O Rwandzie raz jeszcze

Prezydent Rwandy, przyszła ofiara zamachu, Juvénal Habyarimana (Kigali, 1975). Fot. Józef Sadzik © Recogito

Rwandę opuściliśmy latem, 5 lipca [1994 roku], kiedy uciekli nasi parafianie, a pozostała tylko banda rabusiów i morderców. Otrzymywaliśmy ciągle pogróżki za udzielanie pomocy mordowanym Tutsi. Sytuacja stawała się coraz bardziej dramatyczna. W niedziele 3 lipca wyspowiadaliśmy chętnych i udzieliliśmy Komunii świętej.

We wtorek 5 lipca rano przyszła na parafię banda uzbrojonych złodziei, którzy wszystko plądrowali. Uratował nas akt miłosierdzia. Od niedzieli przebywały u nas siostry ze Zgromadzenia Sióstr Benebikira (jest to miejscowe zgromadzenie czarnych sióstr). Było ich przeszło trzydzieści i kilkanaścioro dzieci niepełnosprawnych. Pośród nich były też Tutsi, wiec sytuacja stawała się niebezpieczna. Siostry postanowiły przedostać się na tereny zajęte przez wojsko francuskie. Wcześnie rano wyjechały, wspomagał je ks. Jacenty Waligórski – proboszcz. Na pierwszej barierze, pilnowanej przez znarkotyzowanych i uzbrojonych wyrostków, zostali zatrzymani. Padł krótki pogardliwy rozkaz: „wszyscy wysiadać!” Bandyci zobaczyli, że wśród sióstr są osoby z plemienia Tutsi, wyprowadzili je wiec do pobliskiego zagajnika i zaczęli zaciosywać kołki. Proboszczowi wraz z dwiema przełożonymi kazano paść na kolana, z rękami podniesionymi do góry, obok dwóch bandytów z granatami i trzeciego, który miał z tyłu karabin. Ksiądz Waligórski zdążył jeszcze udzielić wszystkim błogosławieństwa. Byli pewni, że nadeszła ostatnia chwila. Zresztą bandyci nie ukrywali, że Tutsi zabiją, bo są wrogami – a resztę zgładzą za współprace z wrogami. Jednak po godzinie klęczenia i oddaniu wszystkich pieniędzy pozwolili im odjechać.

W tym czasie, gdy proboszcz wraz i innymi klęczał, do parafii przybyła uzbrojona banda, aby rabować. Chcieli zabrać samochód, którego na szczęście nie było. To uratowało nam życie. Bandyci rozbili magazyn „Caritas”, zabrali resztki ryżu i żywności, splądrowali dom formacji dla świeckich, z którego wynieśli koce, materace i całe wyposażenie. I odeszli z łupem. W tym czasie wrócił ksiądz proboszcz. Nie mieliśmy chwili do stracenia. Wiedzieliśmy, że napastnicy zaraz wrócą. W kaplicy były dwie siostry Tutsi i kilkoro dzieci. Położyły się na ciężarówce i wyruszyliśmy w kierunku granicy z Burundi. Na pierwszej barierze nas zatrzymywali. Wiedzieliśmy, że jeśli się zatrzymamy, to siostry zostaną zabite. Udawaliśmy, że się zatrzymujemy, sforsowaliśmy barierę i uciekliśmy. Udało się. Na następnej barierze przepłaciliśmy bandytów pieniędzmi. Przed granicą zostawiliśmy siostry i dzieci, które wmieszały się w tłum uciekających.

Dotarliśmy do granicy, którą po perypetiach przekroczyliśmy. W Burundi też sytuacja była napięta – wszędzie wojsko i bariery. Na każdej barierze sprawdzali dokładnie samochód i dokumenty. Nie mieliśmy wizy burgundzkiej, wiec znowu trzeba było przepłacać. Po pokonaniu około dziesięciu barier dotarliśmy do stolicy Bujumbura. Spotkaliśmy tam naszych współbraci. Po kilku dniach oczekiwania na miejsce w samolocie, dotarliśmy do Brukseli a następnie do Polski.

Jesteśmy już w miejscu bezpiecznym, ale jak zły sen wracają makabryczne obrazy i przeżycia: ludzie z poobcinanymi palcami i rękami, małe dzieci obok trupów swych matek i oczy wypełnione nienawiścią, nienasyconym pragnieniem krwi. Byliśmy świadkami jak człowieczeństwo zostało zepchnięte poniżej zwierzęcości, ale widzieliśmy też świetlane przykłady heroizmu. To byli chrześcijanie z plemienia Hutu, którzy z narażeniem życia ukrywali Tutsi. Była także grupa dziewcząt z ruchu charyzmatycznego idąca ze śpiewem na śmierć.

Okrucieństwo, które dokonało się w Rwandzie, rodzi wiele pytań. Jak mogło się to stać? Po tych wydarzeniach można zrozumieć pewne mechanizmy działania. Przez ostatnie lata była organizowana akcja aborcyjna. Kiedy udało się wydrzeć prawa boże z serc, co mogło ich powstrzymać przed gwałtem i zadawaniem śmierci? Bezradne były oddziały ONZ i zgorszone sumienie cywilizowanej Europy. Granica człowieczeństwa, której strzegą boże przykazania, została przekroczona. Jaka będzie przyszłość tego kraju? Najłatwiej można odbudować zniszczone ośrodki zdrowia, szkoły i kościoły. Trudniej będzie uleczyć i zabliźnić rany serca. Skąd wziąć tyle siły, by przebaczyć mordercom? Mocy można zaczerpnąć tylko z niewyczerpanego Źródła Miłosierdzia Bożego, które potrafi przemieniać ludzkie serca.

Gdy tylko sytuacja ustabilizuje się i nie będzie grozić bezpośrednie niebezpieczeństwo śmierci, chcemy powrócić do tych ludzi, aby wspólnie szukać dróg przebaczenia i miłosierdzia. Tym bardziej, że z 320 miejscowych księży około 110 zostało zamordowanych, inni się ukrywają. Potrzeby wiec zwiększyły się jeszcze bardziej.

Henryk CABAŁA

Ks. Henryk Cabała zmarł 2 listopada 2003 roku; urodził się 30 czerwca 1951 roku, pierwszą konsekrację pallotyńską złożył 8 września1971 roku, święcenia kapłańskie przyjkął 20 maja 1976 roku.

„Nasza Rodzina”, nr 12 (605) 1995, s. 13-14.