Istotą chrześcijaństwa jest wiara i miłość. Góra Tabor, na której apostołowie doświadczyli sekretu mesjaństwa, uczestnicząc w przemienieniu Jezusa, byli świadkami relacji Boga Ojca w stosunku do swego Syna opartej na miłości, jak i całkowitej ufności Jezusa w Boży plan. Piotra, Jakuba i Jana przeraził cud transfiguracji. Do tej pory ich Mistrz był dla nich człowiekiem z krwi i kości. Na górze Tabor doświadczyli czegoś, co było w ich pojęciu enigmą. Stali się świadkami „objawionej chwały Boga”. Ogarniająca ich senność przeszkadzała w zrozumieniu tak istotnego zdarzenia. Ujrzeli jednak twarz Jezusa z Nazaretu. Oblicze inne jak zwykle, jak i całą sylwetkę jaśniejącą blaskiem świetlistym. Widzieli dwóch starotestamentowych mężów rozmawiających o Jezusowym „odejściu, które miało dokonać się w Jerozolimie”, o czym wspomina Łukasz ewangelista. Zapowiadało to „zanurzenie we wzburzonym morzu męki i śmierci oraz zwycięskim przejściu do życia”.
Trzech uczniów na Górze Przemienienia „dotknęło Rzeczywistości ostatecznej” – pisał Tadeusz Żychiewicz w Roku Mateusza. Ale w tym momencie zatrzymało się w połowie drogi. Ich świadomość nie sięgała daleko. Nie przypuszczali, iż w niedługim czasie będzie im dane zmierzyć się z ludzkim okrucieństwem przemieniającym jaśniejące oblicze Jezusa z Góry Tabor w twarz boleści, jaką ujrzą na Górze Czaszki. Nie rozumieli zapowiadanego Zmartwychwstania i nie spodziewali się ujrzeć triumfującego wizerunku Syna Bożego. Na Górze Przemienienia trzech wybrańców po raz pierwszy miało okazję dotknąć podwójnej tajemnicy natury Boga-Człowieka. Przed Piotrem, Jakubem i Janem jak i przed resztą apostołów otwierał się kolejny istoty etap w ich życiu, etap zawierzenia Bożej miłości, co stanowi do dzisiaj podstawę chrześcijaństwa, co nie przyszło im jednak tak łatwo. Chęć zysku w przypadku Judasza i strach ogarniający Piotra dokonały swego. Zdradzony dwukrotnie, opuszczony przez uczniów: „Nie miał On wdzięku ani też blasku, aby na Niego popatrzeć, ani wyglądu by się nam podobał. Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści oswojony z cierpieniem, jak ktoś przed kim się twarze zakrywa” (Iz 53,2) – głosił prorok Izajasz
Umęczona, opluta, poraniona cierniem twarz, ciało bez tchu i siły wychłostane i zdruzgotane, osuwające się pod ciężarem krzyża, symbolem hańby i potępienia. Któż w takim skazańcu chciał widzieć Syna Bożego? A jednak Izajasz nie tylko głosił haniebną Jego śmierć; głosił również Jego Zmartwychwstanie: „Po udrękach swej duszy, ujrzy światło i nim się nasyci” ( Iz 53, 11).Wraz z Zmartwychwstaniem na nowo powróciła jaśniejąca blaskiem twarz. Ożyło oblicze z Góry Przemienienia, twarz którą Maksym Wyznawca nazwał „żyjącą ikoną miłości”. Oblicze, które On pozostawił nam na zawsze. Oblicze najpokorniejsze z pokornych. Twarz jedyna, przemieniona przez miłość. Twarz Boga prowadząca prosto do Niego, do Jego własnej, niewyczerpanej głębi, do tajemnicy, która nie niszczy. Objawia się nieskończonością, otwierając się na tajemnicę każdej osoby. To nie jest twarz „estetycznie piękna, efemeryczna, dwuznaczna, ale równa miłości i dobroci”. Taką twarz znały rzesze ludzi, do których przemawiał głosząc Dobrą Nowinę, kiedy przemierzał ziemie Palestyny. Tą twarz poznali uczniowie jeszcze przed ukrzyżowaniem. Poznały małe dzieci i kobiety. Nie była też obca faryzeuszom i grzesznikom. Twarz, jaką najbardziej znała jego Matka. Podobnej twarzy szukamy w każdym napotkanym człowieku, a on szuka jej w nas samych. Jezus był człowiekiem, ale będąc też Synem Bożym nie pozbawiony był pierwiastka nadprzyrodzonego, charyzmy, którą zjednywał tak wielkie rzesze słuchaczy. Zawierzyło mu dwunastu umiłowanych przez niego uczniów, ucząc się od Mistrza z Nazaretu miłości, „bo ona jedyna z istoty swej prowadzi do zerwanej jedności z Bogiem”. Jezus w Liście o Miłości pisanym przez Maksyma Wyznawcę „dokonał tego dzieła odkupienia przez swoją ofiarną miłość, przez cierpienie i śmierć na krzyżu”.
Jednak żadna z czterech Ewangelii nie zawiera nawet najmniejszej wzmianki o wyglądzie Jezusa. Takiego opisu szukać możemy w innych spisanych dziełach: w apokryficznych Dziejach Jezusa, jak również w Życiu i męce świętego Cecyliusza czy też w Męce świętych Perpetuy i Felicyty.
Pisarze chrześcijańscy z II wieku na podstawie domysłów opisywali ziemski wygląd Chrystusa określając go ,,pozbawionym piękna’’ czytamy z książce Iana Wilsona Całun Turyński. Natomiast czytany Psalm 45 zaprzecza tej opinii i Chrystus jawi się nam jako:
„Tyś najpiękniejszy z synów człowieczych,
Wdzięk rozlał się na twoich wargach…” (Ps 45,3 ).
Z wizerunkiem Jezusowego oblicza zmagały się liczne szkoły malarskie. Rzeźbiarze używali swoich talentów w modelowaniu prostoty, szlachetności i miłosierdzia. Początek ziemskiemu wizerunkowi Chrystusa dały przede wszystkim malowidła ścienne zwane freskami, pojawiające się już w III stuleciu. W późniejszej kolejności ikony i mozaiki będące kopiami „prawdziwej podobizny Chrystusa”, która pojawiła się w VI wieku, kiedy znane były już przekazy o istniejącej chuście Weroniki, na której Jezus pozostawił swój wizerunek idąc na miejsce kaźni. Rozpowszechniona była również ,,bardzo stara tradycja wschodnia dotycząca innego słynnego portretu Chrystusa na płótnie, a mianowicie „nie uczynionego rękami ludzkimi”, wizerunku z Edessy, czyli – jak go później nazwano w Bizancjum – Mandylionu”. Ian Wilson sugerował, iż „ten właśnie wizerunek Chrystusa na płótnie, którego istnienie jest poświadczone w bardzo wczesnych źródłach historycznych, jest źródłem samej «chusty Weroniki» oraz całego szeregu elementów legendy o Weronice w jej wersjach po VI wieku”.
Wizerunki Chrystusa przedstawiane są dosyć różnie. Jest to młodzieniec bez brody z krótkimi włosami. Tego rodzaju portret widnieje w rzymskich katakumbach. Znany jest również wizerunek Dobrego Pasterza z długimi falistymi włosami i również długą brodą. Wydatny nos i duże oczy podkreślają semickie rysy Jezusa. Na przestrzeni wieków tradycja wschodnia stworzyła niezliczoną ilość kopii Świętej Twarzy odpowiadającej określonym kanonom i kodom. Ikony nie przedstawiają naturalistycznej postaci Chrystusa. Każda namalowana ikona ma być odbiciem pierwowzoru i „mitycznym talizmanem”, ma uchwycić sacrum siłą wizerunku. Jezus Chrystus w tradycji wschodniej ma skupioną twarz, wzrok surowy, który poraża siłą spojrzenia. Duże, wpatrujące się oczy skrywają niejedną tajemnicę. Prosty, długi nos i małe usta wpisanie w owalną, ciemną twarz. Taką majestatyczną postacią jest Chrystus Pantokrator z monasteru św. Katarzyny z Synaju namalowany w VI stuleciu bądź Zbawiciel nie uczyniony ręką ludzką malowany przez Szymona Uszakowa z I poł. XVII. Oblicze Chrystusa dla ortodoksyjnych wyznawców nosi znamiona „cudownej i boskiej wizji Boga’’.
Od wielu lat ci, którzy są pochłonięci tajemnicą Całunu Turyńskiego uważają, iż większość namalowanych wizerunków Chrystusa prowadzi dzisiaj do tej właśnie relikwii. W 1935 roku ormiański artysta Aggemian odtworzył portret Jezusa Chrystusa z negatywu fotografii Turyńskiego Całunu. Ile w niej łagodności i dobroci a całe jestestwo tej postaci kumuluje się w patrzących oczach, łaknących zawierzenia.
Malarstwo zachodnie, to szczególnie średniowieczne, niewątpliwie czerpało z doświadczeń tradycji Wschodu. Twarz Chrystusa Zmartwychwstałego malowanego w tamtej epoce nosi ślady ikon bizantyjskich, wystarczy popatrzyć na freski Giotta z kaplicy Scrovegnich w Padwie czy też Duccia, który malując Maestę, historię Marii i Jezusa sięga do bizantyjskich wzorów. Na Zachodzie sztuka późniejszych wieków poszukuje wizerunków Boga przeciwstawiając się założeniom Starego Testamentu, który takich wizerunków zakazywał. Jednak w Ewangelii według św. Jana jest napisane: „Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas” (J 1,14). Bóg zstąpił na ziemię stając się człowiekiem. Inkarnacja stała się gwarancją przedstawiania Boga w postaci Jezusa Chrystusa. Zaakceptowano ludzkie ciało w jego realistycznej postaci. Nastąpił wówczas rozbrat z ikonicznym obrazem Chrystusa na rzecz przedstawiania Jego wizerunków z całym ładunkiem wszelkich emocji. Twarz szlachetną, ale autorytatywną, zobaczymy na fresku powstałym w 1424-1427 w kaplicy Brancaccich we Florencji autorstwa Masaccia. Kiedy natomiast patrzymy na zmartwychwstałego Chrystusa Piera della Francesca z 1465 roku, widzimy twarz o surowym, sugestywnym spojrzeniu. Jezus jest postacią masywną i nad wyraz statyczną przepełnioną po części bólem, ale i siłą pokonania śmierci. Z Ostatniej wieczerzy, obrazu malowanego w 1495- 1497 przez geniusza renesansu, wielkiego Leonarda, patrzy na nas zatroskane oblicze Zbawiciela. Tycjan malując Grosz czynszowy w 1516 roku zachwyca opanowaną, sugestywną i stanowczą twarzą Zbawiciela. W nieukończonym obrazie, prawdopodobnie z 1518, Rafael, kolejny włoski malarz, obdarzył Jezusa w Przemienieniu Pańskim uduchowionym wizerunkiem, ładunkiem nadprzyrodzonej mocy. Zapraszającego do wieczerzy Syna Bożego zobaczymy na obrazie, jaki w 1525 roku namalował Jacopo Cerucci zwany Pontormo. Ile było w uprzednich wiekach na Zachodzie malarskich szkół, tyle również powstało kanonów Chrystusowego wizerunku. Twarz cierpiącego Pana zwieńczona koroną cierniową, odczuwalny ból i cierpienie nadzwyczaj sugestywnie i naturalnie przedstawiało malarstwo Północy. Jan van Eyck, Petrus Christus, Rogier Van Der Weyden, Matthias Grünewald – to tylko niektórzy z wielkiej plejady artystów. Charakteryzowali się „tajemniczym wyczuciem emocjonalnej prawdy”, co podkreślała Wendy Beckett w niezwykłej Historii malarstwa, oddziałując na wrażliwość religijnego odbiorcy. Inną i jakże odmienną od wycieńczonej nieludzkim cierpieniem twarz maluje Hieronim Bosch. W momencie wkładania korony cierniowej przez jego oprawców, Jezus patrzy na nas spokojnym, pełnym dostojeństwa, bezbronnym wzrokiem. Oblicze jest przejrzyste jak pergamin, twarz, która wie co ją czeka, ale nie należy już do tej przestrzeni i jej wymiaru. Niezachwiana wiara jest tutaj siłą witalną, którą odnajdziemy w momencie Zmartwychwstania. O poranku Wielkanocnym oblicze Jezusa zmienia tajemnica przechodzenia ze śmierci do życia, zmienia się ono pod wpływem miłości i łaski Bożej. Mamy wrażenie, iż ciało Jezusa Chrystusa unoszące się nad pustym grobem jest nadzwyczaj lekkie, co próbował pokazać i Michał Anioł z rysunku Zmartwychwstanie, Matthias Grünewald w obrazie o identycznym tytule z 1512 roku, bądź Tycjan malując w 1522 podobną scenę w poliptyku Averoldich w kościele Santi Nazaro e Celso w Brescii. Twarz Zbawiciela to twarz triumfu.
Mamy za sobą kilkanaście wieków obrazowania Misterium Wcielenia. Tadeusz Boruta w książce zatytułowanej O malowaniu duszy i ciała podkreślał, iż te wieki „zaowocowały zarówno tożsamością Kościoła, jak i Jego postępującą humanizacją. Oczywiście sztuka religijna ewoluując w dziejach – od symbolicznych znaków, poprzez ikonę, do niemal werystycznego opisu ciała ludzkiego, w renesansie i baroku – ryzykowała bałwochwalstwem, bluźnierstwem i zeświecczeniem, ale jednocześnie uprzytamniała relację personalistyczną z Bogiem, była u podstaw naszej religijnej identyfikacji”.
Anna SOBOLEWSKA
Anna Sobolewska – urodziła się w Białymstoku. Studiowała pedagogikę w Krakowie. Współpracowała między innymi z paryską Galerią Roi Doré i ukazującymi się we Francji czasopismami: „Głos Katolicki” i „Nasza Rodzina”. W roku 2015 w Éditions Yot-art wydała książkę Paryż bez ulic. Jocz, Niemiec, Urbanowicz i inni. Od ponad trzydziestu lat mieszka w Paryżu.
Recogito, rok XXV, marzec 2024