Jan Nowicki, który zmarł dziś nad ranem (7 grudnia) był jednym z najbardziej wyrazistych polskich aktorów, choć aktorem być nie chciał. Mawiał zresztą, że „aktor to tylko drobiazg, żart w sztuce”. Faktycznie, ostatnimi laty oddał się pisaniu. Jest autorem dziesięciu pozycji książkowych. Przez wiele lat pisał też cotygodniowe felietony publikowane w „Przekroju”, „Gazecie Krakowskiej” czy „Dzienniku Polskim”.
Podobnie jak zmarły dwa lata temu jego przyjaciel Jerzy Pilch, był męski do szpiku kości. Kochał kobiety, alkohol, papierosy i inne „słabości”. Te swoje, i te innych. Dwa lata temu, dokładnie 6 marca 2020, po wysłuchaniu rozmowy Katarzyny Stoparczyk z Nowickim w radiowej „Trójce”, popełniłem o nim felieton, który zatytułowałem „Już i jeszcze nie… Komentarz do credo Jana Nowickiego”. (Do przeczytania na: https://www.recogito.eu/juz-i-jeszcze-nie-komentarz-do-credo-jana-nowickieg/). W końcu to mój ziomek. I choć wątek „picia i kobiet” zdawał się – na pierwszy rzut oka – dominować w owej rozmowie, najbardziej zauroczyły mnie jego dywagacje o duszy, która budzi go o poranku; z którą rozmawia pod prysznicem; i z którą – nawet jeśli nie potrafi jej zdefiniować – chętnie by się napił. „Nie wiem, co to jest dusza – powiedział, ale chciałbym się z nią napić”. Czy to pragnienie już się spełniło?
Gdy wtedy, dwa lata temu, dziennikarka zapytała go, jaki tytuł dałby swojemu życiu, odpowiedział: „Już”. To „już” dojrzewało w nim „jeszcze” przez dwa lata. Wyznał zresztą w jednym z wywiadów, że „mężczyznę poznaje się po tym, jak umiera”. I natychmiast dorzucił, że „koniec, to coś absolutnie fantastycznego”.
Tak, Nowicki był człowiekiem paradoksalnego napięcia. Czerpał z życia pełną garścią, a jednocześnie tęsknił za nieskończonością. Posiadał – jak to mądrze określił dziś w radiowej „Dwójce” Zanussi: „wrażliwość metafizyczną”.
I jeszcze jedno. Być może relacja ze śmiercią nigdy nie była tak uboga jak w naszych czasach. Boimy się o niej mówić. Wysuszamy w ten sposób smak życia z istotnego źródła. W rzeczy samej, dziś każe się nam wierzyć, że umieramy, bo medycyna nie potrafiła inaczej. To bzdura. To tak jakby chciało się wymazać naturalną śmierć. Jakby moja śmierć nie miała miejsca w życiu. Promowana eutanazja, to tylko logiczna konsekwencja takowej postawy. Wiem coś na ten temat. Mieszkam i pracuję we Francji.
Otóż Jan Nowicki nie bał się mówić o śmierci. Był przekonany, że mówić o niej, to mówić o życiu. Oswajał się z nią. Już kilka lat temu postawił sobie na kowalskim cmentarzu nagrobek z napisem, który brzmi dziś jak przepowiednia: „Żyć można wszędzie – umieraj, gdzie DOM”. Zmarł „na Krzewencie” – jak mawiają Kowalaccy. Koło Kowala, czyli w swoim domu. Tak jak sobie tego życzył.
Stanisław Stawicki
Kowalanin
Paryż, 7 grudnia 2022 roku
Stanisław Stawicki. Pallotyn. Urodził się w 1956 roku w Kowalu. Przez wiele lat pracował na misjach w Rwandzie, Kamerunie, Kongo i Wybrzeżu Kości Słoniowej. Sześć lat spędził w Rzymie. Równie sześć w Paryżu, gdzie w 2003 roku na Wydziale Teologicznym jezuickiego Centre Sèvres obronił pracę doktorską Współdziałanie. Pasja życia. Życie i sposób życia Wincentego Pallottiego (1795-1850). W sierpniu 2021 powrócił do Paryża, gdzie rozpoczął pracę w parafii Świętych Jakuba i Krzysztofa w XIX dzielnicy zwanej „La Villette”. Jest autorem trzech pozycji książkowych w języku polskim: Sześć dni. Rekolekcje z Don Vincenzo (Apostolicum, Ząbki 2011), Okruchy pallotyńskie na dzień dobry i dobranoc (Apostolicum, Ząbki 2017) oraz Okruchy pallotyńskie znad Tybru (Apostolicum, Ząbki 2021).
Recogito, rok XXIII, grudzień 2022