Tym razem książkę o księdzu napisał ksiądz. Nazywał się Daniel Pezeril* i był proboszczem jednej z paryskich parafii, spowiednikiem G[eorgesa] Bernanosa i przyjacielem Mouniera, współpracownikiem miesięcznika „Esprit”, w dziedzinie społecznej – radykalistą. To już wiele mówi.
Bohaterem książki jest osiemdziesięcioletni starzec Serrurier, były proboszcz parafii Sainte-Julie, obecnie, od dziesięciu blisko lat, kanonik katedry Notre-Dame.
Właśnie teraz, po dziesięciu blisko latach od chwili, gdy w ofiarowanej mu stalli „ulokował wygodnie swoje siedemdziesiąt lat”, zaczyna spisywać swój pamiętnik. Nie ma on jednak w sobie nic w wodolejskiego ględzenia gaduły, który w osamotnieniu chciałby zanudzić drugich bezpłatną spowiedzią ze swego życia. Czytając zapiski emerytowanego starca nabieramy podziwu dla jego ciągle twórczej inteligencji, niestępionego krytycyzmu niepozbawionego dozy złośliwości.
Od pierwszych chwil wchodzimy w atmosferę życia dostojnych kanoników. Uczestniczymy w ich nabożeństwach, we wspólnie odmawianym brewiarzu, w czasie którego kanonicy ciągle wychodzą i wracają nie mogąc wysiedzieć jednej horki. Ks[iądz] Serrurier usprawiedliwia ich jednak: „wierzcie mi, że wysiłek jaki robią ci starcy, by wysiedzieć choć przez kilka psalmów czy krótką część brewiarza, przed Mszą św[iętą], jest wprost wzruszający. Bóg, który nas tak skonstruował, na pewno nie ma nam tego za złe”. Jesteśmy następnie w mieszkaniach o szczelnie pozamykanych oknach, zapchanych aż po sufit antycznymi gratami i rupieciami.
Lecz to wszystko jest tylko tłem dramatu. Tak, właśnie dramatu, gdyż starzec Serrurier, który uważał, że ma już poza sobą całą drogę swego życia, gdy już mniema, że nie pozostaje mu nic innego jak tylko targować się o każdy miesiąc swej egzystencji – zmuszony jest przeżyć najboleśniejszy dramat swojego życia.
Serrurier był przeciętnym alumnem. Obdarzony inteligencją nie miał trudności w przyswajaniu sobie podawanej wiedzy. W zakresie życia wewnętrznego też nie miał problemów. Owszem, terenem jego działania był raczej intelekt niż asceza. Serrurier imponowało kapłaństwo – to wszystko.
Został księdzem. Kilka lat pracował jako wikary, aż wreszcie otrzymał probostwo w Sainte-Julie. Był zadowolony z siebie i probostwo odpowiadało jego poczuciu godności, a przy tym dawało spore korzyści materialne. Ks[iądz] Serrurier został nadal błyskotliwy, towarzyski, miewał wielu gości. Parafią administrował jak dobry urzędnik. I nic więcej. Wreszcie doczekał się stalli.
Nagle i niespodziewanie w spokojne życie starca wkracza Robert, młody żarliwy ksiądz, misjonarz pracy. Chce, by kanonik Serrurier był jego kierownikiem duchownym. I tu zaczyna się dramat. Stary kanonik bardzo szybko orientuje się z przerażeniem, że z chwilą, gdy przestaje powtarzać mu nauki zasłyszane jeszcze w czasie studiów w seminarium, nie posiada absolutnie nic własnego, co mógłby mu ofiarować. Wstrząs jest równie silny jak niespodziewany. Ale starzec nie kapituluje. I tu leży sedno sprawy. Odwaga, z jaką zabiera się do rozwikłania „ostatniej i najbardziej przerażającej przygody” swego życia jest wprost heroiczna. Przeprowadza dokładną i bezwzględną analizę 50-ciu lat własnej pracy duszpasterskiej. Potrącona niebacznie sprężynka kalejdoskopu sprawia, że uporządkowany i statyczny obraz dawnych przekonań i pojęć rozpada się w gruzy. Przed oczyma ks[iędza] Serrurier, fragment po fragmencie, wyłania się z chaosu prawdziwy a jednocześnie przerażający obraz życia proboszcza z Sainte-Julie. Oto wyjątki z jego rozpaczliwego wyznania: „Po cóż by, na dobrą sprawę, miał (szatan)wprowadzać zamieszanie we wspaniałe koncerty, jakimi były moje sumy o godz[inie] 11-tej? – dlaczego miałby tracić czas na paraliżowanie mojej znakomitej administracji? Pochłaniała przecież całe moje serce, a on chciał, bym ją kochał”. „Mój drogi – powie do Roberta – przez trzydzieści lat byłem tylko proboszczem urzędnikiem. Chyba nic tak nie przypomina piekła jak taki… Jakże odrobić teraz całe życie, kiedy ogień czuję w krtani a popiół na wargach?” „Jakimże barbarzyńcą byłem w okresie mojej pracy w Sainte-Julie! Jeszcze dziś widzę jak przemierzam korytarz w obawie przed zaśnięciem i połykam oremus benedicamus Domino. Patrząc ciągle na zegarek. Musiałem przecież pomiędzy dwie pozycje wskazówek wcisnąć jedną nonę, sekstę czy kompletę”.„Kapłaństwo to przecież małżeństwo mistyczne – musi więc być płodne. Na sobie stwierdziłem, że kapłan, który utraci tę nieodzowną dla siebie moc, przestaje żyć, staje się martwym, jak martwym jestem ja”.
– Oto fragmenty wstrząsającego wyznania. Starzec nad ciemnym prostokątem grobu dojrzał, że jego kapłaństwo zostało stracone…
Starzec jednak nie poddaje się rozpaczy. Ostatnim drgnieniem sił chce jeszcze budować. Ks[iądz] Robert jest jego dobrym duchem. Wielkość bohatera Uliczki Notre-Dame polega właśnie na tym, że ów stojący nad grobem starzec miał odwagę, w olbrzymim wysiłku poszukiwania prawdy, poddać bezwzględnej krytyce całą swoją przeszłość, a stanąwszy wobec wstrząsającego nim do głębi zrozumienia egoizmu i miłości swego dawnego życia, ostatnim zrywem gasnących sił choć w części okupić swoją winę.
Słabnący a dnia na dzień ks[iądz] Serrurier dowiedział się z gazet o toczącym się procesie przestępcy kryminalnego Del Monte. Kanonik zrozumiał: Bóg daje mu okazję do zadośćuczynienia. Zniedołężniały ksiądz odbywa niezwykle męczące podróże do celi więziennej. Bóg błogosławi, i jego pracy, Del Monte po ciężkiej walce wewnętrznej padu we łzach pokuty. Noc w czasie której zbrodniarz Del Monte zapuka nieśmiało do podwoi niebieskich, postanawia ks[iądz] Serrurier spędzić u stóp tabernakulum. Tak dawno nie spędził całej nocy na modlitwie.
Na tym kończy się dziennik kanonika Georgesa Serruriera. Wierni, którzy nazajutrz rano przyszli do bazyliki wysłuchać Mszy św[iętej], znaleźli jego zwłoki leżące przy kamiennej balustradzie…
Ta mała, niemal kieszonkowego wymiaru książeczka ks. Daniela Pezeril, jest książką dużego formatu intelektualnego i może być korzystną lekturą dla każdego z nas.
Józef SADZIK
* Daniel Pezeril, Uliczka Notre-Dame, Pax 1954.
Józef Sadzik (1933-1980) – pallotyn, edytor, estetyk, założyciel ośrodka odczytowo-dyskusyjnego Centre du Dialogue w Paryżu, przyjaciel artystów i mecenas wielu artystycznych przedsięwzięć, autor prekursorskiej Estetyki Martina Heideggera, obszernej relacji z podróży do Rwandy w 1975 roku oraz innych, rozproszonych po różnych książkach i czasopismach tekstów. Powyższy tekst ukazał się w czasopiśmie, wydawanym przez alumnów Wyższego Seminarium Duchownego w Ołtarzewie, „Nasz Prąd”, nr 2/1954, s. 27-29.
Recogito, nr 79 (lipiec-grudzień 2015)