Spojrzenia, błyski, przypomnienia

Julia Hartwig (Poznań, 2000) © Teresa Tomsia

Szkicowanie portretu Mistrza to niełatwe zadanie, wymaga również przyjrzenia się własnej drodze poznawania i odczytywania znaków rzeczywistego. Zwykle niewiele więcej wiemy o ludziach, którzy powszechnie są znani i podziwiani za osiągnięcia artystyczne bądź społeczną działalność – oprócz tego, co przeczytamy o ich dokonaniach w prasie lub czego dowiemy się z telewizji, z encyklopedycznych notek. Dopiero po latach jesteśmy w stanie dopełnić wiedzę z dodatkowych źródeł, z odkrywanych białych plam, z zasłyszanych anegdot i wydrukowanych wspomnień. Niektórzy zaciekawiają nas bardziej niż inni oryginalną postawą, kulturą bycia, wrażliwością na potrzeby drugiego człowieka. Mistrzowską umiejętność rozmowy z „uczniem” rozpoznajemy po tym, że zawsze z uwagą zostajemy wysłuchani, a często otrzymujemy mądrą radę, która nam pomaga w rozwiązywaniu problemów bądź wskazuje dobry kierunek poszukiwań.

Julia Hartwig (14 VIII 1921 – 14 VII 2017) jest mistrzynią refleksyjnego wiersza – hojnie obdarowała polską kulturę, wzbogaciła naszą wiedzę o literaturze światowej tłumaczeniami poezji z języka francuskiego i angielskiego, refleksjami o znaczeniu sztuki ocalającej istnienie, wiele jej metaforycznych zdań ostało się jako cytowane aforyzmy, błyski. Rzadko się zdarza, że mamy możliwość wczesnego spotkania się oko w oko z Mistrzem i porozmawiania o sprawach dla nas ważnych, tym bardziej jest to cenne. Powołanie do służenia drugiemu człowiekowi ma rozmaite oblicza – ofiarność misyjną, cierpliwość nauczycielską, wyrozumiałość ojcowską, miłość matczyną, ideę społeczną. Czasem pragniemy, aby ktoś stał się naszym przyjacielem lub duchowym przewodnikiem, skoro taką wybrał życiową drogę, lecz okazuje się to niemożliwe z różnych powodów. Zadajemy sobie wtedy pytanie, co jest ważniejsze w każdym powołaniu – wiedza czy wiara, szukanie piękna czy prawdy, wrażliwość czy umiejętności? Jak zrozumieć całą złożoność świata w różnorodnych postawach ludzi, skoro pozostaje nam niepełna wiedza i ledwo co zdobywane doświadczenie w skromnych społecznie warunkach? A jednak, niezależnie od uzyskanych przykładów i wiedzy, łączy nas pragnienie poznawania tajemnicy istnienia. Stawiamy pytania, na które może nigdy nie znajdziemy odpowiedzi, lecz wspólne zastanawianie się nad sensem życia tworzy więź trwalszą nieraz niż pokrewieństwo.

Tak jest w przypadku redaktora Marka Wittbrota, który stworzył pallotyński portal „Recogito” i konsekwentnie od dwudziestu lat – mimo wielu przeszkód i losowych utrudnień – prowadzi i rozwija to pismo, podkreślając co jakiś czas, że bez pomocy przyjaciół nic by nie zdziałał, bo tylko w dialogu i wzajemnym zaufaniu możemy się porozumieć i pojąć odmienność doświadczeń, odczuć, stylu, upodobań. W pozdrowieniach życzy często współpracownikom „odwagi i wierności słowu, nade wszystko temu, jakie przychodzi z wysoka” i podkreśla, że baczne spojrzenie na to, co się wokół dzieje, nie powinno omijać kwestii we współczesnym świecie niewygodnej: daru życia, cierpienia i przemijania, współodczuwania. Jeśli spojrzenie poety czy dziennikarza ma być krytyczne, a jednocześnie rzetelne i serdeczne, nie może mijać się z prawdą ani manipulować faktami. Metafizyczne ujęcie obrazu świata – czy chcemy tego, czy nie – prowadzi najczęściej ku zagadnieniom eschatologicznym. Szkicowanie portretu Mistrza przypomina o tym, że poprzez obraz zewnętrznego powinniśmy docierać w głąb, że fotografia wyraża jedynie część prawdy i zachęca do pytań o niewidzialne. W wierszu  Portret artysty czytamy: „Jeśli portret ma być wierny/ będzie trudny// Możesz być pewien/ nikogo nie będzie obchodziło podobieństwo/ ale: Skąd padało światło” (Julia Hartwig,  Jasne niejasne, Wydawnictwo a5, 2009).

Teresa Tomsia i Julia Hartwig (Warszawa 2010) ©.Eugeniusz Tomsia

Cienie Mistrzów, którzy odeszli przed nami, pozostawiają ślady, znaki na drodze, myśli do odczytania, „błyski” zapisywane w notatniku, z których później powstają wiersze albo po prostu stają się poruszającym uczucia bodźcem, namysłem nad przeobrażeniami rzeczywistości. Mistrz potrafi patrzeć prosto w oczy całemu światu i wysoko trzyma głowę, żeby nie poddawać się złym spojrzeniom i nastrojom, a gdy kładzie swoją dłoń na naszym ramieniu, czujemy się obdarowani nie tylko zaufaniem, lecz również przekazywaną tradycją kultury bycia. Sztuka słowa otrzymuje w poezji Julii Hartwig ważne zadanie – ma być jak „spojrzenie” obejmujące całość: górę i dół, wysokie i niskie, widzialne i niewidzialne, bo choć dane są tylko urywki, fragmenty, chwile, trzeba próbować pojąć sprzeczności, ogarniać różnorodne przestrzenie, korzystać ze zmysłów i ducha, zakreślać ramę człowieczych doświadczeń. Czyż można inaczej opisać dzieje świata, jeśli nie w indywidualnym rachunku sumienia, w oryginalnym języku metafory, jakim poeta opowiada każdy osobny los, powiew nadmorskiego wiatru, wspomnienie chwil nad Sekwaną, widok z okna gościnnego domu pallotynów przy rue Surcouf, gdzie przez lata poetka bywała gościem? Zdarzenia, rzeczy i widzialne znaki tworzą zbiór pamięci o człowieku i jego tajemniczej drodze z realnego w świat niewidzialny, określają filozofię życia w dążeniu ku prawdzie i pięknu, zaświadczają o niepowtarzalnym istnieniu. Pokazują drogę, jaką każdy z nas musi przebyć, podążając śladami szlachetnych Cieni.

Przeważnie zauważamy obecność tych, którzy coś ciekawego proponują, pociągają innych do działania nowym projektem czy ideą, tworzą wspólnotę zainteresowaną upowszechnianiem literatury albo umacnianiem społeczności lokalnej poprzez odkrywanie kart historii zapisanej w rodzinnych pamiętnikach, ukazanej na fotografiach z albumów ukrywanych przed publicznym odczytaniem przez długie lata. Spotkania z ludźmi o wybitnej osobowości pozostają na zawsze w pamięci, choćby to były chwile, urywki rozmowy, krótkie cytaty w książkach i pozdrowieniach z podróży. Ważne jest „spojrzenie” Mistrza, gdy przygląda się nam w działaniu, gdy zauważa w nas coś, czego my sami przedtem nie byliśmy w stanie dostrzec – ujawnia nasze możliwości twórcze i duchową moc gotową do uruchomienia. Każde spotkanie i rozmowa z Julią Hartwig  naznaczone były indywidualnością poetki, jej bogatej osobowości, przebiegały w pogodnym nastroju, a zarazem pełnym powagi zwróceniu się ku drugiemu, który dopiero kroczy po śladach, odczytuje znaki.

Mistrz w działaniu dla dobra wspólnoty, wyznaczający tymczasowe i dalekosiężne cele praktyczne, pragnący ukazać rodakom alternatywę dla komunizmu w solidaryzmie społecznym,  to  bardziej myśliciel i wizjoner niż typowy polityk starający się o dobro swojej partii. Kornel Morawiecki (30 V 1941 – 30 IX 2019) kierował się myślą przewodnią: „Prawdy i Sprawiedliwości, Wolności i Solidarności trzeba szukać, trzeba im służyć – mieć je nie sposób”. Wyrzucony z kraju bez możliwości powrotu po półrocznym więzieniu w 1988 roku i udaremnionej próbie powrotu, nie dał się zwieść z wybranej drogi urokiem rzymskich zabytków, emigracyjną swobodą ani cywilizacyjnymi zdobyczami Ameryki, wiedział bowiem, że tylko niezłomną wytrwałością można przemieniać świat, pozostając wiernym wybranej drodze, mimo porażek, ludzkich błędów i zwątpień, że wciąż trzeba powracać do źródeł.

Nie pisał wierszy, a jednak miał metaforyczną wizję świata dobrego i pięknego, solidarnego, dużo czytał, interesował się poruszanymi tematami tożsamościowymi w esejach współczesnych pisarzy. Na jedno z jego autorskich spotkań w Poznaniu przyniosłam świeżo przysłany z Paryża album wydany na 40-lecie Centrum Dialogu i kilka tomików polskich poetów skupionych wokół „Recogito”, z czego Kornel Morawiecki bardzo się ucieszył, czytał i oglądał, zabrał do dalszej lektury, bo – o ile mi wiadomo – nie był nigdy gościem domu pallotynów przy rue Surcouf, a interesowało go wszystko, co bliżej niepoznane. Człowiek, o którym chcielibyśmy powiedzieć, że jest Mistrzem, zawsze bywa zainteresowany drugim człowiekiem, jego ideami, stylem życia. Czasem oczekujemy od niego rady i błogosławieństwa niczym od księdza po kolędzie.

W postawie Kornela Morawieckiego, w pozostawionym nam przesłaniu, imponuje współodczuwanie i rozumienie racji indywidualnych wyborów, stawianie pytań o przyczyny, a nie tylko o skutki, szacunek i brak pretensji do tych, którzy poszli w swoją stronę, bo mają inne poglądy na przemiany społeczne.  Wciąż wybrzmiewa jego myśl dająca naszej ojczyźnie nową nadzieję: Wolni i Solidarni! Nie ma do tego jednej słusznej drogi, trzeba się zrozumieć i porozumieć, wzajemnie uszanować, szukać sposobów na utrwalenie wspólnoty. Był obywatelem Polski bez prawa wjazdu do kraju, a jednak nigdy nie zawahał się, by działać dalej. Przekraczanie granic niemożliwego ma w przypadku lidera Solidarności Walczącej metaforyczną wymowę, dlatego też na spotkaniach z publicznością rozmowa toczyła się również o roli sztuki w utrwalaniu etosu solidarnego społeczeństwa obywateli szukających prawdy. Jeśli pojawia się projekt polityczny, tam też zwykle objawiają się postawy etyczne i estetyczne, a idee znajdują swoje symbole. Zaskoczyło mnie właśnie to, że polityk w tak subtelny sposób prowadzi publicznie rozmowę, że nikogo nie oskarża, nie poniża, że wsłuchuje się w argumenty rozmówcy, a do tego interesuje się jego pracą twórczą. Działając w ten sposób, nieoczekiwanie staje się promotorem koniecznych przemian w nas samych,  gdy odkrywamy potrzebę zrozumienia naszych pragnień.

Kornel Morawiecki z Teresą Tomsią oglądają album na 40-lecie Centrum Dialogu Homo homini res sacra (Poznań, 2017) ©.Eugeniusz Tomsia

Kornel Morawiecki przypominał, jak ważne jest zadbanie o dziedzictwo kultury w kraju i na emigracji, gdzie myśl niepodległościowa ma wielowiekowe korzenie. Człowiek w pojedynczej drodze napotyka przecież na wiele trudności, pokonuje słabości, jednak dla dobra wspólnoty potrafi uczynić dużo pozytywnego, jeśli do końca jest szczery wobec własnych błędów i osiągnięć. Bez poczucia tożsamości trudno odnaleźć miejsce we wspólnocie i bezkompromisowo powiedzieć światu „tak”, poczuć się godnie w swoim domu i doznać w nim wspólnej z innymi obecności.

Pasja zadawania niewygodnych pytań, a także odwaga nowego spojrzenia na sztukę, politykę, społeczne obyczaje, dodaje nam siły, aby czerpać z doświadczenia Mistrzów i Przyjaciół, przyglądać się im, jak radzili sobie w trudnych warunkach, co nam mieli do powiedzenia o sobie i świecie, by to stało się podłożem dla naszego rozwoju w sferze etycznej i estetycznej. Gdy podejmujemy niełatwe wybory, odwołujemy się do tradycji, lecz wyruszamy w nieznane, by dodać od siebie coś istotnego, a prowadzi nas pragnienie poznawania świata, nieodkrytych obszarów. Marek Wittbrot zauważa – pisząc o malarstwie paryskiego współpracownika „Recogito”, z którym współdziała od początku istnienia pisma – że pozostał on wierny swoim artystycznym wyborom, nie zamykając się wszakże na żadne doświadczenie zaczerpnięte z tradycji:

„Artur Majka należy do tych nielicznych, którzy w sztuce nie uciekają od samych siebie, nie próbują innych przerobić na własną modłę ani nie silą się na tani awangardyzm. Dana została mu świadomość, jakiej większość jest pozbawiona. Z Dürerem, ale również z Lebensteinem, łączy go zdolność łączenia piękna z mądrością. Ani w przypadku autora renesansowej Apocalypsis cum figuris, ani w witrażach  i ilustracjach do Apokalipsy św. Jana tworzonych pod koniec XX wieku, ani w sitodrukach powstałych niedawno w pracowni przy avenue Emile Laurent w Paryżu –  nie wyszukany estetyzm ni natarczywy turpizm doszły do głosu, lecz uporządkowanie, stosowność, symetria, rytm, funkcjonalność i, scalające wszystko, dispositio” (O wystawie „Apokalipsa św. Jana. Dürer – Lebenstein – Majka”, kwartalnik „Bliza” 2/2020).

Piękno świata dostrzegamy w oczach człowieka patrzącego na nas z miłością i zrozumieniem, z przyjaźnią, ze współodczuwaniem, ze świadomością, jaką przeszliśmy drogę. Przywołuję często i utrwalam w pamięci pełne godności i życzliwości spojrzenie Julii Hartwig, światło bijące z jej postaci bogatej doświadczeniem życia złączonego ze sztuką słowa. Zapamiętam też serdecznie „ostatnie spojrzenie” Kornela Morawieckiego na biesiadzie z okazji 35-lecia Solidarności Walczącej w Stajni „Rotmistrz” w Bolesławcu 15 września 2018 roku – tę chwilę, „gdy wstaje, obejmuje spojrzeniem / Ludwikę w płaszczu koloru jesieni, dzieci przyjaciół / biegnące ku bryczce, konie prowadzone ze stajni, / Joannę częstującą gości – i podnosi rękę na pożegnanie. // Łagodnym uśmiechem błogosławi nas wszystkich”* (Teresa Tomsia, Ostatnie spojrzenie, „Gazeta Obywatelska” nr 205/2019, s. 9).

Uchwycić spojrzenie drugiego nie jest łatwo, trzeba zatrzymać się na chwilę, zapomnieć o sobie i swoich sprawach, przygotować się na odbiór niewiadomego, stać się lustrem. Nie wystarczy zobaczyć sylwetkę z zewnątrz, podziwiać kształty i styl bycia. Warto wsłuchać się, jak mówi do nas inny człowiek, co nam chce przekazać, jakie blizny czy piętno stara się ukryć, jaką walkę o tożsamość ze słabościami i pragnieniami nie do spełnienia próbuje zachować w tajemnicy. Dlatego portrety i autoportrety w wykonaniu dawnych mistrzów tak nas przekonują, bo oni, obserwując innych i patrząc w siebie, starali się dotrzeć głębiej niż widzi oko, niż może ukazać kolor na płótnie. O trudzie portretowania pisze filozofka szukająca w rozedrganej rzeczywistości śladów wartości i prawd stałych:

„Sztuka portretowania polega na wnikaniu w głąb, na dotarciu do najbardziej ukrytych sekretów, do tego dziwnego rdzenia, który czyni, że ktoś jest właśnie tym, a nie innym. Jakkolwiek by się jednak mistrz starał, jakkolwiek by były przenikliwe jego oczy, coś i dla niego pozostaje ukryte. Gdzieś napotyka granicę, która nie daje się przekroczyć. Jest ona tak szczelna, że ten inny zawsze pozostaje tajemnicą” (Barbara Skarga, Ślad i obecność, PWN, 2004, s. 57). Refleksję tę można by dopełnić uwagą Marka Wittbrota, który w eseju Do Mony po raz drugi („Recogito” nr 68, 2012 r.) zauważa, jak ważne jest czerpanie z różnorodnych doświadczeń i szukanie wspólnego mianownika zwanego sensem lub poczuciem dosytu: „Przynajmniej od czasu do czasu warto, nie tyle porównać – „własne” z „cudzym”, „swoje” z „nieswoim”, „sobie właściwe” z „nieznanym” – co złączyć, nałożyć, zmieszać… lazur z bursztynem, amarant ze szkarłatem czy szafir z alabastrem. Możliwości jest wiele. Być może właśnie dzięki temu nasze spojrzenie staje się wielobarwne. I choć na moment nietypowe, niejednorodne, niejednostajne. Chociaż na jakiś czas niezwyczajne”.

Teresa TOMSIA

* Ludwika Ogorzelec – paryska autorka rzeźb „krystalizacja przestrzeni” gościła w Bolesławcu. Joanna Frankiewicz – z mężem Maciejem Frankiewiczem tworzyli poznańską Solidarność Walczącą.

Teresa Tomsia poetka, eseistka, animatorka kultury, autorka tekstów pieśni i piosenek.  Publikowała w pismach literackich „Tygiel Kultury”, „Topos”, „Fraza”, „Recogito” i in.  W tłumaczeniu na j. niemiecki i francuski ukazał się wybór jej wierszy SchönerPiękniejsze – C’est plus beau (2000). Ostatnio wydała tomik Kobieta w kaplicy (2016) i szkice literackie Niedosyt poznawania (2018). Pochodzi z rodziny o kresowym rodowodzie. Mieszka w Poznaniu.

Recogito, rok XXI, listopad 2020