Rozmowy z umarłymi (43)

Maciej Niemiec i Stanisław Misakowski (Paryż, 1995) © Marek Wittbrot

Zaczęło się od przypadku. Od wierszy przeczytanych w bydgoskim tygodniku „Fakty” i od tomu Poezji, jaki ukazał się w 1980 roku w Poznaniu. Nie wierz i Krety Stanisława Misakowskiego intrygowały i wciągały. Trudno było mieć wątpliwości, że są odrębnym, oryginalnym głosem. Chociaż o autorze nie było głośno i nie należał on do – jak się zwykło mawiać w PRL – znanych literatów, już pierwsza lektura upewniała, że warto sięgać po kolejne tomiki poety z Pomorza.

W latach osiemdziesiątych XX wieku Stanisław Misakowski przeniósł się ze Świdwina do Słupska. W 1986 roku zamieszkał w Żyrardowie. Ciągle pozostawał na uboczu, a jednocześnie potrafił przyciągać i skupiać wokół siebie młodych, ambitnych adeptów pisarskiego rzemiosła. Jesienią 1991, podczas swojego pobytu w Paryżu, Aleksander Jurewicz zapytany o autora Żarn zdawał się mocno poruszony. „Dzięki niemu przestałem się wahać, uwierzyłem w siebie” – stwierdził. Później o „krajana z Żyrardowa” pytał często Paweł Krupa. O tłumaczonym przez siebie na rosyjski poecie z uznaniem mówił Andriej Bazylewski, gdy pojawił się w Paryżu.

W pewnym sensie samo życie sprawiło niespodziankę. Albowiem w lipcu 1995 Stanisław Misakowski ze swoim synem Wiktorem przestąpił progi dwóch pallotyńskich domów przy rue Surcouf. Okazało się, że głównym motywem pojawienia się nad Sekwaną było spełnienie największego marzenia syna – żeby mógł ujrzeć z bliska stadion Parc des Princes.    

Minęło 26 lat od dni, w których codziennie podczas swojego pobytu pan Stanisław zasiadał na czarnej kanapie, żeby porozmawiać z gośćmi – z Pawłem Krupą, z Maciejem Niemcem czy z Anią Sobolewską – albo żeby sobie pogawędzić w cztery oczy. Zazwyczaj były to godziny wieczorne, kiedy już pokazał Wiktorowi wszystko, co danego dnia zostało zaplanowane i co – jego zdaniem – młody człowiek powinien w Paryżu zobaczyć. Będąc sam na sam trochę ubolewał, że przekonanie do niektórych rzeczy przychodzi z dużymi oporami. A jednocześnie zaznaczał, iż nie chce syna do niczego zmuszać.

Podczas rozmów okazało się również, że pallotyńskie dokonania nie są mu obce. Z uznaniem mówił o przekładach Czesława Miłosza wydanych przez Éditions du Dialogue i książkach z serii „Znaki czasu”, jakie udało mu się zdobyć. Księdza Sadzika – jak zaznaczał – nie udało mu się poznać. Ale w latach osiemdziesiątych słał swoje tomiki na rue Surcouf. U spadkobierców Sadzikowych idei nie wzbudziły one jednak zainteresowania.

Po wyjeździe wyjątkowo sympatycznych gości pozostały kartki i listy. Cieszyły i zarazem budziły coraz większy niepokój. Pan Stanisław pisał o zdrowotnych, potęgujących się problemach. I raczej nie próbował siebie oszukiwać, że zostało mu bardzo mało czasu. Wiadomość o śmierci Stanisława Misakowskiego nadeszła następnego lata. Z dnia na dzień jasne się stało, że nigdy więcej nie będzie pogawędki: o zakopanych na Ukrainie wczesnych, pisanych w ojczystym języku utworach, o literackiej konwersji, o świdwińskim kręgu literackim, o takich odkryciach jak Olek Jurewicz, Zbigniew Krupowies czy Piotr Sommer, o współczesnej scenie literackiej i o licznych zajęciach, jakich musiał się imać.

„Nasze życie jest zlepkiem przewrotności: czasami to, co zdawało się niedostępne, staje się dostępne, i na odwrót: dostępne staje się nieosiągalne. Chwilami mały, nic nieznaczący szczególik może odegrać kluczową rolę, nawet wtedy, gdy bezpośrednio nie jest związany z zagadnieniem. Podobnie w archeologii: wystarcza mała okruszynka, aby cząstka po cząstce ułożyć jakiś starożytny dzban; po oczyszczeniu, wymierzeniu, dopasowaniu odtworzyć pełny obraz przeszłości” – pisał we wstępie do swoich wspomnień z młodości Stanisław Misakowski.

„Nie należy się spieszyć: czas zaciera ślady i je odnajduje. Pośpiech plącze strzępy przestrzeni, utrudnia ustalenia czasu. Pośpiech – to wróg pamięci. Jeżeli nie będziemy się gorączkować, lecz spokojnie i konsekwentnie przeorywać myślami przeszłość, pamięć, jak wrota Sezamu, sama się otworzy” – zapewniał autor książki WFD czyli człowiek, który sam nie wie, kim jest.

Władimir Fieofanowicz Diemianok, który chcąc odmienić swój los opuścił chersońską gubernię i zmienił imię i nazwisko, wybrał język polski, aby w nim wyrażać swoje myśli i uczucia. Potrafił swoimi tekstami przeorywać przeszłość. Nie był wrogiem pamięci ani nie wyparł się siebie, nie zrezygnował ze swoich marzeń. Dzięki nim zyskali ci, którzy sięgają albo sięgną w przyszłości po jego wiersze.

9/07/2021

Marek WITTBROT

Marek Wittbrot – w latach 1991-1999 prowadził „Naszą Rodzinę”, obecnie zaś jest redaktorem „Recogito”.

Recogito, rok XXII, lipiec 2021