Czas, jaki na skutek pandemii koronawirusa COVID-19 nastał w Chinach pod koniec 2019, zaś w pozostałych częściach ziemskiego globu zimą i wiosną 2020 roku, nazywany bywa największą sanitarną katastrofą od stu lat. Sto lat temu, w latach 1918-1920, przeszła przez Europę, Azję, Afrykę i Amerykę Północną pandemia grypy hiszpańskiej. Według różnych, bardzo rozbieżnych szacunków kosztowała ona od 21-25 do 50-100 milionów ludzkich istnień, czyli znacznie więcej ofiar niż pierwsza wojna światowa. Czas krwawych konfliktów jak i zarazy sprzyja nie tylko pogłębionej refleksji. Jak każdą inną ekstremalną sytuację, wszelkie epidemie (także te w wymiarze duchowym) chętnie wykorzystują ci, którzy w łatwy sposób i, w swoim mniemaniu, tanim kosztem są władni zaistnieć i zabłysnąć. Próbują wyprowadzić w pole ludzi zajętych walką o przetrwanie i ugrać dla siebie jak najwięcej. Zwietrzyli życiową szansę. Sami nie są zdolni, żeby się do tego przyznać, ale zasadniczą przyczyną i głównym motorem ich poczynań są na ogół zwykłe resentymenty i własne kompleksy.
Taka postawa, choćby tysiąc razy ktoś zastrzegał się jak wielkim jest katolikiem i sługą Kościoła, nie ma nic wspólnego z zasadami Ewangelii, a tym samym z prawdziwym chrześcijaństwem. Czas zarazy jest poważnym wyzwaniem i, jak każda humanitarna katastrofa, najtrudniejszym egzaminem – również z wiarygodności, zgodności wyznawanych zasad z codzienną praktyką. Wiele lat temu Jacek M. Bereza, niezwykły benedyktyn, propagator nauk Johna Maina i Laurence’a Freemana, twórca Ośrodka Medytacji Chrześcijańskiej w Lubiniu, zdradził po swoim spotkaniu z XIV. Dalajlamą, iż Tenzinowi Gjaco w chrześcijaństwie najbardziej przypadły do gustu: prostota, pokora i służenie innym w codziennym życiu. Duchowy przywódca Tybetańczyków cieszył się, że chrześcijanie pragną adoptować z jego religii metody, jakie służą współczuciu, tolerancji i stabilności umysłu. Z kolei największą wdzięczność czuł do braci chrześcijan za – jak powiedział nieodżałowanej pamięci ojcu Jackowi – „zaangażowanie w życie społeczeństwa i na rzecz społeczeństwa, zwłaszcza na płaszczyźnie oświaty i opieki zdrowotnej”1.
W szczególności trudne sytuacje pokazują, że można być chrześcijaninem tylko z nazwy i, z drugiej strony, że nie znając Jezusowego przesłania lub nie obnosząc się ze swoją konfesyjną przynależnością można być, poprzez swoje czyny, bardziej chrześcijańskim od innych. Bycie chrześcijaninem to upodabnianie się do Jezusa, kroczenie – mimo własnych ograniczeń, braków, błędów i grzechów – Jego drogą. To wysiłek czynienia siebie i świata lepszym. Tak aby wszystko nie było – jak to nazbyt często się zdarza – beznadziejne i odrażające, lecz piękne, coraz piękniejsze. „Bo – jak pisał jeden z największych poetów-samotników – piękno na to jest, by zachwycało / Do pracy – praca, by się zmartwychwstało”2. Norwidowska wizja duchowego wysiłku, pracy sięgającej ludzkiej głębi, nieoczekiwanie stała się aktualna w XXI wieku. „To, co od niepamiętnych czasów duchowi wizjonerzy – od Chin po Himalaje, od Irlandii po Australię – wyczuwali intuicyjnie jako pierwiastek wieczności w Człowieku, co postrzegali jako nasz najgłębszy strumień Bytu, przebiło taflę oceanu czasu w fakcie Zmartwychwstania Jezusa. Osiągnęło niepowtarzalny i uniwersalny wymiar. Przebiło się poprzez czas jak pojedyncza fala jednostkowej świadomości ludzkiej, która pozostała widoczna pośród niezliczonych fal, które tworzyły się i zanikały”3 – pisał Laurence Freeman. Ów strumień Bytu musi się jeszcze przebić przez serce i umysł każdego, komu naprawdę zależy na pierwiastku Wieczności.
W Wielki Czwartek gdański duszpasterz środowisk twórczych, Krzysztof Niedałtowski, odwołując się do myśli Johna Maina radził, żeby w czasie pandemii oprzeć się na tym, co jest fundamentem pokoju wewnętrznego. Należy – jego zdaniem – dać sobie czas, wysilić się intelektualnie, świadomie powiedzieć sobie: „ja nie mogę żyć tylko na zewnątrz, ja muszę prowadzić dialog ze samym sobą”4, jak i z Najwyższym, z wszystkim tym, co do Niego prowadzi. Wiadomo – jak zaznaczył ksiądz Krzysztof – iż największych poświęceń i zmagań wymaga długotrwałe cierpienie, wytrwała modlitwa i wysiłek intelektualny, a ten zawsze posiada swój duchowy wymiar. Jednak potrzebne jest – być może jak nigdy dotąd – budowanie spokoju wewnętrznego, inwestowanie w życie wewnętrzne, a zatem i tworzenie silnej duchowości, zdolnej poradzić sobie z największym dopustem.
W Święta Zmartwychwstania Pańskiego przeżywane w cieniu zarazy sobie i innym, tak bliskim, jak i tym, których nie udało się nam bliżej poznać, szczególnie dotkniętym koronawirusem COVID-19, wypada życzyć nade wszystko: odwagi wytrwałego inwestowania w życie wewnętrzne, otwartości na najgłębszy strumień Bytu, woli „by się zmartwychwstało” to, co uczy nas patrzeć wyżej, dalej i głębiej.
Marek WITTBROT
Paryż, 11 kwietnia 2020 roku
1 Jacek M. Bereza, Bóg staje się obecny przez dialog, w: „Nasza Rodzina”, nr 2 (593) 1994, s. 18.
2 Cyprian Norwid, Promethidion; w: Cyprian Norwid, Dzieła zebrane, t. 3, Poematy, Warszawa 1971, s. 440.
3 Laurence Freeman, Jezus wewnętrzny Nauczyciel, przełożyła Ewa Elżbieta Nowakowska, Kraków 2007, s. 167.
4 Krzysztof Niedałtowski w programie gdańskiej Fundacji Hospicyjnej „Bliżej siebie LIVE”, wyemitowanej przez portal Wirtualna Polska 9 kwietnia 2020 roku.
Marek Wittbrot – w latach 1991-1999 prowadził „Naszą Rodzinę”, obecnie zaś jest redaktorem „Recogito”.
Recogito, rok XXI, kwiecień 2020