Z Moniką EKIERT, modelką i aktorką, rozmawia Marek WITTBROT
Monika Ekiert. Modelka i aktorka. Dyplomowana magister ekonomii i stosunków międzynarodowych Université Paris 1 – Pantheon Sorbonne, posiadająca również licencjat z ekonomii, zdobyty na Uniwersytecie Wrocławskim. Podczas pracy w Canal+ odkryła w sobie pasję aktorską. Ukończyła szkołę teatralno-filmową, cours Florent, która wykształciła wielu francuskich artystów, między innymi: Isabelle Adjani, Guillaume Canet, Diane Kruger, Sophie Marceau. Grała w filmach, serialach i reklamówkach. Posiada na swoim koncie klipy muzyczne. Dotychczas pracowała dla takich firm jak L’Oréal Paris, Schwarzkopf, Giogrio Armani. Jeden z short-filmów, Status Quo, z jej udziałem w roli głównej, wyselekcjonowany został na festiwal Cannes 2012. Oprócz mody i filmu jej pasją są akcje charytatywne. Jako członkini organizacji Pomost zajmowała się w Paryżu polskimi kloszardami i Polakami znajdującymi się w trudnej sytuacji życiowej. W 2017 roku wyreżyserowała i wyprodukowała film Amercian Visa Dream. W produkcji zagrała też główną rolę. Po dziesięciu latach spędzonych we Francji wyjechała do Los Angeles. Tam zagrała w sztuce Słomiany Wdowiec. Wystąpiła też w teledysku Jennifer Lopez do singla Se Acabó El Amor. Polscy widzowie znają ją z filmu Mateusza Rakowicza – Romantik i roli Izy Masłowskiej w serialu Barwy Szczęścia.
– Czy należy „iść” za modą?
– Każdy ma wolny wybór. Uważam, że nikomu nie należy narzucać ani swoich, ani cudzych gustów. Więc słowo „należy” nie ma tutaj racji bytu.
– Wszystko, co robisz, nie ma nic wspólnego z modą?
– Chodzi o wygląd, o film, o panujące trendy?
– O modne przeboje, o głośne filmy, o „wystrzałowe” kreacje, chodzi o wszystko – jak słyszymy z „lewa” i „prawa” – co należy oglądać, czego warto słuchać, co wypadałoby nosić.
– Technologia, zmiany mentalne i społeczne decydują o modzie, o naszych upodobaniach. Moda z kolei wpływa na nas samych. Na mnie wpływa trochę kolorystycznie. Chętnie, od dawna, ubieram się na zielono, więc można powiedzieć, że jestem trendy, bo obecnie zieleń jest on top.
– A gdyby nie była?
– Jeśli mielibyśmy ciągle się zmieniać, wciąż się dostosowywać do czegoś nowego, to byłby koszmar. Moi znajomi mówią, że jestem green angel, lubią tak mnie nazywać. Ja zawsze lubiłam żywe kolory. I wolę przy swoich upodobaniach pozostać.
– Każdy powinien być sobą?
– Szanuję ludzi, którzy trzymają się swojego zdania. Nie są chorągiewkami na wietrze, które zmieniają swoje poglądy zależnie od koniunktury czy sytuacji. Żeby być szanowanym, trzeba umieć zachować swój styl. A do tego trzeba mieć mocny charakter. Jeśli ktoś nie ma swojego zdania, do niczego trwałego nie dojdzie.
– Jednak decydując się na jakąś rolę, aprobujesz określoną konwencję.
– Tak, dokładnie jak w każdym innym zawodzie. Takie są reguły gry.
– Reklamując na przykład okulary musisz poniekąd i do tych okularów się dopasować, i do przyjętej roli.
– Jeśli chodzi o reklamę, ona zawsze jest związana z jakąś konwencją. Jeśli noszę czyjeś rzeczy, które przecież ktoś zrobił, jeśli mam je na siebie włożyć i zaprezentować, aby ktoś mógł je później sprzedać, muszę je pokazać jakby od najlepszej strony. Mam szczęście, że na ogół mogę wybierać rzeczy, które mi się podobają.
– Mimo wszystko jesteś na czyjś użytek.
– Ale to jest mój wybór. Taki zawód wybrałam i uwielbiam to, co robię. Mimo że co innego kiedyś studiowałam i czym innym teraz się zajmuję. Dopiero teraz, po zmianie zawodu, cieszę się z każdego poranka, z każdego dnia, który został mi ofiarowany…
– …i każdej roli?
– Staram się wybierać tylko takie, które mi odpowiadają, są zgodne z moim wewnętrznym przekonaniem. Każda rola jest wielkim wyzwaniem. I przekraczaniem siebie.
– Stając przed obiektywem, kamerą, czy samą publicznością, trzeba „wychodzić”, czy też „wchodzić” w siebie?
– Uwielbiam grać i „wchodzić” w inne osoby, przeżywać ich życie. Niewątpliwie dla mnie jest to „wchodzenie” w inne osobowości, inne sytuacje, inne wymiary… I przekształcanie się. Czyjeś myślenie, czucie trzeba – tak jakby było się osobą, którą się gra – przeżyć i odczuć na własnej skórze.
– Jaka jest granica między réalité a aréalité? Czy to, co nierealne, staje się realne?
– Aktor powinien mieć bardzo bogatą i bujną wyobraźnię. Jeśli wciela się w postać z innej epoki, musi oczywiście poznać, zgłębić nie tylko daną, kreowaną przez siebie postać, lecz i daną epokę, otoczenie, sytuacje. Aby być na tyle wiarygodnym, żeby widz, oglądający go na ekranie czy na scenie, uwierzył, że – dzięki niemu – znalazł się w innym miejscu i czasie, w innej epoce.
– Jak poradzić sobie z opozycją: rzeczy, istnienia, własnego „ja” i… wszystkich tych elementów, które trzeba jakoś zintegrować, żeby wywołać akceptację, a nawet pożądanie?
– Żeby złamać ten opór, o którym mówisz, trzeba wiele dać z siebie. Niektórzy – „wchodząc” w jakąś postać – robią to tak dosłownie, że aż nie wytrzymują napięcia… Jeśli biorą od razu kilka ról, ciężkich, dołujących, później jest im ciężko w normalnym życiu się odnaleźć. Dlatego bardzo ważne dla aktora jest jego bliskie otoczenie: rodzina, przyjaciele, którzy pomagają zachować równowagę emocjonalną.
– Trudno żyć jakby kilka razy naraz?
– To jest wielkie wyzwanie.
– Ty wybrałaś role, które zderzają się, niemal się wykluczają…
…bycie modelką i aktorką?
– Tak.
– Niekoniecznie muszą się ze sobą zderzać.
– Czy jednak nie jest to funkcjonowanie, odnajdywanie się – poza tym, który każdego z nas otacza – wciąż w innym świecie, w różnych światach?
– Modeling i aktorstwo czasem niełatwo ze sobą pogodzić. Ostatecznie to kwestia motywacji i dobrej woli.
– Fundamentalna sprzeczność, kulturowe wzorce, totalny eklektyzm a zarazem projekcja, żeby pogodzić – jak w przypadku ubioru – ochronę ze zdobieniem, ciepło z wdziękiem, a nawet: rolę macierzyńską i dziecięcą, ubiór bowiem chętnie traktuje się – tak na scenie życia, jak i na teatralnej scenie czy na planie filmowym – w sposób bajkowy, a jednocześnie błahe łączy się z poważnym…
– …życie to bajka, w której sami konstruujemy fabułę. A ubiór…? No cóż… co chciałbyś na jego temat wiedzieć?
– Istnieje coś takiego jak retoryka ubioru. Odtwarzanie, na poziomie ubioru, mitycznej sytuacji kobiety, powracanie do pewnych archetypów, czyni ze współczesnej kobiety istotę – jaką w gruncie rzeczy chyba nie jest.
– To jest bardzo osobista kwestia. Nie mogę odpowiadać za inne kobiety, ale osobiście uważam, że – jak to określiłeś – retoryka ubioru, powrót do pewnych archetypów jest czasem bardzo interesujący.
– Jak więc – oczywiście jako modelka i aktorka – odnosisz się do maskulinizacji kobiety i, obowiązującego wciąż, chociaż w mniejszym stopniu niż dawniej, zakazu feminizacji mężczyzny?
– Wszystko to chyba jakoś jest poza mną. Nie mam problemu: ani z maskulinizacją, ani z feminizacją. Te sprawy – sądzę – inaczej wyglądały kilkadziesiąt czy kilkanaście lat temu, inaczej wyglądają dzisiaj.
– Diderot zazdrościł malarzom tego, czego – jego zdaniem – żaden pisarz nie jest w stanie uchwycić: uroku kobiety. Obecnie do dyspozycji pozostają nie tylko środki i umiejętności malarskie, lecz i obiektyw, i kamera, i mnóstwo audiowizualnych innowacji.
– Żeby odkryć tajemnicę kobiecej urody?
– I piękności. A nawet więcej.
– Jestem kobietą i sama często jestem… pod urokiem napotkanej, ujrzanej na ulicy kobiety. Nie tyle chodzi o piękno zewnętrzne, ale o to coś, co jest…
– …w kobiecie?
– Chodzi o zwykłe ciepło, o głos, o spojrzenie…
– …jakiego nie ma żaden mężczyzna?
– Chodzi o coś, co jest niby zwykłe, normalne, a jednak magiczne. Nie potrafię tego dokładnie wytłumaczyć. Uważam, że są kobiety, jak i mężczyźni, którzy posiadają coś…
– …magicznego i niepowtarzalnego?
– Coś, czego nie da się opisać, ująć słowami.
– Słowem, zgadzasz się z autorem Zakonnicy.
– Nie chodzi o samo piękno zewnętrzne. Do reklam – jak coraz częściej zauważam – poszukiwane są aktorki, a nie modelki. Gdy aktorka staje przed obiektywem czy przed kamerą, można z niej wydobyć znacznie więcej…
– …niż walory zewnętrzne?
– Więcej niż urodę. Właśnie urok, piękno wewnętrzne.
– Dla starożytnych Greków piękno to – widzialność dobra, kalokagathia. Dobro jest zawsze piękne, a piękno – dobre?
– Niewątpliwie uroda idzie w parze z cechami charakteru, z temperamentem. Ale sama uroda niewiele znaczy. Można nie mieć urody, ale być pięknym wewnętrznie.
– [Heinrich] Heine, przemierzając w roku 1822 „pruskie dzielnice Polski”, a więc Twoją rodzinną Wielkopolskę, wysławiał urodę Polek. Uznał, że niczym są „plamy barwne” Rafaela czy Mozartowskie Klimpereinen w porównaniu z pięknością Afrodyty znad Wisły.
– W zupełności się z tym zgadzam. Wielkopolanki są ciepłe, otwarte, wrażliwe, niezwykłe… Zazwyczaj ubierają się dość odważnie i wyzywająco. Nawet, jeśli jest to kosztem własnej wygody i swobody. Co, jak dla mnie, jest związane z wieczną potrzebą udowadniania, że jest się osobą atrakcyjną, wartą zainteresowania…
– …i uznania?
– Polki chyba nie potrzebują specjalnych wyróżnień. Ale mężczyźni w Polsce często nie potrafią powiedzieć swojej dziewczynie, swojej wybrance: „jesteś po prostu piękna, uwielbiam cię taką, jaka jesteś”.
– Nie potrafią dać tego, czego kobiecie potrzeba najbardziej?
– Polkom brakuje zaufania do siebie. Gdy mieszkałam w Polsce, też miałam pełno kompleksów, pełno problemów z udowadnianiem czegoś, co – jak teraz sądzę – było i jest oczywiste. Dopiero tutaj bardzo się zmieniłam… Dojrzałam. Patrzę nieco inaczej niż dziewięć, dziesięć lat temu.
– Dlaczego zatem osoby, w które postanowiłaś się wcielić – Hedda Gabler ze sztuki Ibsena czy Masza z Trzech sióstr Czechowa – nie są spełnione ani zawodowo, ani uczuciowo? Co więcej: wzniosłe ideały zdają się przegrywać z realiami i doprowadzają do tragicznego finału.
– Decydując się na aktorstwo, na zmianę swojego zawodu, zawsze sobie mówiłam: „jak spaść, to z wysokiego konia”. Trzeba sięgać po rzeczy nieosiągalne – tak jak starała się to czynić Hedda Gabler. Może mój koniec będzie równie tragiczny jak jej… Nie wiem… Zobaczymy!
– Nasze pragnienia powinny sięgać znacznie dalej niż nasze możliwości?
– Jak najbardziej. Trzeba stawiać sobie zadania, które być może wydają się nazbyt trudne, ale w gruncie rzeczy nie są nieosiągalne. Jeśli mielibyśmy marzyć tylko o tym, co na dziś jest możliwe do osiągnięcia, cóż by to były za marzenia?
– Jak zatem radzić sobie z oporem materii, czasu, chwili, własnego i cudzego „ja”?
– Pomimo różnych, zewnętrznych i wewnętrznych oporów – można dojść do niebywałych rzeczy – swoją pracą, swoim wysiłkiem…
– …i wiarą w siebie?
– To taka moja cecha, że ciągle muszę iść do przodu, być w ruchu, wychodzić do ludzi. Nie znoszę siedzenia w miejscu.
– Napięcie, lęk, obawy przed jutrem, które mocno ograniczają i wpływają na status wielu osób, a jednocześnie zderzenie wyobrażonego i realnego – da się przezwyciężyć?
– Tylko wówczas, gdy naprawdę będziemy tego chcieli.
Paryż, 4 stycznia 2012 roku
„Recogito”, nr 68, kwiecień-czerwiec 2012