Do wspólnej rozmowy na pierwszym piętrze domu przy rue Surcouf namówił go Paweł Jocz. Blisko dwadzieścia dwa lata minęły od momentu, gdy Adam Zagajewski zasiadł na czarnej kanapie. Okazał się – jak zawsze – taktowny i opanowany. Nie rwał się do głosu. Uważnie słuchał. Odpowiadał, gdy był pewny, że ma coś do dodania. Podobnie jak Mickiewicz, Krasiński, Iwaszkiewicz i Miłosz, należał do wąskiego grona poetów-intelektualistów, równie mocno osadzonych w literaturze, jak i w kulturze, nieobojętnych na cudze dokonania. Myślenie stawiał przed wieszczeniem. W przeciwieństwie do wielu literatów – uznających siebie za prawdziwych i jedynych patriotów – wiedział doskonale, co jest siłą, a co słabością polskiej literatury. Z natury był jednak bardziej lirykiem niż analitykiem. Jego tajemnicą pozostanie, skąd u niego – zazwyczaj pozorny – chłód; skąd, przy braku skłonności do uniesień, tyle zmysłowości. I jak nauczył się godzić świadome współuczestnictwo z lodowatą przenikliwością.
Sam przyznawał, że jest w nim pewna dwoistość, świadomość niepokonywalnej ambiwalencji, wrażliwość na dobro i zło świata. Nie umiał być obojętny – właściwie trzeba by powiedzieć – nieczuły na los bliźnich. Interesowały go pospolite sprawy, jak i przeżycia, jakie mało kogo obchodzą. Pisał o cierpieniach i marzeniach, do których mało kto ma odwagę się przyznać.
Wbrew temu, co często mu przypisywano, nie należał do zwolenników czystej kontemplacji. W swoich zmaganiach z nowoczesnością potrafił być równie zaangażowany, co krytyczny. Zdolność do poddawania wnikliwej wiwisekcji rozmaitych ludzkich zdobyczy i osiągnięć cywilizacji przełomu XX i XXI wieku, była dla niego równie istotna jak dbałość o to, co zawdzięczamy Jerozolimie, Atenom i Rzymowi. Nie chciał być statystą. Powtarzał przy różnych okazjach, że ważny jest dla niego głód metafizyki.
Dwadzieścia dwa lata temu, podczas próby uzgodnienia stanowisk, a raczej spojrzenia na trudne kwestie z odmiennych perspektyw, nie ukrywał swoich preferencji. „Pragnienie wielkości, rzeczy wielkich, dotarcia do tego, co jest wyższe od tego, czym jest materia teraźniejszości, a jednocześnie świadomość, że nie potrafię żyć tak wysoko jak bym chciał. Dla mnie jest to jedno z podstawowych rozdarć” – mówił zasiadając na czarnej kanapie, jakby nieco zlękniony, że uderza w zbyt wysokie tony.
Z woli określonych osób i niby-patriotycznych środowisk przez ostatnie lata dzielił z niektórymi – mimo powrotu do ojczyzny w 2002 – wygnańczy los niezależnego, prostacko marginalizowanego, zmuszanego do wewnętrznej emigracji twórcy. Nie zamierzał jednak siedzieć cicho. I nie uległ pokusie zbratania się – niczym współcześni towiańczycy – z braćmi w wierze, wyznawcami nienowej bogoojczyźnianej ideologii. 21 marca 2021 roku zakończył swoją wędrówkę i intelektualno-pisarską batalię o prawo do „podstawowych rozdarć”. Pocieszeniem jest to, iż dołączył do nielicznych, których nie da się uciszyć. Ich głos bowiem dociera również z zaświatów.
22/03/2021
Marek WITTBROT
Marek Wittbrot – w latach 1991-1999 prowadził „Naszą Rodzinę”, obecnie zaś jest redaktorem „Recogito”.
Recogito, rok XXI, marzec 2021