Od ponad dwudziestu lat w naszym poznańskim mieszkaniu wita domowników i gości Autoportret Pawła Jocza naszkicowany tuszem i rozświetlony jasnozieloną plamą położoną jednym pociągnięciem pędzla. Rysunek patykiem ujawnia zamaszystą rękę artysty, jego wewnętrzną energię i pewność linii. Twarz rzeźbiarza wydaje się wyrazista, choć jakby niedokończona, uchwycona w chwili, w grymasie i pozostawiona bez poprawek – co znaczyłoby, że zarówno fizycznie jak i w wyobraźni istniejemy ciągle w ruchu, w przeobrażaniu się, nie jest zatem możliwe ukazanie jako „dokończonego” człowieka, który już nie będzie się przemieniał. Na przeciwległej ścianie – w sąsiedztwie grafik Franciszka Starowieyskiego, Piotra Szurka i Artura Majki – inna „twarz” Pawła przyciąga uwagę energetyczną kreską, jakby zwarły się dwie pozy patrzącego na nas człowieka i zachodząc na siebie, stworzyły nierozerwalną całość wielorakiego spojrzenia.
Otwartość na niespodziankę, na ukryte możliwości w sobie i w innych było charakterystycznym dla artysty podejściem do tworzywa. Paweł brał do ręki ołówek lub dłuto pod wpływem impulsu, lecz filozofia życia i sztuki miała w nim mocne zakorzenienie, wiedział, czego chce i w czym nie ma zamiaru ustąpić. Niezależnie od tego, czy pracował w glinie, w kamieniu, przy sztaludze w pracowni czy w plenerze, zabierał się do twórczego działania z całym zasobem emocji, jakie zgromadziła w nim niełatwa egzystencja „na paryskim bruku”. Uporczywie i konsekwentnie dążył, często do utraty sił, żeby przekazać podstawową prawdę o człowieku, jaka mu się objawiała, że staje bezbronny wobec nieuchronnego losu i walczy do końca z przeciwnościami o swój godny wizerunek.
Każdy człowiek ma ukochane miejsce, które jest centrum jego świata i gdzie czuje się najlepiej. Ktokolwiek pragnął rozmowy z artystą, musiał kierować kroki ku jego pracowni w Boulogne-Billancourt, gdzie rzeźbiarz czuwał przez wiele lat wśród olbrzymów z brązu i kamienia niczym demiurg sprawujący opiekę nad dopiero co powstałymi stworzeniami. Na lato wyjeżdżał do dworku w Cielcach pod Łodzią, tam też pracował twórczo i przyjmował gości. Jako Kresowianin z urodzenia gościnność miał we krwi i zawsze był gotów do biesiady i żywiołowej dysputy przy winie, nosił jednakże w dziecięcej pamięci wojenną traumę wygnania ziemiańskiej rodziny z Wileńszczyzny – echa tragedii zniewolonych narodów otrzymywały głos w jego monumentalnych kompozycjach z kamienia i betonu (Solidarność ludów, Wielsbeke w Belgii). W przestrzeni publicznej na obrzeżach Paryża postawił rzeźby przeciwstawiające się rozedrganą, niepokojącą formą znormalizowanemu budownictwu blokowemu (Elewacja oraz Chmura poety wykonane z brązu), aby ostrzec społeczeństwo przed zniewoleniem w gromadnym ujednoliceniu.
Wizerunek Pawła Jocza to szkic niedokończony, gdyż brakuje w nim dzieł zaprojektowanych i wykonanych, a nieukazanych światu, nie dość uhonorowanych przez urzędników zarządzających polską kulturą w Paryżu. Rzeźba Homo viator z brązu miała być inspiracją dla postaci Norwida – jest ona jednocześnie autoportretem odważnego twórcy dokonującego niełatwych wyborów wobec tradycji, ale też śmiało ukazującego wizję współczesnego świata pełnego zagrożeń i zagubionego w nim człowieka poszukującego własnej drogi. Ze wspomnienia Zbigniewa Więckowskiego dowiadujemy się, że „Paweł Jocz bezinteresownie wykonał rzeźbę, Stowarzyszenie Les Amis de C. K. Norwid powołało Komitet Honorowy…”[1]. Niestety, w roku 2001 minister kultury i miejscowi działacze nie docenili walorów rzeźby z metaforycznym przesłaniem i na skwerze w pobliżu Domu św. Kazimierza postawiono niewielką konwencjonalną kompozycję obok kamiennej tablicy w stylu pamiątkowej księgi. Wielka szkoda, bo projekt Pawła zakładał wykonanie postaci nagiego człowieka o twarzy Norwida, będącego w ruchu, który zamiast jednej ręki ma kikut, a druga jest opuszczonym skrzydłem. Wizja ta niosła istotną symbolikę: nagość – śmierć, skrzydło – poetyckie uniesienie, uszkodzona ręka – brak należnego uznania ze strony odbiorców, nogi w marszu – los tułacza.
Paweł był artystą pełnym marzeń i pasji nie w pełni spełnionych, gdyż trudne warunki egzystowania na emigracji stawały na przeszkodzie, mimo to wystawiał prace w wielu galeriach i krajach Europy, pokonując trudności zdrowotne i bytowe. Jego obecność poprzez dzieła niesie głębokie przesłanie etycznej i estetycznej czujności, jakby wciąż działał wśród nas mentor strzegący najważniejszych wartości: wolności myślenia, odwagi w dążeniu do spełnienia śmiałych projektów – przyjaciel idących własną drogą i posiadających mocne poczucie tożsamości niezależnie od okoliczności. Romantyczny poszukiwacz prawdy wędrował ku ostatecznemu pięknu jako poeta z ducha, dziedzic tradycji i śmiały odkrywca. Jego prace ukazują czułość dla życia, a jednocześnie gniewny bunt przeciw przemijaniu. Stworzył styl rzeźbienia obiektów o niepokojącej formie, nadając im potężną energię, z czego powstawała żywa, pulsująca bryła.
W zdeformowanych twarzach i ludzkich korpusach ukazywał w ekspresyjny sposób sprzeczne emocje działające w człowieku, gdy zanurzony w naturę: kamień, glinę, światło, wyrywa się ku absolutowi. Duch uwięziony w materii dopomina się w stworzonych przez niego monumentach o obecność, o doskonały kształt uchwyconej w ciągłym przeobrażaniu się rzeczywistości. Boski akt stworzenia świata powstającego z pierwotnych żywiołów ognia i wody był dla rzeźbiarza bodźcem twórczym i punktem odniesienia, nieustającą inspiracją, prowadził do artystycznego dialogu z przestrzenią. Narysowane tuszem ludzkie twarze szokują brzydotą, ich wizerunki nakładają się na siebie, są bezbronne wobec patrzącego, poszukujące prawdy o sobie, wszak w każdym człowieku dokonuje się rachunek sumienia i ożywa pragnienie piękna, mimo poczucia niedoskonałości trwania i kruchości bytowania. Imponującą kolekcję „twarzy” zawiera album Wanted wydany w dużym formacie (Adi, Galeria Sztuki Art., Paryż 1999).
Paweł Jocz urodził się 6 maja 1943 roku w Wilnie-Szumsku i wraz z rodziną podzielił los Kresowian wygnanych z rodowego majątku. Z Łodzi, gdzie spędził młodość, wyjechał do Warszawy na studia artystyczne w Akademii Sztuk Pięknych, a następnie, po uzyskaniu dyplomu na Wydziale Rzeźby, wyruszył do Szwecji, później do Paryża i tu w 1970 roku na stałe pozostał, stając się po latach jedną z najwybitniejszych postaci współczesnej sztuki na emigracji. Zderzał się z przeszkodami, nieszczęśliwymi przypadkami, wyborami życiowymi, które okazywały się nie do uniesienia, a jednak nie poddawał się przeciwnościom losu i tworzył pokaźne rzeźby osadzone w przestrzeni miejskiej, a także kameralne popiersia wybitnych postaci kultury (Demostenes, Beethoven, Tansman, Rubinstein), kompozycje z brązu i kamienia (Jezus z Nazaretu i Autoportrety).
W corocznym organizowaniu finału Nagrody Artystycznej im. ks. Józefa Sadzika w latach 2000–2008 wspierał redaktora „Recogito”, przewodniczył kapitule i gościł wyróżnionych. Był jak mistrz ceremonii nadający ton dyskusji, podejmujący jedynie ważkie tematy, bezkompromisowo upominający się o wolność słowa i doskonałość kształtu w sztuce. Cenił poezję, cytował fragmenty wierszy klasyków. W notatniku z dawnych lat znalazłam zapis rozmowy telefonicznej z lutego 2002 roku podczas wręczenia Nagrody Sadzika malarzowi Markowi Szczęsnemu. Nie mogłam pojechać do Paryża na posiedzenie jury ani na finałową biesiadę, ponieważ pracowałam w gimnazjum jako polonistka i dowolnie nie dysponowałam czasem, zatem z inicjatywy Marka Wittbrota złożyłam telefonicznie gratulacje laureatowi, a wtedy aura artystycznej biesiady odbywającej się w pracowni Pawła w Boulogne przeniosła się do naszego mieszkania na poznańskim osiedlu. Rwetes, bo wszyscy mówią naraz: malarz Artur Majka obiecuje odwiedziny, Sophie, córka Pawła, zaprasza do nowego paryskiego lokum, a Paweł wrzeszczy w słuchawkę, bo biesiada toczy się już od kilku godzin: „Kochasz mnie, no mów, kochasz? Powiedz: tak albo nie”!
I jak tu nie odpowiedzieć komuś, kto tak kategorycznie i śmiało stawia sprawę, kto nie krępuje się uczuć. „Pewnie, że tak”, odkrzykuję. Paweł, uspokojony, przekazuje słuchawkę, więc mówię do Marka: „Jakbym słyszała Witka Różańskiego”, naszego poznańskiego metafizyka, a on na to: „Całe szczęście, że na świecie są jeszcze ludzie szaleni, inaczej nie można by było wytrzymać wśród samych działaczy, kłamców, złodziei i tych, którym wszystko jedno”.
Paweł Jocz zmarł w Boulogne 21 października 2008 roku. W Polsce zbiory jego rzeźb zgromadzone są w Miejskiej Galerii Sztuki w Łodzi, a podarowane rzeźby i grafiki przypominają w domach przyjaciół, czym jest sztuka. Mówią o jego wielkiej ofiarności, szaleńczej wprost wyobraźni, a także determinacji i twórczej mocy, którą umiał się dzielić w poszukiwaniu bryły ukształtowanej na obraz i podobieństwo boskiego tchnienia, jakie nadaje materii sens w widzialnym i niewidzialnym jednocześnie wybitna osobowość twórcza. Pozostawił dzieła mówiące o niepokojach ludzi XX wieku, ukazujące źródła doświadczeń, z jakich powstawały, ufając, że mogą wskazywać drogę poszukiwań celu istnienia i godnej obecności w świecie. W rzeźbach i rysunkach tuszem odzwierciedlały się silne stany emocjonalnych napięć artysty, podziw dla ruchu materii i niekończąca się duchowa praca człowieka w poznawaniu siebie i natury, której jest częścią i zagadką.
Pamięć staje się spoiwem i wspólnym mianownikiem naszych pragnień i niespełnień, emocji, jakie połączyły nas na zawsze. Wiele jeszcze można by mówić o pomysłowości i ofiarności Pawła, wciąż mało jest przypominania jego barwnej osobowości i bogatych osiągnięć artystycznych. To właśnie dzięki pasji pallotyna Marka z domu przy rue Surcouf – który stara się łączyć ludzi różnych sztuk, inicjować rozmowy, dysputy i artystyczne prezentacje – poznaliśmy się z Pawłem w Paryżu w lipcu 1997 roku. Nasz młodszy o dekadę i więcej duchowny cicerone, wyruszający w miasto zawsze z aparatem fotograficznym w ręku, zwykle skromnie wycofywał się podczas imprez na drugi plan, więc szczególnie za to, iż wielokrotnie stawał się przewodnikiem czy wręcz aniołem stróżem malarzy i poetów zwiedzających paryskie pracownie, muzea, zaułki sztuki, należą mu się serdeczne słowa wdzięczności od nas wszystkich koczujących grupami w jego redakcyjnym pokoju „Naszej Rodziny”, którą ówcześnie prowadził (zanim w 2000 roku założył internetowe „Recogito” jako kontynuację tego tradycyjnego polonijnego miesięcznika).
Ludwik Lewin, paryski dziennikarz i poeta, w przyjacielskim wspomnieniu podkreśla, że ciekawość świata towarzyszyła Pawłowi do końca i napędzała jego twórcze pomysły: „Wierzył, że sztuka może spełnić to zadanie, sztuka, jednocześnie wehikuł czasu i maszyna oblężnicza, która artyście i odbiorcy pozwala się przeciwstawić temu wszystkiemu co nieuchronne, co wrogie i niezależne od ludzkiej woli, albo ze złej woli wynikające. Do końca wierzył. Do końca był twórcą. W tym była, jest wielkość”[2].
Pawła Jocza interesował przede wszystkim człowiek współczesny i piętno, jakie epoka wyciska na jego osobowości, dając wolność wyboru, ale też powodując ograniczenia, jakim musi się przeciwstawiać i z jakimi chce się mierzyć. Zmagał się z niedoskonałością człowieczej gliny, do kresu twórczy – Głaz Niezłomny.
Teresa TOMSIA
[1] Z. Więckowski, Jocz, po francusku Żoks, [w:] Jocz, in memoriam, Editions yot-art, Paryż 2013, s. 81.
[2] L. Lewin, Rycerz spod stellae artis, [w:] Jocz in memoriam, s. 55.
Teresa Tomsia – poetka, eseistka, animatorka kultury, autorka prozy dokumentalizowanej, tekstów pieśni i piosenek. Ostatnio ukazał się jej wybór wierszy W cieniu przelotnego trwania (WBPiCAK, Poznań 2021). Wspomnienie o Pawle Joczu jest częścią eseju zamieszczonego w kwartalniku Uniwersytetu Rzeszowskiego „Fraza” 1-2/2021 s. 303-310.
Recogito, rok XXII, październik 2021