W środę 7 stycznia 2015 roku w Kazimierzu Dolnym, odbył się pogrzeb polskiego reżysera Krzysztofa Krauze. Pożegnany został w miejscu, gdzie spotykały się różne kultury; miejscu wrażliwym na inność, odmienność, różnorodność, bo i sam był na nie bardzo wrażliwy. Kazimierz nad Wisłą to również miasteczko filmowców. Co roku odbywa się tam Festiwal Filmowy pod znamiennym tytułem „Dwa Brzegi”. To prawdziwe święto filmowej różnorodności, którego założeniem od samego początku było łączenie twórcy z odbiorcą literatury, muzyki, plastyki i fotografii. Jednym słowem, wszystkich dyscyplin, z których czerpie Dziesiąta Muza. Urna z prochami Krzysztofa Krauze złożona została w grobie na parafialnym cmentarzu rzymskokatolickim. Uroczystość miała charakter świecki, tak jak tego życzył sobie sam Krauze.
Krzysztofa Krauze i jego małżonkę Joannę Kos-Krauze spotkałem po raz pierwszy w 2006 r. Szukali kontaktu z kimś, kto mógłby umożliwić im „zbliżenie się” do rwandyjskiej tragedii z roku 94. Nasze pierwsze spotkanie miało miejsce w kawiarni „Pożegnanie z Afryką” na warszawskiej Starówce. Zaprosiłem wtedy Państwa Krauze do Rwandy. Odpowiedź otrzymałem natychmiast, przy kawie. Był to dla mnie znak, iż małżeństwo polskich reżyserów nie ma zamiaru fałszować historii wysysając ją z palca. Podczas ich dwukrotnej wizyty w Kraju Tysiąca Wzgórz (w styczniu i w kwietniu 2007 roku), byłem im przewodnikiem, tłumaczem i kierowcą. Ich filmowy scenariusz dla filmu „Ptaki śpiewają w Kigali”, którego pierwszą wersję czytałem już w 2008 roku, to niewątpliwie owoc przenikliwości postrzegania, respektu dla skomplikowanej rzeczywistości i odwagi zmierzenia się z niewyrażalnością zła i nienawiści.
Zaprzyjaźniliśmy się. W niejednej sprawie „patrzyliśmy w tę samą stronę”! Krzysztof poprosił mnie nawet o uwagi do scenariusza i „opinię historyka”, która miała zapewnić, że film jest zgodny z realiami historycznymi (dokument konieczny przed złożeniem projektu w PIF-ie, w celu uzyskania nań środków finansowych). Tak też się stało. W przeddzień pogrzebu Joasia zapytała mnie czy nie zechciałbym przemówić na kazimierzowskim cmentarzu. Biorąc pod uwagę charakter pogrzebu, poczułem się zaskoczony! Jednak po krótkim namyśle, odpowiedziałem „tak”. Oto tekst mej krótkiej alokucji:
Krzysiu Drogi!
Lubiłeś mówić, że prawdziwą ojczyzną jest nasz życiorys. Dlatego nigdzie nie czułeś się wyalienowany, choć w Afryce było Ci szczególnie dobrze. Powtarzałeś to zresztą sam przy różnych okazjach.
Dziękuję Bogu za to, że i ja mogłem wpisać się w twoją ojczyznę, a ty w moją, a właściwie w naszą, bo liczni są ci w imieniu których przemawiam, a których – razem z Joasią – poznałeś i ukochałeś w Rwandzie i w Kongo. Zapamiętali Cię jako człowieka wrażliwego, uważnego i pokornego. Jednym słowem „Bożego”, choć Bóg w twoim życiu obecny był inaczej niż w moim, naszym. Wieloraka jest bowiem Jego obecność w ludziach.
Mam twego maila z końca lipca. Jak każdego roku, wysłałem ci słówko na imieniny. Wspomniałem, że jestem świeżo po lekturze wywiadu jaki przeprowadziła z Tobą Małgorzata Domagalik dla miesięcznika „Pani”. Napisałem wtedy, że wiele jest w tym co tam mówisz „anonimowej obecności Boga”, i że gdybym prowadził zajęcia w Seminarium, wywiad ten stałby się lekturą obowiązkową dla kleryków!!! Odpisałeś: „Stasiu Miły, dziękuję! Anonimowa obecność Boga, masz rację, to chyba tędy do mnie droga, zwłaszcza w chorobie, która uparła się ostatnio, żeby tańczyć z nią menueta, a ja bym chciał chwilkę posiedzieć i odsapnąć. Ściskam Cię, Twój przyjaciel, k”.
I jeszcze jedno. Ksiądz Tischner przytacza w jednym z wywiadów opowieść góralską o „Zwyrtale Muzykancie”, który umarł i dusza jego wybrała się do nieba. Przychodzi przed Niebieską Bramę, puka, patsy – zamknione. Burzy się, puka raz jeszcze, i wtedy słyszy głos św. Piotra: „Kto tam?”. Odpowiada „Jo”. „Co za Jo”. No Jo, Zwyrtała. W tym „Jo” jest dużo prawdy – konkluduje Tischner – bo przed Bramą Niebieską nie stoimy jako dyrektor X, doktor Y czy biskup Z, ale właśnie jako „Jo”. To twoje „Jo” Krzysiu, było dla ciebie ważne, bardzo ważne. To ono pozwoliło ci odkryć, że dawanie przewyższa branie. Sam powiedziałeś, a przecież nie miałeś zwyczaju rzucać słów na wiatr: „Pewnego dnia – mówiłeś, poczułem, że dawanie sprawia mi tak wielką przyjemność, że wolę dawać niż brać”. Ktoś to już przed tobą powiedział, i to bardzo podobnie: „Więcej szczęścia jest w dawaniu niż w braniu” (Dz Ap 20, 35).
Krzysiu, wierzę, że to twoje uczciwe, empatyczne, niespokojne, poszukujące i ciągle w drodze „Jo”, zaprowadzi Cię przed Niebieską Bramę. Wierzę też, że z Drugiego brzegu wesprzesz Joasię i całą ekipę, by najszybciej „Ptaki zaśpiewały w Kigali”; by pięknie zaśpiewały w Kigali.
Stanisław STAWICKI
Ks. Stanisław Stawicki. Urodził się w 1956 roku w Kowalu. Wyższe Seminarium Duchowne w Ołtarzewie ukończył w 1982 i w tym samym roku przyjął święcenia kapłańskie. Studiował w Rzymie (1986-1988). Przez wiele lat pracował na misjach w Rwandzie i Kamerunie (1983-1999), gdzie pełnił stanowisko mistrza nowicjatu (1990-1999). W roku 2003 na Wydziale Teologicznym jezuickiego Centre Sèvres w Paryżu obronił swoją pracę doktorską „Współdziałanie. Pasja życia. Życie i działalność Wincentego Pallottiego (1795-1850), założyciela Zjednoczenia Apostolstwa Katolickiego”. Przez trzy lata (do października 2011 roku) prowadził Międzynarodowe Centrum Formacji Pallotyńskiej „Cenacolo” przy Via Ferrari w Rzymie. W kwietniu 2012 roku został dyrektorem Pallotyńskiego Centrum Formacyjnego „Genezaret” w Gomie (Demokratyczna Republika Konga). Od 2014 jest sekretarzem Zarządu Prowincji Chrystusa Króla w Warszawie.
Recogito, nr 77 (wrzesień-grudzień 2014)