Po śmierci Pawła Hertza jego przyjaciel z dawnych lat wypomniał polskiej telewizji, że ważniejsze było dla TVP opłakiwanie martwej foki z helskiego oceanarium niż uczczenie zmarłego, który przysłużył się polskiej kulturze jak mało kto. Dziwił się też Czesław Miłosz, że nie uczcili go jego czytelnicy. W pośmiertnym, opublikowanym na łamach „Tygodnika Powszechnego” pro memoriam literacki noblista nazwał go pisarzem kameralnym, stroniącym od zmiennych upodobań rynku. Wiele lat wcześniej zaliczył go do dobrowolnych, zamkniętych w swojej wieży autsajderów. W rzeczywistości było nią poddasze przy warszawskim Nowym Świecie.
Pisząc o mistrzach eseju z kraju nad Wisłą Jan Tomkowski wspomniał także autora Domeny polskiej i swoje z nim spotkania pośród bibliotecznych woluminów. Cieszył się, że zdążył go poznać, a jednocześnie – choć nie napisał o tym wprost – żałował, iż nie udało mu się gościć w mieszkaniu zwolennika „umiarkowanego konserwatyzmu”. „Chyba już wtedy rzadko przyjmował gości, więc nigdy tam oczywiście nie byłem. Jednak wyobrażałem sobie dom pisarza jako swego rodzaju twierdzę wzniesioną przeciw światu” – stwierdził znakomity krytyk literacki i jeden z nielicznych znawców literatury potrafiących w klarowny sposób uprzystępniać największe, nie tylko rodzime i nie tylko literackie dokonania.
Zapewne nadmiernej delikatności, zwykłemu niedogadaniu się albo niesprzyjającym okolicznościom należałoby przypisać to, iż w nietypowej „twierdzy”, w pisarskiej samotni przy Nowym Świecie nie doszło choćby do jednej przyjacielskiej pogawędki dwóch wybitnych znawców polskiej literatury. Paweł Hertz, owszem, w jesieni swego życia stronił od towarzyskich konwentykli i jeśli gdzieś bywał, to głównie u starych przyjaciół. Ale też nie zamykał się pod swoim dachem. Chętnie rozmawiał z gośćmi z kraju i z zagranicy. I niejednokrotnie okazywał ogromną życzliwość osobom ujrzanym pierwszy raz w życiu. Niestety, już nie opowiedzą o tym dawni goście z Paryża, od 1982 zamieszkały nad Sekwaną Wojciech Karpiński czy kierujący Librairie polonaise przy bulwarze Saint-Germain Jan Michalski, czy też prowadzący we Wiedniu swój instytut Krzysztof Michalski. Ale chyba mogliby to potwierdzić inni, wcale nie tak nieliczni słuchacze i rozmówcy tłumacza utworów Hofmannsthala, Prousta i Turgieniewa, a nade wszystko stróż jego spuścizny, Marek Zagańczyk.
Niejeden z odwiedzających gościnne progi miłośnika XIX-wiecznej polskiej literatury na własne oczy i uszy mógł się przekonać, że właściciel „starej maszyny do pisania i starego gramofonu”, a także „wiekowych mebli i cennych książek”, należy do ludzi nadzwyczaj otwartych. Ale również mogliby przypomnieć, jak wiele czynił i jak bardzo pragnął, żeby zaściankowość nie stała się synonimem polskości.
Dwadzieścia lat po śmierci Pawła Hertza wciąż trudno uwierzyć, że już nie zaprosi do swojej kuchni na poranną kawę, że nie poprowadzi długim korytarzem, że nie zasiądzie w swoim fotelu albo za biurkiem, że – jeśli wizyta wypadła wieczorem – nie zapali swojej lampki, że nie zaoferuje jakiejś z przysłanych mu książek ani nie zapyta o tych, których zgodził się przyjąć, mimo że generalnie preferował dysputy w skromnym gronie.
Kto dobrze pamięta Polskę lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych, a szczególnie osiemdziesiątych XX wieku, ten zapewne zgodziłby się – jeśli nie należał do ówczesnej nomenklatury – iż większość Polaków musiała żyć, niczym w twierdzy, nie tylko odcięta od świata, lecz od podstawowych informacji dotyczących niby banalnych, lecz istotnych dla każdego spraw. Im było gorzej, tym częściej z kontrolowanych przez władzę publikatorów sączyła się trucizna kłamstw, tandetna propaganda, nawoływania do obrony przed zewnętrznymi wrogami, głównie rzekomymi społecznymi mętami, imperialistami i, z czasem, syjonistami. Każdy, kto miał szczęście znaleźć się, a tym bardziej bywać, w nietypowej pisarskiej samotni przy Nowym Świecie, musiałby chyba mówić o otwieraniu się na świat i niecodziennej, rzadko spotykanej otwartości umysłu, nieprzeciętnej wiedzy i mądrości gospodarza domu – człowieka otwartego tak na Zachód, jak i na Wschód, a jednocześnie krytycznego wobec wszelkich ludzkich miar i przyporządkowań.
Zdaje się, że w polskiej telewizji, ponoć wyczulonej na rodzime osiągnięcia, narodowe tradycje i polską kulturę, również 13 maja 2021 roku zabraknie miejsca na wspomnienie kogoś, kogo „zasługi jako poety, tłumacza, edytora, autora esejów literackich – jak napisał zaraz po jego śmierci Miłosz – są ogromne”.
13/05/2021
Marek WITTBROT
Marek Wittbrot – w latach 1991-1999 prowadził „Naszą Rodzinę”, obecnie zaś jest redaktorem „Recogito”.
Recogito, rok XXI, maj 2021