Po zamachu na Jana Pawła II dziennikarze zachodni zajęli się analizowaniem przyczyn i okoliczności, które skłoniły Alego Ağcę do oddania strzałów na Placu Świętego Piotra. Odnosiło się to również do jego pochodzenia, ale ponieważ żaden z tych dziennikarzy raczej nie widział prowincjonalnego miasta w Turcji, wyobrażali sobie, że jest to siedlisko nędzy i ciemnoty. Paul Henze, autor artykułu w „Encounter” (maj 1983) przedrukowanego w podwójnym numerze „Esprit” (październik-listopad 1984), poświęconym w całości terroryzmowi, od trzydziestu lat odbywa podróże po Turcji i włada biegle językiem tureckim. Do Malatya, miasta położonego w głębi Anatolii, udał się dopiero po zamachu na Papieża, aby poznać rodzinne miasto Alego Ağcy, oraz warunki, w jakich upływało jego dzieciństwo i młodość. Przewodnik po Turcji podaje taki opis miasta Malatya: „Jest to miasto przyjemne, przestrzenne, z szerokimi bulwarami między domami otoczonymi ogrodami i sadami”.
Wywiad w Malatya Paul Henze rozpoczął od wizyty u mera miasta Aydin Ózakina, który – choć od niedawna objął swój urząd – twierdzi, że jest urzeczony tym miastem „najlepszym na wschodzie kraju”. Posiada ono ponad dwieście pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców, a jego rytm rozwojowy wynosi mniej więcej trzy procent rocznie. Napływ ludności wiejskiej nie jest zbyt duży dzięki poprawiającemu się stale poziomowi usług i szkolnictwa na wsi, a także zwiększaniu się produkcji rolnej. Miasto nie ma jakichś szczególnie trudnych do rozwiązania problemów, ma natomiast perspektywy rozwoju.
W biurze miejscowej policji Henze zaznajomił się z raportem – zresztą dość lakonicznym – dotyczącym rodziny Alego. Ze strony ojca ustalono pochodzenie tureckie, nie kurdyjskie, mężczyźni trudnili się pasterstwem lub wynajmowali się do robót polnych. Ahmet, ojciec Alego, był jedynakiem i nie miał bliskich krewnych ze strony swego ojca. O matce Alego mówiono, że za młodu była „kobietą lekkich obyczajów”, co kojarzyło się zapewne z jej cygańskim i koczowniczym pochodzeniem. Wyszła za mąż dość późno. Mówiono też, że Ahmet znany ze swego niespokojnego trybu życia i skłonności do alkoholu ożenił się z nią właśnie z racji jej nie najlepszej reputacji. Zachowanie ich jednak nie doprowadzało do kolizji z prawem. Do Malatya przenieśli się ze względu na możliwość lepszych zarobków, naukę dzieci i poprawę ich losu. Raport kończy się suchym oświadczeniem: „Nie stwierdziliśmy żadnych dowodów sekciarstwa religijnego w tej rodzinie, również żadnych związków z działalnością Alevi (szyici) czy z interesami armeńskimi”. Obecnie w Malatya mieszka zaledwie kilka rodzin armeńskich, i to całkowicie zintegrowanych.
Rodzinny dom Ağcy znajduje się w biednej dzielnicy na krańcach miasta, takiej jakie zawsze otaczają większe aglomeracje w Turcji, „może mniej rozległej i mniej ożywionej niż niektóre, ale też mniej upośledzonej od wielu z nich”. Mieszkańcy tych dzielnic nie robią na ogół wrażenia przygnębionych. Pracują, starają się podnieść poziom swego życia, dzieci chodzą do szkoły, zdobywają wykształcenie, w domach przybywa nowoczesnego sprzętu.
Na progu domu matka Muzeyyen Ağca – chuda, zniszczona kobieta, broni się przed nową wizytą dziennikarza – tylu ich już tu było i wciąż pytają o to samo, nie pozwalają przeżyć cierpienia w milczeniu i samotności. Henze tłumaczy, że nie jest dziennikarzem poszukującym sensacyjnych tematów, a pochodzenie i warunki, w jakich wzrastał Ali, interesują go ze względu na szerszy problem terroryzmu w Turcji, którym się zajmuje. To oświadczenie oraz fakt, że rozmowa może toczyć się w języku tureckim, przełamują pierwszy opór, działa również tradycyjna turecka gościnność – na stole przed domem, pod krzewem winorośli, pojawia się dzbanek aromatycznej kawy. Pozostają jednak nieufność i rozżalenie. Matka z goryczą wspomina trudne lata po śmierci męża – z którym też nie miała łatwego życia – kiedy to ze skromnej pensji musiała utrzymać troje dzieci – Alego, jego brata i siostrę. I to właśnie Mehmet Ali, w miarę dorastania, stał się jej prawdziwą podporą. „To był dobry syn – mówi z dumą – pomagał nam, ile mógł. Nigdy nie trwonił swoich pieniędzy. Gdy tylko stał się do tego zdolny, chodził do pracy, sprzedawał wodę na stacjach, pomagał na placach budowy, woził piasek, zdobywał w ten sposób sumy potrzebne na kupno ubrania, przyborów szkolnych i książek”. Na pytanie, czy lubił szkołę, matka odpowiada: „Od początku stało się to całym jego życiem. Był zawsze poważny i pilny. Czytał wszystko, co wpadło mu w ręce…” Jego ulubionym przedmiotem były historia i literatura, lubił czytać powieści historyczne. W wieku dziesięciu, jedenastu lat zaczął pisać wiersze, a nawet mając trzynaście lat napisał powieść historyczną. Niestety, po sprawie Abdiego Ipekci matka spaliła wszystkie jego papiery: „Chciałam, żeby nic w domu nie przypominało tego syna, który go zbezcześcił. Chciałam zapomnieć, że tu żył”. Ten sam los spotkał książki, które czytał. „Co nas to obchodzi, co on czytał? Wszystkie płynące z tego korzyści przepadły. Wpadł w ręce jakiejś organizacji i wszystkich nas zhańbił”.
Na pytanie o przyjaciół syna, matka odpowiada: „Nie miał bliskich przyjaciół i żadnego z nich już tu nie ma. Kiedy był w liceum, jego najbliższymi przyjaciółmi byli profesorowie, dawali mu lektury i wiele czasu z nimi spędzał… Nie pozostawał nigdy bezczynny. Nie interesował się ani sportem, ani dziewczynami i nie spacerował po ulicach dla zabicia czasu. Pracował, kiedy tylko miał do tego okazję. To był dobry chłopiec. Najpierw chciał zostać profesorem, potem zapragnął pójść wyżej. Bardzo kochał swoją rodzinę i zawsze okazywał mi wiele szacunku. Gdy pojechał na uniwersytet do Ankary, wracał na lato do domu i zawsze starał się znaleźć pracę”. Wzmianka o Ankarze zastanowiła dziennikarza, gdyż w relacjach z życia Agcy te dwa lata uniwersyteckie były na ogół pomijane. Wiadomo jednak, że w trakcie ostatniego roku liceum (1975-1976) zdał egzaminy wstępne. Na jesieni 1976 roku wstąpił na wydział historii i geografii. Były to lata niespokojne również na uniwersytecie, mógł więc wtedy zetknąć się z różnymi ugrupowaniami politycznymi, zarówno lewicowymi, jak i prawicowymi. Z tym okresem wiążą się również jego wyjazdy, o których jednak brak bliższych danych.
Matka i siostra twierdzą, że lato spędzał zawsze w Malatya, jednak wobec rozluźnionej w tym czasie dyscypliny studiów mógł również wyjeżdżać w czasie roku akademickiego. Policja twierdzi, że Ağca udał się w 1977 roku do Libanu, brak jednak dowodów na to, prawdopodobnie wyjechał pod przybranym nazwiskiem. Przypuszcza się, że tam spotkał Taslima Tóre, szefa marksistowskiej armii wyzwolenia ludu tureckiego, że przebywał jakiś czas w obozie blisko Bejrutu. Jest to jednak okres jego życia wciąż niedostatecznie wyjaśniony, on sam zmieniał swoje zeznania, a jego matka i siostra, jeśli coś na ten temat wiedzą, nie dały się skłonić do mówienia. Natomiast matka Alego stwierdza bez wahania, że jeśli chodzi o poglądy religijne syna, to „nie był praktykującym, nie interesował się religią, chodził do meczetu tylko z racji wyjątkowych okazji”. Nie zajmował się też polityką. I tu niespodziewane twierdzenie: „Mój syn nie zabił Abdiego Ipekci”. Skąd pani to wie? „Powiedział mi to, gdy odwiedziliśmy go w więzieniu. Wtedy widziałam go po raz ostatni, w 1979 roku. Powiedział mi: «Matko, nie zabiłem Abdiego Ipekci. Zrobiono ze mnie kozła ofiarnego. Zdradzili mnie»”. Po ucieczce z więzienia matka i siostra już go nie widziały, nie miały o nim żadnej wiadomości aż do chwili, kiedy strzelał do Papieża. „Organizacja, w której ręce wpadł, opętała go. Wydostali go z więzienia i przygotowali do zamachu na Papieża”.
Opuszczając Malatya Henze stwierdza, że choć Ali Ağca wszedł na drogę przestępstwa, to jednak w jego środowisku, w warunkach, w jakich wychowywał się i kształcił, nie było nic, co czyniłoby tę przemianę czymś nieuniknionym. Ani bieda, ani pochodzenie nie odebrały mu możliwości życiowych osiągnięć: Dzięki swym zdolnościom i pracowitości dwukrotnie zdał trudne egzaminy państwowe, najpierw na uniwersytet w Ankarze, a po dwóch latach na wydział ekonomiczny w Stambule. Nieszczęściem Agcy było, że wbrew swej inteligencji i woli wpadł w ręce ludzi, którzy użyli go do destrukcyjnych celów. Ankieta prowadzona w Malatya nie dała zbyt wielu wyjaśnień, ale pozwoliła przynajmniej sprecyzować, czym Mehmet Ali nie był: „Nie był to fanatyczny muzułmanin, ani «szary wilk», nie skrajny prawicowiec ani przeciwnik nowoczesności, nie był człowiekiem żywiącym nienawiść do obojętnego świata, który go otaczał; sądząc z pozorów nie był ani chory, ani wyalienowany; w każdym razie nie był upośledzony umysłowo”. A więc nic, co by usprawiedliwiało fakt, że stał się zabójcą Abdiego Ipekci i niedoszłym zabójcą Papieża. Pozostaje tragiczne przekonanie, że lepiej by było, gdyby nigdy nie opuszczał Malatya.
Archiwum / „Nasza Rodzina”, nr 12 (495) 1985, s. 30-33.