejscem na ziemi”, już był legendą, przynajmniej tu, na Warmii. Szybko też zaczęto w nim organizować ogólnopolskie warsztaty malarskie oraz interdyscyplinarne spotkania artystyczne.
Z tego dawnego, spalonego domu ocalało niewiele. Z żywiołu ognia uratowano zaledwie kilkanaście przedmiotów i dziesiątki poczerniałych desek. To jednak, co pozostało, traktowane jest teraz jako rodzaj relikwii przeszłości. Wkomponowane w nowy dom, powstały na fundamentach tamtego, i w jego najbliższe otoczenie. Jest to znaczący fakt, bo w ten sposób obecny dom, substancjalnie – jakby to ujęli filozofowie – staje się kontynuacją życia swojego poprzednika. Przejmując też wszystkie jego artystyczne i społeczne role, ze szczególnym uwzględnieniem autorskiej galerii Joanny Stasiak „In Spe”. Założonej w 1996 roku w Warszawie, „przemianowanej” na galerię „W drodze”, bo nieposiadającej siedziby, a prezentującej sztukę w wielu miejscach w Polsce, także za granicą, w 2022 roku zaś przeniesionej oficjalnie do Trękusa. Nowy dom można określić, jako modernistyczny: prosty, przestrzenny, drewniany i surowy, z wieloma płaszczyznami okien, które rozświetlają wnętrze i zewnętrze, gdzie dominuje czerń, traktowana jako swoista pamiątka przeżytego cierpienia, przetworzonego przez czas oraz umysł i serce, albo jako pewnego rodzaju skondensowanie barw i energii – czyli nowy początek.
Uroczyste otwarcie nowego domu w Trękusie nastąpiło w dniach 30 kwietnia – 1 maja 2022 roku i było wydarzeniem interdyscyplinarnym, noszącym tytuł „Podróż do domu”.
Zapoczątkował je wernisaż obrazów na jedwabiu Joanny Stasiak, na których dominował temat utraconego domostwa. Autorką tekstu w pomysłowym katalogu, towarzyszącym ekspozycji, jest historyk sztuki, Katarzyna Stamm. Pięknym dopełnieniem wystawy stał się mini koncert Anny Brody wraz z Przyjaciółmi. Wystąpili: Anna Broda (cymbały i śpiew), Anna Śleszyńska – Górny (skrzypce), Dominika Złakowska – Cieślak (skrzypce), Piotr Górny (gitara basowa i akustyka), Łukasz Złakowski (klawisze) i Adam Cieślak (perkusja). Muzyka w łączności ze śpiewanymi przez artystkę tekstami, czyli umiejętnie interpretowanymi wierszami – zbudowała wśród obecnych pierwszą falę wzruszenia. W aurze głębokiej refleksji, pojawił się też pierwszy rys wspólnotowy.
Następnego dnia odbył się kilkugodzinny, nasycony faktami, specyficzny wieczór wspomnień, dotyczący historii domu, jako szczególnego spiritus movens, który przyciąga niezwykłych ludzi i wokół którego cały czas dzieje się sztuka. Wieczór, mający charakter spotkania popularno – naukowego, którego bohaterami byli dawni „młodzi i gniewni”, poprzedzony został krótkim, operującym symbolami i znakami, przejmującym do głębi, występem Teatru Wiejskiego Węgajty.
W zaprezentowanych dwóch „jednoaktówkach”, zainspirowanych zrywem wolnościowym w Białorusi, do którego doszło w 2020 roku, po sfałszowanych wyborach – czuło się połączenie dwóch światów. Źródłem był tu teatr antyczny, działający słowem, muzyką i pantomimą, siłą gestu i mimiki, także w formie maski. Z drugiej zaś strony, widz miał świadomość, że ogląda teatr wyrosły z tej ziemi, powstały w fermencie wielu kultur, przeniknięty szeroko pojętym „słowiańskim duchem”.
Więcej – jakby otoczony echem żmudzkiej puszczy, jaką znamy z opisów Henryka Sienkiewicza i Oskara Miłosza. A „przepleciono” ten wieczór, kilka razy pozwalając jego uczestnikom zaczerpnąć muzycznego oddechu, występami muzyków i animatorów kultury, którzy równocześnie okazywali się znawcami tutejszych obyczajów i gwary, jak Marta Urban – Burdalska.
Zespół składający się z kilku rodzin, gdzie przeważały dzieci, śpiewał i grał na tradycyjnych instrumentach. Prezentował utwory z Warmii i tutejszych mniejszości narodowych. Pojawiły się pieśni ukraińskie, romskie, jak również utwory wykonywane w prawie nieznanej odmianie gwary śląskiej. A na sam koniec, odbył się jeszcze krótki, intensywny, zróżnicowany pod względem nastrojów, znakomity gitarowy koncert muzyki hiszpańskiej i autorskiej, w wykonaniu Marcina Kowalskiego Jany.
Zdarzenia te były otwarte dla wszystkich chętnych: rodziny, przyjaciół, znajomych i sąsiadów Joanny, miejscowych i przyjezdnych, a działy się wewnątrz domu, na jego tarasie i dużym podwórku Przez dom, jak i sąsiadujący z nim dom rodziców malarki – z widoczną pomiędzy nimi stodołą, która jest też przestrzenią warsztatową i wystawienniczą – i otaczające domy podwórko, gdzie w wyznaczonym masywnymi głazami obszarze umiejscowiono kapliczkę z Pietą – przepływały strumienie ludzi.
Przez specyficzną scenę, która nagle zmieniała się w ”salon towarzyski”, a po chwili znowu w scenę, co jakiś czas przebiegły dzieci i psy. Zdarzało się, że gdy jedni słuchali ludowych pieśni, czy tańczyli w kręgu przed tarasem domu, na tle lasu w porze łagodnego zmierzchu, inni właśnie się posilali. A jeszcze inni już odchodzili, odjeżdżali, dziękując za to spotkanie i gościnę. Wszystko to działo się naturalnie, było pogodnie a jednocześnie nostalgicznie. W dziwnym uniesieniu i niedowierzaniu oraz harmonii ze sobą wzajemnie i przyrodą. Jakby poza czasem i przestrzenią. W szczególnej rzeczywistości, w której udanie połączono sztukę z życiem, w miejscu, gdzie obie te dziedziny twórczo się przenikają.
Wracając do obrazów pokazanych na wspomnianym wernisażu Joanny Stasiak. Ukazują one przede wszystkim te trudne, minione a ciągle żywe sytuacje, i można powiedzieć, że posiadają znaczenie artystycznej dokumentacji. Odnajdujemy na nich ocalałą z pożaru szklaną kulę, w której odbija się dom z gankiem, należący do rodziców artystki, umiejscowiony pod wysoką, wiekową sosną.
Na kolejnych kadrach, z motywem kuli czy zamkniętych w okręgu, widzimy ten sam dom z zagospodarowanym, opisanym wcześniej, otoczeniem, albo też pobliski pejzaż. Wygląda to tak, jak kompozycje „z punktu widzenia” tego domu, który uległ zniszczeniu. W jego miejscu zaś kula, doskonała i wypełniona światłem. Co ona może oznaczać? Może skondensowaną pamięć lub przeniesienie tego, co utracone, w inny wymiar? Albo duszę starego domu – lotną, ciągle obecną, wieczną?
Na innym przedstawieniu rozpoznajemy pogorzelisko, zmonumentalizowane, ciemne, ze smugą szarego dymu, na podobieństwo uchodzącego z wolna życia. Analizowane w kilku innych sekwencjach, czarne szczątki ze śladem ognia i dymu przypominają monochromatyczne abstrakcje. Przywodzą na myśl martwe zwierzę, już oporządzone, rozpostarte i wystawione na sprzedaż na targu, co znamy z obrazów flamandzkich mistrzów i płótna Bacona. Szczególny jest kadr pokazujący wypalone wnętrze domu i zwęglone karty książek, pomiatanych przez wiatr. Ekspozycję tę celnie dopełniają ciemne, poziome, wulkaniczne krajobrazy z Japonii, namalowane przez artystkę po powrocie z podróży, w 2018 roku.
Niedługo minie rok od tego szczególnego wydarzenia. Choć przeminęło, jak wszystko czym jesteśmy i co nas otacza, ale nadal pozostała w pamięci jego intensywna, barwna energia. Możemy ją ciągle odnajdywać w pejzażu z okolic Trękusa i na obrazach Joanny Stasiak. A gdyby ktoś chciał poznać to siedlisko, w którym sztuka istnieje w symbiozie z życiem, to warto wiedzieć, że prowadzi do niego piaszczysta i wyboista droga, gęsto obsadzona dzikimi śliwami.
Bydgoszcz,16 maja 2022,15 kwietna 2023
Hanna STRYCHALSKA
Hanna Strychalska – eseistka i historyk sztuki, związana z Bydgoszczą i tutejszym środowiskiem plastycznym oraz literackim. Szkice krytyczno-artystyczne i wywiady, publikowała w czasopismach historycznych, literackich, plastycznych i filozoficznych, m.in. w „Kronice Bydgoskiej”, „Toposie”, „Poboczach”, „Wyspie”, „Frazie”, „Akancie”, „Kontekstach” (PAN), Kwartalniku Rzeźby „Orońsko” i „Filo-sofiji”, a także na portalach: bydgoszcz24.pl, tygodnikbydgoski.pl, e-teatr.pl. Autorka około 130 tekstów o plastyce i wystawiennictwie (malarstwo, grafika, rysunek, rzeźba, obiekty i instalacje, fotografia), poezji i prozie, teatrze, filmie, scenografii oraz muzyce. Od 2010 roku współpracuje z Galerią Autorską Jana Kaji i Jacka Solińskiego w Bydgoszczy i „Bydgoskim Informatorem Kulturalnym”. Nagrodzona Medalem „Za twórczy wkład w kulturę chrześcijańską” za rok 2020.
Recogito, rok XXIV, listopad 2023