Z Mariuszem GRZEBALSKIM rozmawia Teresa TOMSIA
Mariusz Grzebalski – poeta i prozaik, urodził się w Łodzi w 1969 roku, studiował filozofię i polonistykę na UAM w Poznaniu, pracuje jako redaktor w Wydawnictwie Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury, gdzie prowadzi Wielkopolską Bibliotekę Poezji i Bibliotekę Poezji Współczesnej, redaguje też „Dodatek LITERAcki” Nagrody Literackiej GDYNIA. Jest autorem tomików wierszy: Negatyw (1994), Ulica Gnostycka (1997), Widoki (1998), Drugie dotknięcie (2001), Graffiti (w przekładzie na jęyzyk niemiecki, tłumaczyła Doreen Daułe), Słynne i świetne (2004), Pocałunek na wstecznym (2007), Niepiosenki (2009), Kronika zakłóceń (2010), W innych okolicznościach (2013) oraz zbioru opowiadań Człowiek biegnący przez las (2005). Mieszka w Dąbrówce pod Poznaniem. W roku 2014, za książkę W innych okolicznościach, został laureatem Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej „Silesius”.
– Mariuszu, swoimi dokonaniami pisarskimi i konsekwentną postawą redaktora dwóch poetyckich serii (wielkopolskiej i ogólnopolskiej) potwierdzasz, że miejsce dla poezji i poety jest wszędzie, także w Poznaniu, który wciąż nie jest w stanie zapracować na miano Europejskiego Miasta Kultury. Jednak wiele się tutaj ostatnio zmienia na lepsze, a starania kulturotwórcze idą w dobrym kierunku, co dzieje się również z Twoim udziałem. Od ośmiu lat wydajesz cenione tomiki młodych autorów, opracowujesz wybory mistrzów słowa, współorganizujesz z Piotrem Śliwińskim w Zamku cykl spotkań autorskich „Seryjni Poeci”, bierzesz udział w festiwalu „Poznań Poetów”… Co niesie największą satysfakcję?
– Poznań to trudne miejsce dla kultury, ale da się tu żyć i robić coś sensownego. Ja z Poznaniem związany jestem przez całe moje dorosłe życie, tutaj nauczyłem się zawodu – nie chcę mówić o nim źle. Z drugiej strony, trudno udawać, że jest inaczej niż faktycznie jest. Poznań inwestuje olbrzymie środki finansowe w wielkie festiwale typu „Malta” czy „Transatlantyk”, a jednocześnie nie zauważa codziennej, mrówczej pracy miejscowego środowiska artystycznego. Dlatego tak wielu artystów stąd ucieka. Gdyby Poznań otrzymał miano Europejskiego Miasta Kultury, potraktowałbym to jako kiepski żart. Nie tak dawno poznańscy artyści dali prezydentowi Grobelnemu „żółtą kartkę” – pod tą formą dezaprobaty dla polityki magistratu, a w zasadzie jej braku, podpisało się prawie trzysta osób. Nie bez powodu.
Co niesie największą satysfakcję? Wydawanie debiutów i nagrody, które debiutanci otrzymują. Ucieszyłem się z Nagrody Literackiej GDYNIA dla książek Justyny Bargielskiej i Adama Wiedemanna, a także z Nagrody Fundacji im. Kościelskich oraz Nagrody im. Szymborskiej, które otrzymały Białe krzesła Krystyny Dąbrowskiej, ale jeszcze większą frajdę sprawił mi SILESIUS przyznany debiutom Kiry Pietrek, Tomka Bąka i Ilony Witkowskiej.
„Seryjni Poeci” też mnie oczywiście cieszą. W ramach tego cyklu w samym tylko Poznaniu odbyło się dwadzieścia pięć spotkań autorskich, w których wystąpiło blisko sto autorek i autorów z całej Polski. Podczas „Poznania Poetów” regularnie występuję jako autor. W festiwalu biorą również udział autorzy książek, które wydaję. Ale organizacyjnie nie jestem z nim związany.
– W Twoim poetyckim świecie przedstawionym istotną rolę pełni pejzaż, opisana przestrzeń obserwowanej okolicy i wyłaniające się z niej postacie tworzą kompozycję nadającą peryferyjny charakter poetyckiej relacji ze zdarzeń toczących się na obrzeżach miasta, przy śmietnikach, w podróży nocnym pociągiem. Posiadłeś tajemnicę tworzenia wierszy „użytecznych i prostych”, wyważonych w formie, oszczędnych w słowie, rozjaśniających niejasne okoliczności poznania – dzięki temu, że skracasz dystans i odległość do obserwowanego obiektu, że oglądasz rzeczywistość z bliska niby przez szkło powiększające (przez uchylone drzwi balkonu sąsiada, w tańcu, twarzą w twarz z podróżnymi w pociągu czy tramwaju, z przyjaciółmi i rozmówcami). Tak było w poprzednich tomikach, tak jest i w nowej książce poetyckiej W innych okolicznościach (2013), jednak więcej tu uczucia, czułości, bliskości w kręgu domowym, ale i wobec otoczenia, uschłego drzewa przed domem. Podkreślasz uważność w patrzeniu, szczegół, a też dodajesz więcej emocji, ukazujesz bliskie więzi, to ożywcza nuta. Doświadczenie, poczucie przemijania dają tę gwarancję, że pisanie sercem wychodzi poezji na dobre?
– Jestem poetą, dla którego podstawowym zmysłem jest wzrok. Mówiąc w uproszczeniu, piszę o tym, co widzę. Moje wiersze to czasem skondensowane do postaci metafory sprawozdania z chwilowego stanu świata. Próby przyłapania go na gorącym uczynku. Nie jestem kreatorem, nie tworzę rzeczywistości, tylko staram się jej bacznie przyglądać i na moment ją unieruchomić. Nie sposób jednak przeoczyć, że im jestem starszy, tym bardziej się ograniczam. Jestem minimalistą, co stało się szczególnie dobrze widoczne w najnowszej książce. Rzeczywiście składają się na nią wiersze oszczędnie operujące słowem i nieprzekombinowane formalnie, a przez to rozpoznawalne.
Zgoda ze skracaniem dystansu. Staram się być blisko tego, co się dzieje. Nie patrzę na świat jak na zewnętrzny przedmiot – jestem jego częścią. Żyję w nim, staram się w niego wczuć. Ale czy „piszę sercem”… To chyba za dużo powiedziane. Przez wiele lat utrwalała się teza wręcz przeciwna, mianowicie, że w moich wierszach hulają zimne wiatry. W tomiku W innych okolicznościach postawiłem na liryzm i odkryłem się w większym stopniu niż to miało miejsce we wcześniejszych książkach. Stąd może wrażenie ocieplania nastroju. Zrezygnowałem też z zakładania masek, z liryki roli. Starałem się pisać w sposób zrozumiały i od siebie. Cokolwiek to znaczy, bo przecież wiersz i tak pozostaje wierszem – rodzajem tekstu. Jest zapośredniczony przez język i jako taki nie jest prostym odwzorowaniem rzeczywistości. Rzeczywistość nie uznaje metafor, wiersz tak.
– Twój wiersz służy rozpoznawaniu rzeczywistości poprzez słowa-klucze: patrzenie, podróż, spotkanie, notes, długopis, zapis. Pomaga rozwiązywać ontologiczne zagadki, dlatego jego definicja odwołuje się u Ciebie nie tyle do wyobraźni, ile do rzeczy widzialnych, namacalnych i do równolegle powstających definicji w pokoleniowym dialogu sztuki poetyckiej („kiedy czytam ich przegadane wiersze, / nie widzę płomieni, / tylko przeglądające się w sobie, / niewiele znaczące słowa”). Czy Twój nowy tomik jest pewnego rodzaju odświeżonym poetyckim credo, czy tak go można odczytać?
– Niechętnie mówię o swoich wierszach. Dorabianie do nich legend i przypisów to niewdzięczna rola. Moje zadanie kończy się w momencie oddania książki do druku. Wychodzę z założenia, że perspektywa autorska nie musi pokrywać się z perspektywą odbiorcy. „Wiersz wychodzi z domu i nigdy nie wraca”, jak pięknie napisał Andrzej Sosnowski – staje się bytem autonomicznym, niezależnym od autora. Każdy czyta go na swój sposób. Albo inaczej – każdy podchodzi do niego z własną wrażliwością, własnymi kompetencjami literackimi, z własnymi doświadczeniami. To wszystko tworzy filtr, dzięki któremu czytelnik rozumie go w swój własny sposób.
Nie znaczy to, że ja niczego o własnych wierszach nie wiem albo że nie mam o nich nic do powiedzenia. Też widzę po swojemu. Nic w nich nie dzieje się przez przypadek. Mają przecież taką a nie inną strukturę. Budowane są z prostych, akcentowanych na końcu zdań. Dominuje w nich tryb retrospektywny i sprawozdawczy. To głównie elegie i epifanie. Jest ich niewiele. Są krótkie.
Nie wiem, jak odpowiedzieć na pytanie o to, czy mój nowy tomik jest odświeżonym poetyckim credo… Nie odnoszę wrażenia, że cokolwiek dzięki niemu odświeżam. Albo że z czymkolwiek zrywam, bo zamieszczone w nim wiersze są tak różne od tych, które napisałem wcześniej. Myślę, że we wszystkich moich książkach, także w tej najnowszej, mówi ten sam łatwo rozpoznawalny głos. Tyle, że robi to w nieco zmodyfikowany sposób. Wiersz, który zacytowałaś, jest jedynym zamieszczonym w W innych okolicznościach wierszem deklaratywnym. Ale inny nie mógł być, ponieważ jest reakcją na tekst krytyczny dotyczący mojego pokolenia poetyckiego. Ta deklaratywność jest o tyle niebezpieczna, że mogła być odebrana jako wyraz niechęci wobec pewnych osób i ich twórczości. Tymczasem w moim rozumieniu była to jedynie próba zaznaczenia swojej odrębności.
– Twoje wiersze gościły w jednym z ostatnich numerów polonijnej „Naszej Rodziny”, dziś czytelnikom portalu „Recogito” przedstawiasz się w nowej odsłonie metaforycznej. Wiele zmieniło się w Twoim widzeniu świata przez ostatnią dekadę – jak zaznaczasz, dążysz do języka oszczędnego, bez zbędnych dopowiedzeń. Mocno trzymasz się tego, co jest i to daje siłę Twoim kolejnym wierszom. A skoro jesteś doświadczonym redaktorem tomików wierszy, co radzisz młodym autorom, którzy zgłaszają się z maszynopisami nie w pełni nadającymi się do druku?
– Ja od debiutu staram się perfekcyjnie przygotować swoje książki do druku. Nie wysłałbym wydawcy czegoś, co nie jest gotowe. Pracuję do momentu, kiedy niczego nie jestem w stanie zmienić – w pojedynczych wierszach, ale też w ich układzie. Fatalnie bym się czuł, gdyby ktoś mnie poprawiał. Młodzi autorzy są w innej sytuacji, nie mają mojego doświadczenia, ale myślę, że nie doradzę im źle, kiedy powiem, żeby postępowali podobnie – do redakcji i wydawców powinni wysyłać skończone wersje swoich książek. Im mniej wątpliwości pozostawią wydawcom, tym lepiej będzie dla nich samych.
– Która z Twoich książek okazała się najważniejsza dla Ciebie w sensie poczucia pisarskiej tożsamości, o której mogłeś pomyśleć: stwarza mnie, to mój język…
– Swoje książki traktuję jak dzieci, dlatego trudno mi wyróżnić którąkolwiek z nich, choć nie ukrywam, że najdalej mi do debiutu. Kiedy przygotowywałem wznowienie Negatywu, czytałem go jak książkę obcej osoby. Nie rozpoznałem się w świecie przedstawionym ani w zdaniu, którym się wtedy posługiwałem. Dużym sentymentem darzę Słynne i świetne, może dlatego, że to książka najbardziej wychylona w kierunku eksperymentu, ironii, zabawy literackiej – nie byłbym jej teraz w stanie powtórzyć. Ale naprawdę u siebie czuję się w Niepiosenkach i W innych okolicznościach. Te książki to ja i mój język.
– Dziękuję za rozmowę i życzę Ci pomyślności w nowych okolicznościach.
– Ja również dziękuję, Tereso.
Recogito, nr 76 (kwiecień-sierpień 2014)