Głos nad chaosem: szepty i krzyki, a może smuga cienia – w każdym razie jakieś brzemię doświadczenia, dziedzictwo słowa, swoista odpowiedzialność poety. Póki myśl we krwi krąży, nie należy krępować uczuć, choć trzeba postarać się je oswoić. Chcąc je wyciszyć, musi choćby i wbrew sobie otworzyć się na strumień czasu, pokory i przebaczenia. To nie tylko kwestia smaku, ale z całą pewnością jakiejś głębi czy tożsamości, swoisty wybór – wszak być albo nie być to sens naszego życia i umierania. Czyż to nie piękne? Arkadia i przeznaczenie – ułuda czy walka o tron? Albo to taka nocna bezsenność, niewątpliwie ciąży poecie ten los gwałtem zadawany, łatwo o upadek. Zwłaszcza gdy braknie skrzydeł. Zgodnie z prawami tego świata traci się na wadze z każdym słowem rzuconym komuś namiętnie w oczy, a choćby i na wiatr, albo i w przestwór suchego oceanu, ale też kiedy brodzisz w nim długo i w milczeniu, a czas upływa. To taka cicha mowa trawa i wyobcowanie, bo ziemia obiecana wciąż daleko, horyzont odległy – niełatwo w duchu się zakorzenić i osiąść na stałe w sobie. W zwierciadle poeta przygląda się nieskończoności, a oto i jego sąd ostateczny: po jednej stronie ludzie kryształowi, najczystszego ducha, po drugiej większość przerażonych sobą. Poeta czuje się jakby małej wiary, ale i namaszczony jakiś. Nie bez wyboru zresztą, wszak musi robić swoje. Prosty i bezpośredni, szczery aż do bólu, choćby mu przyszło koszyki ze słów wyplatać. Na swoim czole i w sercu czuje chłód powołania, błogosławiony dotyk Boga. Choć ciąży mu pamięć, historia (nie tylko nauka), rzeczywistość i cały ten świat wewnętrzny. To opowieść bardzo osobista, pełna paradoksów i sprzeczności (sporo już wilgoci, nadziei i ziarna wsiąkło w jego poszukiwania prawdy). Wspomnienie ojca, któremu nagle twarz z jakiegoś powodu stężała i poszarzała, smutek matki, której oczy zaszły mgłą, a w końcu i ta przyrodnia, ale jakże naturalna dla poety, przewodniczka – melancholia – pośród bezdroży na przyszłość poetycka perspektywa.
Póki się ucho nie urwie, a za kołnierz nie wyleje, dzban ciała choćby nadmiar jakoś poniesie – poeta szuka dla siebie miejsca w tym świecie, nurza się w jego sprzecznościach i dwuznacznościach. Mierzy zamiary na siły, walczyć nie zamierza, wszak nie wyciągnie zza pazuchy pióra jako miecza. Lepiej wyplewić chwasty na swojej grządce w ogródku, w ciszy powój sumienia uprawiać. Na chwałę Pana udaje fletnię. Cóż, jego zdaniem, czas proroków przeminął, dziś już nie jest dla nich taki łaskawy. Wypaliło się całkiem ich wnętrze, a popiół oślepił. Słowa przyziemne mieszają się z ciężkim oddechem, zaś łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Ostatni z synów ojców pustyni kładzie się cieniem na piasku. Bóg i honor bez ojczyzny, Pan bez ziemi, szlachetność bez Pana pozostawiona na pastwę zimnej abstrakcji traci na wartości, a to przecież nasze wielkie dziedzictwo, cenny spadek, który należało z uszanowaniem w sercu przechować. Zdaniem poety zdolny do tego jest tylko człowiek konkretny, prosty i zakorzeniony. Wyrastamy na ramionach naszych przodków, są silne, więc można się na nich oprzeć. Spojrzeć z większego dystansu, ogarnąć cały nasz horyzont, przeszłość. Warto się upewnić w sobie i na swojej ziemi, jak rzeczy się mają, póki nie przyjdą ci ze szczurzą twarzą i nie zaczną tłumaczyć ci i wyjaśniać dziejów, szukając dziury w całym, albo i będą cię przekonywać, że jesteś wielbłądem. I cóż, że starasz się usilnie mierzyć wszystko słuszną miarą, jeżeli nie sprostałeś swojemu urodzeniu. Myśl, póki jesteś, czasem i wyjdź z cienia (pozornej obojętności), ale nade wszystko nigdy nie trać ducha.
Zapraszam do tej poezji, naprawdę warto poczytać ze zrozumieniem, być może i poszukać czegoś dla siebie, jakiegoś utraconego miejsca, czasu albo i tej bezpańskiej myśli, błąkającej się dotąd po bezdrożach.
Katowice, 22 stycznia 2025
Tadeusz DUDEK
Tadeusz Dudek – urodzony w 1957 roku, matematyk z wykształcenia, zatem umysł ścisły i pasjonat naukowej wizji struktury wszechświata oraz fizycznej strony naszej rzeczywistości. Internowany w 1981 roku za działalność opozycyjną i poglądy. Mieszka w Katowicach. Jego świadomość poetycka została ukształtowana między innymi na poezji Zbigniewa Herberta oraz poezji i filozofii Karola Wojtyły, z którymi swego czasu wchodził w dialog, aby co nieco z tego zrozumieć. Odtąd ten dialog stał się jego wielką pasją i ważną aktywnością literacką, zarówno na portalach poetyckich, jak i przy okazji komentowania tomików i wierszy poznanych poetów i poetek (sam publikuje tu i ówdzie). Twierdzi, że aby zrozumieć ten świat, nie wystarcza poznanie jego fizycznych aspektów, trzeba też wniknąć w ten wewnętrzny, osobowy, o niebo bardziej skomplikowany i fascynujący świat. Trzeba w tym celu porozumieć się z Innym, a język poezji jego zdaniem służy do tego najlepiej. Jest przekonany w ślad za niektórymi z filozofów, że prawda ma przede wszystkim wymiar podmiotowy, nie tylko obiektywny.
Recogito, rok XXVI, styczeń 2025