„Surowe piękno” nagrodzone Literacką Nagrodą Nobla

Mats Malm, sekretarz Akademii Szwedzkiej, ogłasza nazwisko laureatki literackiego Nobla za rok 2020 (Sztokholm, 2020) ©.Henrik Montgomery / TT via AP

Od kilku dni jestem w Paryżu. Przyleciałem nad Sekwanę, by – przed powrotem do Afryki – „rozbudzić” w sobie uśpiony od kilku lat język Moliera. To właśnie tutaj zastała mnie wiadomość o tegorocznym Noblu z literatury dla amerykańskiej poetki i eseistki, Louise Glück. Laureatka urodziła się w Nowym Yorku. Jej rodzice byli Żydami. Matka pochodzenia rosyjskiego, a ojciec węgierskiego.

W swoim uzasadnieniu, Akademia Szwedzka napisała, iż Glück otrzymała Nobla za „jej niepowtarzalny poetycki głos, który swoim surowym pięknem czyni życie każdego z nas uniwersalnym”. Problem tylko w tym, iż Louise Glück była prawie nieznana w Starej Europie. Media francuskie niewiele miały do powiedzenia po ogłoszeniu Literackiego Nobla. Wszyscy jednomyślnie przyznawali się do tego. Oto kilka wybranych tytułów z francuskich dzienników:

– Louise Glück – zbyt mało znana we Francji.
– Dobrze znana w krajobrazie współczesnej poezji amerykańskiej Louise Glück, ciągle nieznana we Francji.
– Prawie nieznana we Francji, Louise Glück, czeka na prezentacje, po to, aby ją docenić.
– Nieznana we Francji, amerykańska poetka słowiańskiego pochodzenia, został ukoronowana za mroczną poezję.

Louise Glück czyta swoje wiersze na spotkaniu z czytelnikami w mieszkaniu Normana Mailera (Nowy Jork, 1968) ©.Fred W.McDarrah / Getty Images

No właśnie! Amerykańska poetka ponoć tak skutecznie pisze o rozczarowaniu, odrzuceniu, stracie i wyobcowaniu, że recenzenci określają jej poezję jako „ponurą”, „mroczną”, a nawet „wściekłą”. W rzeczy samej, w jej tomikach pojawiają się głównie postaci borykające się z następstwami nieudanych romansów, katastrofalnymi spotkaniami rodzinnymi i egzystencjalną rozpaczą. Jej pierwszych osiem wierszy przetłumaczył i wydał w Paryżu w 1985 roku, starszy od niej o dwa lata profesor i poeta, Claude Mouchard.

Nad Wisłą było podobnie. Pierwsze wiersze Louise Glück ukazały się dopiero w 2003 roku w antologii poezji amerykańskiej pisanej przez kobiety (Dzikie brzoskwinie, Wydawnictwo Sic!, 2003 rok). Zadbała o to, związana z paryskimi pallotynami, Julia Hartwig. Tak się składa, że w 2003 roku mieszkaliśmy w tym samym domu przy rue Surcouf w Paryżu. Spotykaliśmy się podczas śniadań. O tej porze dnia w refektarzu były pustki. Można więc było porozmawiać.

Zmarła trzy lata temu Julia Hartwig, była zawsze dokładnie uczesana i dyskretnie umalowana. Elegancka i dyskretna! Jednocześnie biło od niej nadzwyczajne ciepło, życzliwość i ciekawość względem tego drugiego, którym byłem ja! Jak trafnie zauważyła to Teresa Tomsia: „Julia Hartwig ukazuje się nam wszystkim jako posiadająca dar wnikliwego patrzenia na ludzi. Dar ten jest szczególnym przywilejem tych, którzy – jak Hartwig – nie stawiają siebie przed resztą świata”. Taką pozostała też w mojej pamięci.

Otóż, jednym z istotnych obszarów twórczości Julii Hartwig, była praca translatorska. Tłumaczyła zwłaszcza poezję francuską i amerykańską. To właśnie ona, jako pierwsza, wybrała i przetłumaczyła na język polski trzy wiersze Louise Glück, które ukazały się w 2003 roku. Poniżej jeden z nich.  

Czas

Zawsze było za dużo, potem za mało.
Dzieciństwo, choroba.
Obok łóżka miałam dzwonek –
po drugiej stronie dzwonka była matka.

Choroba, szary deszcz. Uśpione deszczem psy. Spały na łóżku
w nogach, i wydawało mi się, że rozumiały
Czym jest dzieciństwo: najlepiej trwać w nieświadomości.

Deszcz zostawiał na oknach szare smugi.
Siedziałam z książką, obok mnie dzwonek.
Nie słysząc głosów, wprawiałam się w obcowanie z głosem.
Nie dostrzegając śladów ducha, upewniałam się w chęci,
By żyć duchem.

Deszcz wzmagał się lub cichł.
Miesiąc za miesiącem jak jeden długi dzień.
Rzeczy stawały się snami, sny rzeczami.

Potem wydobrzałam; dzwonek wrócił do kredensu.
Przestał padać deszcz. Psy wystawały przed drzwiami
domagając się wyjścia.

Wydobrzałam, a potem stałam się dorosła.
I czas wzbierał – jak deszcz
było go tyle, tyle, jakby przemienił się w ciężar nie do podźwignięcia.

Byłam dzieckiem, żyjąc jakby w półśnie.
Byłam chora; otoczona opieką.
I żyłam w świecie ducha,
w świecie szarego deszczu,
zagubionym, zapamiętanym.

I nagle pojawiło się słońce.
Poruszył się czas, choć niewiele go już pozostało.
I to co przeżywane stawało się zapamiętywanym,
a zapamiętywane przeżywanym.

Stanisław STAWICKI

Paryż, 12 października 2020 roku

Ks. Stanisław Stawicki. Pallotyn. Urodził się w 1956 roku w Kowalu. Wyższe Seminarium Duchowne w Ołtarzewie ukończył w 1982 i w tym samym roku przyjął święcenia kapłańskie. Przez wiele lat pracował na misjach w Rwandzie i Kamerunie (1983-1999), gdzie pełnił stanowisko mistrza nowicjatu (1990-1999). W roku 2003 na Wydziale Teologicznym jezuickiego Centre Sèvres w Paryżu obronił swoją pracę doktorską Współdziałanie. Pasja życia. Życie i działalność Wincentego Pallottiego (1795-1850), założyciela Zjednoczenia Apostolstwa Katolickiego. Przez trzy lata (do października 2011 roku) prowadził Międzynarodowe Centrum Formacji Pallotyńskiej „Cenacolo” przy Via Ferrari w Rzymie. W kwietniu 2012 roku został dyrektorem Pallotyńskiego Centrum Formacyjnego „Genezaret” w Gomie (Demokratyczna Republika Konga). W latach 2014-2017 był sekretarzem Zarządu Prowincji Chrystusa Króla w Warszawie. Od 2017 do 2020 roku był kustoszem kościoła Santissimo Salvatore in Onda w Rzymie.

Recogito, rok XXI, październik 2020