„Panie, chcemy ujrzeć Jezusa”. Tę prośbę kierują do Filipa tajemniczy Grecy z dzisiejszej Ewangelii (J 12, 20-33). Kim są i skąd przybyli? Nie wiemy. Wiemy natomiast, iż Grecy, przynajmniej ci starożytni, to naród filozofów, to poszukiwacze prawdy. Ludzie stawiający najważniejsze pytania, szukający sensu świata i człowieka.
Otóż, kto poszukuje rzeczy najważniejszych, musi dotrzeć do Jezusa. Bo w Nim jest odpowiedź. On sam jest odpowiedzią. W rzeczy samej, w pytaniu Greków ukrywa się podstawowa i głęboka tęsknota ludzkiego serca: „Chcemy ujrzeć Boga, który zbawia”. Bo takie jest właśnie znaczenie imienia Jezus. Imię „Jezus”, znaczy dosłownie „Bóg jest zbawieniem”.
Chcę zobaczyć Boga – to tytuł znanej książki, przetłumaczonej na kilka języków, autorstwa francuskiego karmelity, bł. Eugeniusza od Dzieciątka Jezus. Książka jest duchowym przewodnikiem, który ma nas prowadzić do Boga, tak jak Apostołowie zaprowadzili Greków do Jezusa. Bo chcieć zobaczyć Jezusa, to odwieczne pragnienie człowieka poszukującego.
Chcieć ujrzeć Jezusa jest w rzeczywistości świadomym lub nieświadomym pragnieniem wszystkich ludzi stworzonych na obraz Boga. Powinno też być najważniejszym pragnieniem chrześcijanina, bo jeśli przestajemy szukać Mistrza, stajemy się „chrześcijanami zaparkowanymi, którzy nie mają ochoty ani iść dalej, ani nawet pomarzyć” (papież Franciszek).
Ciekawa rzecz! Zwracając się kilka dni temu do przedstawicieli Papieskiego Kolegium Belgijskiego w Rzymie, Franciszek wskazał na św. Józefa jako mistrza dla tych, którzy marzą. „Józef nie jest marzycielem w sensie kogoś z głową w chmurach, oderwanym od rzeczywistości – mówił papież, ale jest człowiekiem, który umie patrzeć poza to, co widzi: z proroczym spojrzeniem, zdolnym rozpoznać Boży plan tam, gdzie inni nic nie widzą, i dzięki temu mieć jasny cel, do którego należy dążyć”.
I jeszcze jedno. Na prośbę Greków: „Chcemy ujrzeć Jezusa”, odpowiada On sam. Nie jest to wykład filozoficzny, którego być może spodziewali się Grecy, ale zaproszenie do pójścia Jego drogą. Oto dlaczego Jezus posługuje się obrazem ziarna pszenicy, które wpadłszy w ziemię, obumiera: „Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity”.
Sformułowanie to może okazać się bardzo niebezpieczne, jeśli zostanie źle zrozumiane. Może bowiem legitymizować bolesną i nieszczęśliwą wizję religii. Nie w tym jednak rzecz. Jezus mówi o utracie życia, używając jako przykładu małego nasionka, które musi zniknąć w ziemi, aby mogła wyrosnąć owocująca roślina. Czyni to w bardzo konkretnym celu: abyśmy weszli w Jego logikę daru. Życia oddanego! Bo takim jest też wewnętrzne prawo od pierwszej minuty naszego poczęcia.
Pozwólcie, że i ja posłużę się pewnym obrazem, być może „zbyt biologicznym”, który jednak wydaje mi się sugestywny dla zrozumienia logiki Ewangelii. Chodzi o poczęcie naszego życia. Sam plemnik jest niczym! Samo jajo jest sterylne! Życie rodzi się wtedy, gdy oboje się spotykają, a zarazem umierają dla siebie samych. Embrion zaczyna bowiem żyć, gdy plemnik i komórka jajowa przestają istnieć. Gdybyśmy mogli, kierując się wyobraźnią, zapytać ich, co czują w chwili spotkania, odpowiedzieliby: „Umieram”!
Ot, i koncepcja naszego życia. Aby zachować je, trzeba pogodzić się z tym, że coś się traci. Tak jak komórka ojcowska i komórka matczyna. Takim jest wewnętrzne prawo od pierwszej minuty naszego życia. „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam. Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity”.
Życie ma sens tylko wtedy, gdy jest dawaniem siebie, gdy przybiera kształt miłości gotowej do ofiary, gotowej na cierpienie, krzyż i śmierć. Gdy rozważamy Drogę Krzyżową, adorujemy taką właśnie miłość. To nie cierpienie zbawia. To nie śmierć zbawia. Zbawia miłość, która jednak nie waha się ani cierpieć, ani umierać. Na tym polega największy paradoks Ewangelii. Życie rodzi się z miłości, tzn. z życia ofiarowanego i oddanego. Dlatego, aby poznać odpowiedź na najgłębsze pytania mojej egzystencji, nie wystarczy sam intelekt. Potrzebne jest też serce, które da się pociągnąć Miłości Ukrzyżowanej. „A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony – przekonuje Jezus w dzisiejszej Ewangelii, przyciągnę wszystkich do siebie”. Wszystkich! Bo taka jest Miłość. Jeśli nie wejdę w tę logikę, zostanę tylko samotnym spleśniałym ziarnem, niczym więcej.
Stanisław STAWICKI
Jamusukro, 20 marca 2021 roku
Ks. Stanisław Stawicki. Pallotyn. Urodził się w 1956 roku w Kowalu. Wyższe Seminarium Duchowne w Ołtarzewie ukończył w 1982 i w tym samym roku przyjął święcenia kapłańskie. Przez wiele lat pracował na misjach w Rwandzie i Kamerunie (1983-1999), gdzie pełnił stanowisko mistrza nowicjatu (1990-1999). W roku 2003 na Wydziale Teologicznym jezuickiego Centre Sèvres w Paryżu obronił swoją pracę doktorską Współdziałanie. Pasja życia. Życie i działalność Wincentego Pallottiego (1795-1850), założyciela Zjednoczenia Apostolstwa Katolickiego. Przez trzy lata (do października 2011 roku) prowadził Międzynarodowe Centrum Formacji Pallotyńskiej „Cenacolo” przy Via Ferrari w Rzymie. W kwietniu 2012 roku został dyrektorem Pallotyńskiego Centrum Formacyjnego „Genezaret” w Gomie (Demokratyczna Republika Konga). W latach 2014-2017 był sekretarzem Zarządu Prowincji Chrystusa Króla w Warszawie. Od 2017 do 2020 roku był kustoszem kościoła Santissimo Salvatore in Onda w Rzymie.W grudniu 2020 rozpoczął pracę w bazylice Matki Boskiej Królowej Pokoju w Jamusukro, od 1983 roku stolicy konstytucyjnej Wybrzeża Kości Słoniowej.
Recogito, rok XXII, marzec 2021