La Trahison des pères [Zdrada ojców] – to tytuł książki, która ukazała się we Francji 24 marca tego roku. Jej autorka, Céline Hoyeau, żurnalistka zajmująca się tematyką religijną we francuskim dzienniku katolickim „La Croix”, porusza bolesną sprawę nadużyć duchowych, autorytetu, władzy i molestowania seksualnego, których dopuszczali się założyciele tzw. „Nowych Wspólnot”. Stąd mowa o „zdradzie ojców założycieli”.
Książki jeszcze w ręku nie miałem, ale poszperałem nieco w Internecie, by poczytać co sama autorka mówi o swojej „produkcji”. Otóż, Céline Hoyeau skupia się głównie na fenomenie francuskim. Chodzi między innymi o takie ruchy jak „Wspólnota św. Jana” założona przez dominikanina Marie-Dominique Philippe; „Arka” z jego bratem, również dominikaninem, Tomaszem Philippe i Jean Vanier; „Domy Serca” z Thierry de Roucy, Foyer de Charité (Ogniska Światła i Miłości) z księdzem Georges Finet czy „Wspólnota Błogosławieństw” z bratem Efraimem na czele. Wszyscy postrzegani byli jako „święci odnowiciele Kościoła”, a okazało się, iż zamknięci we własnej wielkości bezkarnie dokonywali nadużyć, nie napotykając na żadne siły przeciwne, ani też na skuteczną kontrolę kościelną.
Zjawisko to nie dotyczy tylko Kościoła we Francji. Podobnych założycieli nie brakuje w innych krajach świata. Wystarczy wspomnieć Meksykanina Marciala Maciela z „Legionistami Chrystusa”, Józefa Kentenicha z „Ruchem Szensztackim” w Niemczech, Werenfrieda von Strattena z „Pomocą Kościołowi w Potrzebie”, również u sąsiadów za Odrą, „Sodalicję Chrześcijańską” Peruwiańczyka Luisa Fernando Figariego czy Enzo Bianchi z jego monastyczno-ekumeniczną Wspólnotą z Bose (w północnych Włoszech).
Autorka pragnąc zrozumieć przyczyny tego zjawiska, przeprowadziła wiele wywiadów zarówno z ofiarami (w większości byłymi członkami owych wspólnot), jak również z ekspertami różnorakich branży: historykami, socjologami, kanonistami, psychiatrami, teologami i biskupami. Zauważa, że wszystkie te wspólnoty, wraz z ich liderami, pojawiły się w sytuacji kryzysu Kościoła po Soborze Watykańskim II. W rzeczy samej, w latach 60/70 ubiegłego stulecia naznaczonych sekularyzacją i dechrystianizacją, podczas gdy Kościół zdawał się tracić impet, a seminaria, klasztory i parafie pustoszały, owe „Nowe Wspólnoty” z ich entuzjastycznymi założycielami odnosiły „ogromne sukcesy”. Postrzegano je jako przyszłość Kościoła, a ich założycieli jako „opatrznościowych mężów” zdolnych ocalić kościelną barkę nabierającą wody ze wszystkich stron.
Te charyzmatyczne osobowości – zauważa dziennikarka, spełniały też oczekiwania katolików, którzy dążyli do wyraźnych punktów odniesienia w nauczaniu wiary, do liturgii naznaczonej poczuciem sacrum, do piękna celebracji, do osobistej relacji z Bogiem oraz do silnego ideału życia wspólnotowego i braterskiego. Geniusz ich założycieli polegał na tym, że wiedzieli, jak zaspokoić te duchowe poszukiwania ludzi. Jak wcielać w życie nowe formy przeżywania wiary, które nie tylko zobowiązują i nakazują, ale przyznają miejsce emocjom, czułości, ciału, akceptacji własnej słabości, etc.
Zdaniem francuskiej dziennikarki ojcom założycielom udało się „ujść na sucho” nie tylko ze względu na ich manipulacyjną osobowość, ale również ze względu na brak kontroli wewnątrz swojej wspólnoty i z zewnętrz kościelnych kręgów. W rzeczy samej, z racji galopującej dechrystianizacji biskupi z radością przyjmowali owe wspólnoty do swoich diecezji, ciesząc się ich zaangażowaniem charytatywnym i duszpasterskim. Niestety, bez dostatecznego rozeznania. Ojcowie założyciele zaś manipulowali często władzą kościelną wybierając diecezje, w których biskup był im przychylny, albo zmieniając diecezje, by znaleźć nowe wsparcie.
Dziennikarka zaznacza, że również Kuria Rzymska była zaślepiona sukcesem tychże wspólnot. Watykan zafascynowany był na przykład setkami młodych braci ze Wspólnoty św. Jana, którzy co roku przybywali z ich założycielem w pielgrzymce do grobu św. Piotra. Podobnie było z wypełnionym po brzegi seminarium Legionistów Chrystusa znajdującym się w samym Wiecznym Mieście. Widziano w nich zwiastunów nowej ewangelizacji.
Brak kontroli ze strony Kościoła tłumaczy się również tym, że wspólnoty te domagały się odrębnych ram i nowych sposobów budowania życia wspólnotowego. Na przykład mężczyźni i kobiety razem, w jednym klasztorze. Nie respektowano też zabezpieczeń, które od zawsze były zwykłymi regułami mądrości w Kościele, na przykład rozróżnienia między tzw. „forum wewnętrznym” i „forum zewnętrznym”. Znaczy to, iż przełożony wspólnoty nie może spowiadać czy prowadzić duchowo członka swojej własnej wspólnoty. Wszystko to wpisywało się jednak w kontekst społeczeństwa, w którym po maju 1968 roku, „zabronionym było zabraniać”.
Dziennikarka podkreśla w końcu, iż wspomniani „ojcowie” to osobowości porywające uczuciowością i obdarzone wielkim talentem oratorskim. Łączy ich także to, że pod pozorem pokory utrzymywali swoistego rodzaju kult jednostki, na przykład rezerwowali dla siebie uprzywilejowane traktowanie we wspólnocie. Byli jedynymi panami na pokładzie. A ponieważ większość z nich naznaczona była „silną skazą narcystyczną”, w sytuacji braku kontroli łatwo rozwinęli cechy perwersji, wykorzystując innych do swoich celów intelektualnie, duchowo, finansowo, seksualnie – niekoniecznie zdając sobie z tego sprawę.
I jeszcze jedno. Gdy Céline Hoyeau zaczęła gromadzić materiały do swojej książki, nie raz słyszała, nawet z ust sobie bliskich: „Przestań drążyć, szkodzisz Kościołowi”. Zazwyczaj odpowiadała: „Nie szkodzi się Kościołowi, gdy pomaga się mu mówić prawdę”. W rzeczy samej, kiedy katolicki dziennikarz podejmuje tego typu tematy, spotyka się często z dużą krytyką, a także z podejrzeniem, czy jest on jeszcze katolikiem.
„Ze strony kościelnej świty słyszałam: Wiemy lepiej niż ty. Zostaw to nam; albo: Czy nie robisz trochę za dużo? Podejmij lepiej temat o tym, co dobrego dzieje się w Kościele” – zdradza dziennikarka w jednym z wywiadów. „To, co pomagało mi utrzymać kurs – wyznaje – to przekonanie, iż to co robię jest niezbędne, gdyż nie stawiam na pierwszym miejscu Kościoła jako instytucji, ale ofiary. Kocham Kościół i wiele mu zawdzięczam – dodaje Céline Hoyeau, ale to nie znaczy, że mam pozostać w dziecinnej postawie, w której oczekuję wszystkiego z góry. Ważne jest, abyśmy mogli razem iść naprzód i stać się dorosłymi”.
Zakończę obserwacją znanej i mądrej polskiej benedyktynki, siostry Małgorzaty Borkowskiej: „Nie dziwmy się, że sąd zaczyna się od domu Bożego; że to z niego Bóg najpierw wymiata wszelkie zgorszenia i towarzyszącą im krzywdę ludzką. Nawet i to nie dziwne, że je wymiata obcymi rękami, skoro sami nie potrafiliśmy tego zrobić”.
Stanisław STAWICKI
Jamusukro, 16 kwietnia 2021 roku
Ks. Stanisław Stawicki. Pallotyn. Urodził się w 1956 roku w Kowalu. Wyższe Seminarium Duchowne w Ołtarzewie ukończył w 1982 i w tym samym roku przyjął święcenia kapłańskie. Przez wiele lat pracował na misjach w Rwandzie i Kamerunie (1983-1999), gdzie pełnił stanowisko mistrza nowicjatu (1990-1999). W roku 2003 na Wydziale Teologicznym jezuickiego Centre Sèvres w Paryżu obronił swoją pracę doktorską Współdziałanie. Pasja życia. Życie i działalność Wincentego Pallottiego (1795-1850), założyciela Zjednoczenia Apostolstwa Katolickiego. Przez trzy lata (do października 2011 roku) prowadził Międzynarodowe Centrum Formacji Pallotyńskiej „Cenacolo” przy Via Ferrari w Rzymie. W kwietniu 2012 roku został dyrektorem Pallotyńskiego Centrum Formacyjnego „Genezaret” w Gomie (Demokratyczna Republika Konga). W latach 2014-2017 był sekretarzem Zarządu Prowincji Chrystusa Króla w Warszawie. Od 2017 do 2020 roku był kustoszem kościoła Santissimo Salvatore in Onda w Rzymie.W grudniu 2020 rozpoczął pracę w bazylice Matki Boskiej Królowej Pokoju w Jamusukro, od 1983 roku stolicy konstytucyjnej Wybrzeża Kości Słoniowej.
Recogito, rok XXII, kwiecień 2021