Epizod opowiedziany przez Marka w dzisiejszej Ewangelii (Mk 1, 40–45) jest szczególnie poruszający w dobie pandemii. W rzeczy samej, wszystkie choroby, czy to fizyczne, czy duchowe, upokarzają człowieka, ograniczają jego potencjał i stawiają go w sytuacji pilnej potrzeby oraz skutecznej pomocy. Sytuacja staje się jeszcze bardziej dramatyczna, gdy z chorobą wiąże się niebezpieczeństwo zarażenia. Tak było z trądem w czasach Jezusa. To dlatego trędowaci byli marginalizowani i zamykani w miejscach odosobnionych. Tymczasem jeden z nich chce spotkać Jezusa. Odważnie wychodzi na zewnątrz zanosząc do Niego pełną wiary i pokory modlitwę: „Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”. Powierza się i całkowicie poddaje Jego woli. Wiara i pokora zawsze poruszają serce Boga. Dlatego Jezus dotyka trędowatego i odpowiada: „Chcę, bądź oczyszczony”.
Ale to nie takie proste, zwłaszcza w dobie pandemii. Faktycznie, jednym z najbardziej powtarzających się dziś wezwań, to apel o przestrzeganie tzw. „dystansu społecznego”. Nie wszyscy zgadzają się z tym terminem. Przyznam, że i mnie „wcholerzał” nieco. Dlatego już 20 marca 2020 roku WHO wezwało do zmiany hasła „dystans społeczny” na „dystans fizyczny”, a wszystko ze względu na konieczność utrzymywania kontaktów międzyludzkich. Dystans fizyczny nie oznacza bowiem, że musimy się odizolować społecznie od naszych najbliższych, rodzin, przyjaciół… Poza tym, zdaniem badaczy stresu, samotność spowodowana zaleceniami wprowadzonymi w ramach walki z pandemią koronawirusa, jest jednym z czynników najbardziej obciążającym dziś nasze zdrowie. Tak czy inaczej, za izolację społeczną płacić będziemy przez długie kolejne lata. Nasilona znacznie liczba i stopień zaburzeń psychicznych oraz samobójstw już o tym świadczy.
Wszyscy nas przekonują, iż to poświęcenie jest konieczne dla naszego przetrwania. Ale wszyscy też wiedzą, że ów dystans, który polega na stałej nieufności wobec drugiego, postrzeganego jako potencjalne zagrożenie, musi zostać jak najszybciej przezwyciężony. Trzymanie się na dystans jest bowiem postawą, która zakłada lęk przed zagrożeniem: drugi jest odsunięty, usunięty w miejsce, z którego nie może mnie skrzywdzić. Dynamika ta, której doświadczamy dziś w sposób umotywowany, nie jest jednak nowa. Zawsze byli i są ludzie, których nie uważamy za godnych przebywania w naszym otoczeniu. Tacy, którzy swoją obecnością mogliby splamić piękny obraz, jaki mamy o nas samych. Tacy, którzy swoim zachowaniem czy słowami mogliby podważyć iluzoryczne przekonanie o naszej wielkości. Takowych trzymamy zawsze na dystans.
Tej dynamiki doświadczył też trędowaty z dzisiejszej Ewangelii. Był wyrzutkiem społeczeństwa. Budził lęk i stanowił zagrożenie. Miał przyklejoną etykietkę. Nosił w sobie śmierć. Jego życie, podobnie jak ciało, naprawdę się rozkładało. Być może był nawet przekonany, że i Bóg nie chce mieć z nim nic wspólnego. W rzeczy samej, kiedy trędowaty spotyka Jezusa, nie żąda od Niego cudu. Pyta tylko Boga, czy to On chce tego zranionego ciała, łez i upokorzeń? Pyta, czy chce go oczyścić, to znaczy, czy przypadkiem w Bożym miłosierdziu jest także miejsce dla niego?
Swoją odpowiedzią Jezus objawia nam pragnienie Boga; uświadamia trędowatemu, że to uzdrowienie nie jest przypadkowe. Jest wyrazem precyzyjnego pragnienia Boga: „Chcę, bądź oczyszczony!”. „Chcę, bądź zdrów!”.
Myślę sobie, że to nie przypadek, iż trędowaty z dzisiejszej Ewangelii nie ma ani imienia, ani twarzy! Jego anonimowość oznacza bowiem, iż jest postacią reprezentatywną. Każdy z nas może się w niego wcielić.
I jeszcze jedno. Dlaczego Pan Jezus „surowo przykazał” trędowatemu, aby nie opowiadał o tym, co mu się przydarzyło? W Ewangeliach spotykamy się przecież często z sytuacją zupełnie odwrotną: Jezus nakazuje wręcz uzdrowionym, aby opowiadali o Bożym miłosierdziu. Otóż, bibliści mówią o tzw. „sekrecie mesjańskim”. Tożsamość Jezusa, jako obiecanego Mesjasza, miała być zakryta, aż do stosownego czasu. W rzeczy samej, Jezus ogłasza się Mesjaszem nie w chwili swego triumfu, po jakimś cudzie czy dobrze przyjętej przez tłum mowie, ale przed sądem arcykapłana. Wtedy, gdy wydano Nań wyrok śmierci.
Ale można to zdarzenie z dzisiejszej Ewangelii odczytać też nieco inaczej. Są takie sprawy między człowiekiem a Bogiem, które nie nadają się do publicznego rozpowszechnienia. Powinny pozostać ukryte, jak tajemnice, które łączą bliskie sobie osoby, które są tylko ich, i o których nie wypada nawet mówić. To są sekrety przyjaźni, poufne sprawy tych, którzy się miłują. Wymaga to od człowieka dużej delikatności i dyskrecji. Niestety, uzdrowiony okazał się nieposłuszny. Zlekceważył polecenie Jezusa. Zamienił się w tubę, która wszem wobec rozgłaszała to, co nie było po Bożej myśli.
Stanisław STAWICKI
Jamusukro, 13 lutego 2021 roku
Ks. Stanisław Stawicki. Pallotyn. Urodził się w 1956 roku w Kowalu. Wyższe Seminarium Duchowne w Ołtarzewie ukończył w 1982 i w tym samym roku przyjął święcenia kapłańskie. Przez wiele lat pracował na misjach w Rwandzie i Kamerunie (1983-1999), gdzie pełnił stanowisko mistrza nowicjatu (1990-1999). W roku 2003 na Wydziale Teologicznym jezuickiego Centre Sèvres w Paryżu obronił swoją pracę doktorską Współdziałanie. Pasja życia. Życie i działalność Wincentego Pallottiego (1795-1850), założyciela Zjednoczenia Apostolstwa Katolickiego. Przez trzy lata (do października 2011 roku) prowadził Międzynarodowe Centrum Formacji Pallotyńskiej „Cenacolo” przy Via Ferrari w Rzymie. W kwietniu 2012 roku został dyrektorem Pallotyńskiego Centrum Formacyjnego „Genezaret” w Gomie (Demokratyczna Republika Konga). W latach 2014-2017 był sekretarzem Zarządu Prowincji Chrystusa Króla w Warszawie. Od 2017 do 2020 roku był kustoszem kościoła Santissimo Salvatore in Onda w Rzymie.W grudniu 2020 rozpoczął pracę w bazylice Matki Boskiej Królowej Pokoju w Jamusukro, od 1983 roku stolicy konstytucyjnej Wybrzeża Kości Słoniowej.
Recogito, rok XXII, luty 2021